Co naprawdę wydarzyło się w Amityville?

w dziale Archiwum/Ciekawostki by

Każdy zna co najmniej jedną z wersji historii nawiedzonego domu w Amityville. Na jej kanwie powstało mnóstwo horrorów, reportaży, słuchowisk, książek dotyczących zjawisk paranormalnych… – innymi słowy, rezydencja przy Ocean Avenue 112 na dobre zadomowiła się w popkulturze. Niemniej niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że kryje się za nią zbrodnia, na którą nikt nie zareagował, a cierpiące przez nią osoby do dziś zmagają się z traumą. I nie ma ona nic wspólnego ani z morderstwem, które miało miejsce w przeszłości na terenie tej posiadłości, ani z żadnymi demonami czy duchami.

Okładka książki, która była pierwszą reporterską relacją z nawiedzonego domu w Amityville
Kup na Woblink.com

Wydawnictwo Vesper rozpuszcza miłośników horroru w Polsce. Nie tylko wydaje genialne dzieła grozy, które nie były wcześniej publikowanie w Polsce, świetne rodzime produkcje (jak „Ćma” Jakuba Bielawskiego), przepiękne albumowe wydania klasyki, ale teraz postanowiło wydać bestsellerowy reportaż o rzekomo najbardziej nawiedzonym domu  na świecie – rozsławionym przez różnego rodzaju książki i produkcje filmowe budynku mieszczącym  się przy Ocean Avenue 112 w Amityville.

Nie będę jednak recenzować tej książki, bo zachęcać do jej kupna nie trzeba żadnego miłośnika horrorów. Zamiast tego na jej podstawie będę chciał pokazać odmienną (niż popkulturowa) interpretację wydarzeń w tej rezydencji. Tym bardziej, że wydaje się ona bardziej prawdopodobna, a nie pojawia się zbyt często w dyskursie publicznym.

W rezydencji w Amityville rzeczywiście zamieszkało zło, ale przez pogoń za efemerycznymi „demonami” czy „duchami” przeszło wszystkim koło nosa, dalej zasiewając swoje plugawe nasiona, niszcząc życie najbardziej kruchych istot, które miały pecha przebywać koło niego.

Zakładam, że czytającemu ten artykuł historia nawiedzenia w Amityville jest dobrze znana (choćby z kasowych filmów), dlatego pozwolę sobie streścić ją jedynie pokrótce.

Krótka historia nawiedzenia w Amityville

Rezydencja została zakupiona przez George’a Lutza. Wprowadził się do niej wraz ze swoją żoną, Kathy i jej trzema dziećmi z poprzedniego małżeństwa (Danielem, Christopherem i Missy). W trakcie oglądania mieszkania dowiedzieli się, że wspaniała posiadłość jest sprzedawana po niezwykle atrakcyjnej cenie, gdyż mieszkająca tu wcześniej rodzina została wymordowana przez jednego z jej członków – najstarszego syna, Ronniego DeFeo Juniora. George’a Lutza nie powstrzymuje to jednak od transakcji. W domu wytrzymuje wraz z rodziną zaledwie 28 dni, po czym uciekają z niego w wielkim pośpiechu. Powodem tej decyzji były rzekome zjawiska paranormalne, które wpłynęły na psychikę i zachowania domowników.

By poznać szczegółową historię, zachęcam do przeczytania wydanej właśnie po polsku książki Jaya Ansona pt. „Amityville Horror”. By jednak zrozumieć szerszy kontekst wydarzeń w Amityville, trzeba sięgnąć do większej ilości źródeł (które podaję na końcu artykułu).

Prawdziwa historia zbrodni Ronny’ego DeFeo Juniora

Zacznijmy od mordu, który miał miejsce w Amityville zanim wprowadzili się do niego Lutzowie. W książce (jak i wielu filmach na jego podstawie) przedstawiono go zaskakująco lapidarnie: pewnej nocy coś złego nagle wstąpiło w Ronalda, najstarszego syna rodziny DeFeo. Wyciągnął on strzelbę i zastrzelił wszystkich członków swojej rodziny. Co bardziej niezwykłe, choć strzelba nie miała tłumika, i każdy strzał powinno być słychać nawet u sąsiadów, nikt z domowników nawet nie ruszył się z łóżka. Sekcja wykazała też, że w chwili śmierci ofiary nie były odurzone żadną znaną substancją psychoaktywną (alkohol, opium, eter etc.). Wszyscy umarli w swoich pokojach, leżąc na brzuchu na swoich łóżkach, jakby po prostu czekali na śmierć…

Brzmi przerażająco, niezwykle, jak rodem z horroru, prawda? Autor reportażu „Amityville Horror” „zapomniał” jednak wspomnieć o kilku istotnych szczegółach.

– Rodzina DeFeo nie była zwykłą familią ulokowaną w sennym amerykańskim miasteczku, ale częścią mafijnego rodu. Wujem ojca Ronniego był sam Pete DeFeo, który tak zasłynął w historii przestępczości zorganizowanej, że ma nawet swoją stronę na Wikipedii.

– Ronald DeFeo Junior, który popełnił ten straszny mord, w chwili morderstwa miał 23 lata. Nie był więc ani słodkim dzieckiem, ani zbuntowanym nastolatkiem, ale dorosłym mężczyzną.

– Był też narkomanem (heroinistą) i alkoholikiem. Jak sam przyznaje, przed mordem przez 6 miesięcy nie wychodził z alkoholowo-opiatycznego ciągu. Na heroinę wydawał w tym czasie ok. tysiąc dolarów miesięcznie.

– Ronald DeFeo Junior twierdzi, że ojciec katował go co najmniej od kiedy ten ukończył drugi rok swojego życia (co potwierdza bez oporów także jego dalsza rodzina). Potrafił go bić, śmiejąc się sadystycznie do rozpuku. Jego małżonka biernie to obserwowała. Sama była ofiarą przemocy domowej ze strony męża, więc gdy wyżywał się na dzieciach, było to dla niej bardziej komfortowe. Zresztą, jak zeznawał później zabójca, interesowała się dziećmi, tylko dopóki były małe.

– Dziesięć dni przed mordem sadystyczny ojciec rozbił na głowie Ronalda DeFeo Juniora kij od szczotki do czyszczenia basenu. Jego żona na ten widok… zaczęła się śmiać i kibicować mężowi. Narkoman od tego momentu zaczął bać się o swoje życie i  wtedy też postanowił ostatecznie wyrównać rachunki z ojcem.

Warto dla uzupełnienia tej historii przedstawić przebieg zbrodni, która może dać odpowiedź na jej wiele „zagadkowych cech”. Np. jakim cudem wszystkie ofiary czekały na śmierć, leżąc na łóżku i nikt nie podjął się walki z mordercą? Jakim cudem udało mu się zabić silnego i sprawnego fizycznie ojca?

Otóż właśnie rodziciel był pierwszą ofiarą – spał, kiedy kula znalazła się w jego plecach. Matka mordercy po usłyszeniu strzału, obudziła się obok dogorywającego męża i przerażona próbowała sięgnąć do nocnej szafki. Jej syn wiedział, że trzymała tam pistolet. Oddał strzał w jej stronę i zabił ją na miejscu. Dopiero po przekroczeniu tej granicy zaczął mordować swoje rodzeństwo.

Dlaczego żadne z nich nie postanowiło wtedy uciec? Gdy jest się przerażonym, stupor może pojawić się samoistnie i wówczas człowiek jest po prostu sparaliżowany strachem. Jeśli mieliście to szczęście, że nie spędziliście nigdy dzieciństwa w domu, gdzie występuje przemoc domowa albo przebywa osoba uzależniona od substancji psychoaktywnych i nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jak to jest być sparaliżowanym ze strachu, to może rzeczywiście wydać się Wam to dziwne, że żadne z rodzeństwa Ronny’ego nie zdecydowało się uciec lub podjąć walki. Jeśli jednak mieliście pecha i znacie tego typu sytuacje z własnego domu, prawdopodobnie rozumiecie zaistniałą sytuację. Kiedy jesteście dziećmi, a w domu „jest dym”, lepiej nie denerwować odurzonego lub agresywnego dorosłego członka rodziny, a w środku nocy po prostu udawać, że się śpi. To, że ktoś w domu oddaje strzały (szczególnie alkoholik lub narkoman), i to w Ameryce, nie musi oznaczać, że właśnie morduje ludzi – możliwe, że chce kogoś nastraszyć, możliwe, że strzela do zwidów, możliwe, że jest niebezpiecznie, ale nie oznacza, że to musi Ciebie dotyczyć. Stupor mógł zostać wzmocniony przez wieloletnią praktykę, w której leżenie cicho było gwarancją bezpieczeństwa.

Tak więc w reportażu o „nawiedzonym domu” przedstawia nam się mord jako zupełnie niezrozumiałą zbrodnię, gdzie najstarszy syn z niewiadomych powodów morduje całą swoją, typowo amerykańską, rodzinę. Dodatkowo sugeruje się, że wszyscy jej członkowie zachowywali się jak zamroczeni, jakby ktoś rzucił na nich urok. W tle krąży pogłoska o opętaniu Ronalda.

Natomiast, gdy przyjrzymy się sprawie, okazuje się, że rodzinę zamordował dorosły mężczyzna, alkoholik i narkoman, miłośnik twardych narkotyków, który od najmłodszych lat był katowany i poniżany przez swego ojca przy bierności matki, w domu, w którym przemoc domowa była na porządku dziennym. Mężczyzna, który doznał jej szczególnego rodzaju na krótko przed samą zbrodnią. Mord rozpoczął się od oddania strzału w stronę śpiącego znienawidzonego oprawcy, a następnie w stronę sięgającej po broń matki. Warto też nadmienić, że zbrodnia miała miejsce w rodzinie mafijnej, w której przemoc nie była piętnowana jako coś złego. Ba! Gwarantowała dobrobyt.

Prawda, że zbrodnia, przy przedstawieniu jej kontekstu, wydaje się bardziej zrozumiała? Że nie potrzeba tu opętania i złego ducha biorącego w posiadanie ciało zabójcy, a wystarczy od wielu lat tolerowane zło: przemoc domowa, katowanie dzieci, alkoholizm, narkomania i życie z krzywdy innych ludzi? Moim zdaniem, tak.

Jeśli chcecie wyrobić swoją opinię w temacie, polecam obejrzeć wywiad z samym Ronny’em, posłuchać go, poobserwować i zadać sobie pytanie: czy według Was to naprawdę chłopak, w którego nagle wstąpił diabeł, czy zaburzony, krzywdzony przez rodziców, człowiek, który stał się nieprzewidywalnym narkomanem (link znajdziecie na końcu artykułu)?

Przeżycia rodziny Lutzów – czy kłamali?

Przejdźmy teraz do bohaterów samego reportażu, rodziny Lutzów. Ocena tego, co zrelacjonowali, rozbija się najczęściej na dwa obozy: dawanie wiary w to, co zostało zrelacjonowane przez George’a i Kathy lub twierdzenie, że są oni kłamcami i wszystko wymyślili (jak twierdził adwokat Ronalda DeFeo, dodatkowo utrzymując, że usłyszał to od nich samych w czasie libacji alkoholowej).

Stoję na odmiennym stanowisku i nie zgadzam się z żadnym z tych obozów. Nie wierzę w to, że George i Kathy cynicznie kłamali i mam ku temu powody. W roku 1979 poddali się oni badaniu wariografem. Testy przeprowadzali Chris Gugas i Michael Rice, którzy wówczas byli uważani za jednych z najlepszych specjalistów ds. wykrywania kłamstw w Stanach Zjednoczonych. Test przeszli pozytywnie, nie wykazano, że próbowali kogoś oszukać. Wiem, że zaraz w komentarzach mogą odezwać się domorośli eksperci, którzy twierdzą, że przecież wariograf można oszukać. Po pierwsze: domyślam się, że nigdy nie przeszli takiego badania, bo gdyby mieli je za sobą, najprawdopodobniej wiedzieliby, jak bardzo jest to trudne. Po drugie: nie sądzę, żeby George i Kathy mieli takie predyspozycje, jak najlepsi szpiedzy świata i tak łatwo potrafili wprowadzić światowej sławy specjalistów w błąd. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że naprawdę wierzyli, w to co zeznali.

W tym miejscu uściślijmy sobie jedną rzecz: badanie wykrywaczem kłamstw nie jest w stanie ustalić, czy to, co ktoś mówi, jest prawdą, czy nią nie jest. Jest w stanie jedynie stwierdzić, czy badana osoba chce Cię okłamać i czy ma coś do ukrycia.

Analiza relacji Kathy na wybranych „zjawiskach”

Po przeprowadzeniu się do nowej posiadłości George, jak sam przyznawał, przeżył szok. Nie był on jednak związany ani z faktem mieszkania w domu, w którym popełniono okrutną zbrodnię, ani z żadną aktywnością bytów nadprzyrodzonych. Przeraziła go fakt wzięcia ogromnego kredytu i związania się z kobietą, która miała trójkę dzieci z innym mężczyzną. Do tego z dalszych stron książki dowiadujemy się, że jego firmę (którą zaczął niechętnie odwiedzać) czekała kontrola skarbowa. Między wierszami reporter sugeruje nam, że George miał się czego bać w tej perspektywie. Stres był tak silny, że nieraz uniemożliwiał mu sen.

Być może to było powodem tego, co Kathy zeznała reporterowi. Że George przestał się myć, golić, jeździć do pracy i, od kiedy zamieszkali razem w nowej posiadłości, nie chciał uprawiać z nią seksu przez niemal 10 dni.

Hmmmm…. Nie wiem, z czym Wam się to kojarzy. Być może z demonami, być może z duchami, być może z nawiedzeniem lub opętaniem. Niemniej mi te zachowania jednoznacznie kojarzą się z depresją, i to cięższą jej odmianą.

Kathy, odepchnięta przez męża zaczęła doświadczać „ponadzmysłowej” obecności kogoś innego. Z początku nikomu o tym nie mówiła, ponieważ nie było w tym nic przerażającego. Czuła np., że ktoś ją przytula. Nie wiem, jak Wy, ale gdybym ja nagle poczuł, że ktoś mnie przytula, następnie bym się odwrócił i zorientował, że nikogo tam nie ma, to krzyczałbym tak głośno, że sąsiedzi z ulicy obok wezwaliby policję. Tymczasem Kathy ani sobie nic z tego nie robiła, ani wówczas nie podejrzewała nawet, że dom jest nawiedzony. Jak to możliwe?

Logiczne wytłumaczenie można znaleźć tylko w jednym scenariuszu wydarzeń. Kathy po prostu, czując się odepchnięta przez męża, starała się cieszyć nowym domem, wizją ciepła i po prostu uciekała do świata wyobraźni. Nikt jej nie obejmował, choć bardzo tego potrzebowała, więc sobie czyjeś objęcia wyobrażała i w tym odnalazła brakujące jej ciepło. Wiedziała, że to nic groźnego, więc nie łączyła tego najnormalniejszego w świecie zjawiska z niczym nadprzyrodzonym. Dlatego jej to nie niepokoiło, dlatego nikomu o tym nie mówiła. Do czasu, kiedy taka interpretacja była „bezpieczniejsza”.

Relacje George’a Lutz dot. wybranych „zjawisk”

Pierwsze niepokojące sygnały dot. zjawisk paranormalnych w domu zaczął odbierać George. Wypunktuję kilka z nich:

– George obudził się w nocy i zbiegł na parter, ponieważ słyszał, że przez przedpokój przechodzi głośna parada z orkiestrą. Nikt z domowników niczego podobnego nie usłyszał, de facto żadne z nich się wówczas nawet nie obudziło. Oczywiście utwierdziło to George’a w przekonaniu, że dom jest nawiedzony, no bo gdyby nie był, to domownicy by się obudzili. A, i pewnie by nie grała w przedpokoju żadna orkiestra.

– George’owi w domu było ciągle zimno, mimo że innym domownikom nie. Owocowało to tym, że ciągle dorzucał do pieca.

– George przypiął psa ciężkim łańcuchem do budy (gratuluję George, świetny pomysł! Szczególnie, że była to mieszanka labradora i malamuta, a te, jak wiadomo, nienawidzą ruchu i uwielbiają być uwiązane na ciasnej przestrzeni). Łańcuch był dłuższy niż ogrodzenie, co zaowocowało tym, że pies postanowił przeskoczyć płot i w efekcie tego zawisł na nim jak wisielec. George uratował zwierzę, ale od tego momentu zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak z hangarem na łódź, który mieścił się obok. Następnie George’a zaczęło niepokoić to, że sam pies śpi w budzie, zamiast niespokojnie chodzić po podwórku (akurat przypadkiem była zima, mróz i silny wiatr, ale co to mogło mieć z tym faktem wspólnego?).

– George cierpiał na silne rozwolnienie.

– Ktoś otwierał okna w domu i ich później nie zamykał.

– W późniejszym okresie George, odkrywając tajne pomieszczenie w piwnicy (hmmm… to naprawdę niezwykłe, że w domu zamieszkałym wcześniej przez rodzinę mafijną są skrytki w szafach i ukryty pokój), pewnego dnia odczuł tam przerażający smród. Niestety jest jedynym domownikiem, który doświadczył tego nietypowego zjawiska (w „trosce” o dobro rodziny zabronił tam wchodzić komukolwiek), a naprawdę przeraził się, kiedy smród kolejnego dnia zniknął.

George Lutz a kwestia potencjalnego „podwójnego spirytyzmu”

Mam do Was pytanie: czy zdarza Wam się nie myć dziewięć dni i nie chodzić przez ten okres do pracy? Jeśli odpowiedzieliście tak, zakładam, że  cierpicie lub cierpieliście na depresję lub… jesteście lub byliście osobami uzależnionymi od substancji psychoaktywnych (typu alkohol).

Jeśli tak jest w istocie, bardzo możliwe, że, szczególnie w chwili wielkiego stresu, doświadczyliście tego samego, co George. Osoby cierpiące na ciężką depresję mogą ją przeżywać z epizodem psychotycznym, innymi słowy, mogą mieć urojenia. Niemniej wydaje mi się, że u George’a problem był inny.  Pozwolę sobie zacytować pewien sielankowy fragment książki dotyczący z pozoru błahej sprawy:

„O drugiej nad ranem [George – dop. M.K.] zaczął ziewać. Powieki miał ciężkie, a ciało zesztywniałe od długiego leżenia w tej samej pozycji. […]

Raptem naszła go chętka, by wstać i pójść do Witche’s Brew [nazwa pobliskiej meliny – dop. M.K.] na piwo. Miał wprawdzie w lodówce kilka puszek, ale stwierdził, że nie wystarczą mu na zaspokojenie pragnienia. Zdecydował się pójść do baru i nie zniechęcały go ani późna pora, ani silny mróz.”

Wy też tak macie, że o drugiej w nocy tak Was „suszy”, że nie możecie zasnąć i wiecie z doświadczenia, że kilka puszek piwa nie jest wstanie zaspokoić Waszego alkoholowego pragnienia? Suszy tak bardzo, że musicie wówczas wyjść do baru, niezależnie od tego, jak zimno i nieprzyjemnie jest na zewnątrz? Ja nie, ale domyślam się, że tak mają osoby, które nie potrafią sobie poradzić z nałogiem alkoholowym.

Znając aż za dobrze to, jak zachowuje się i myśli osoba uzależniona od alkoholu (zarówno w ciągu alkoholowym, jak i bolesnych dla niej próbach wytrwania w abstynencji), pozwolę sobie na zasugerowanie pewnej interpretacji wydarzeń.

Najpierw fakty: George był człowiekiem, który „popadał w melancholię”, ruszał się wówczas powoli, nie mył się, nie golił się etc. Targały nim nagłe zmiany nastroju i w krótkim czasie gwałtownie zmieniał swoje poglądy. (np. raz wykrzykiwał, że dom nie jest nawiedzony, raz biegał po piętrach i odprawiał naprędce wymyślone egzorcyzmy). Do tego, co wiemy z wielu źródeł, był agresywny w stosunku do dzieci, nie miał oporów by jej dotkliwie bić, a te się go bały, choć czasem stawał się nad wyraz czuły i usprawiedliwiający w stosunku do pociech swojej żony. Kathy ani słowem nie wspomniała reporterowi o potencjalnym nałogu George’a, jego potrzeby alkoholowe odnajdujemy jedynie w luźno  rzuconych fragmentach, jak powyżej (które są pisanie w taki sposób, jakby nocna potrzeba wypicia więcej niż kilku puszek piwa była czymś najzupełniej naturalnym). W rodzinie znajduje się trójka dzieci, z czego to najstarsze są często ofiarami przemocy, a najmłodsze staje się oczkiem w głowie i jest usprawiedliwiane nawet w sytuacjach, gdy nie zachowuje się w porządku w stosunku do reszty rodzeństwa. Starszym chłopcom żyje się tak cudownie w tej rodzinie, że nieraz podejmują próby ucieczki z domu.

Być może ktoś się ze mną nie zgodzi, ale moim zdaniem to aż nadto stereotypowy obraz osoby uzależnionej od alkoholu, która tworzy dysfunkcyjną rodzinę. Choć oczywiście nie jest to jedyna możliwa interpretacja stanu psychicznego George’a i tego, jak wpływał on na swoich bliskich.

Przejdźmy teraz do „paranormalnych” zjawisk, które jako pierwszy w domu doświadczał George.

Budził się parokrotnie w ciągu nocy, ponieważ jako jedyny słyszał podejrzane dźwięki. Czasem były to stukania, a czasem orkiestra paradna. Co jest bardziej prawdopodobne: to, że tajemnicza demoniczna siła ogłuszyła całą resztę rodziny Lutzów i uczyniła przerażający hałas w domu, tak, by tylko biedny George go słyszał czy to, że George jako jedyny miał halucynacje słuchowe? Moim zdaniem ta druga opcja, a warto wiedzieć, że takie odczucia mogą wystąpić zarówno w głębokiej depresji ze stanami psychotycznymi, przy znacznym upojeniu alkoholowym, jak i w delirium czyli w momencie nagłego odstawienia alkoholu przez osobą uzależnioną!

Także depresja, kac, jak i nagłe odstawienie alkoholu przez osobę uzależnioną mogą sprawić, że osoba chora utraci tolerancję na zimno i będzie odczuwać chłód nawet w pomieszczeniach, gdzie temperatura jest relatywnie wysoka.

Zarówno osoba cierpiąca na depresję, człowiek na kacu, jak i alkoholik na etapie odtruwania może być niezwykle wrażliwa na zapachy. To mogło sprawić, że jednego dnia czuł on w piwnicy przerażający smród, który kolejnego dnia „zniknął”.

Czy muszę pisać o biegunce? Muszę? Ech… Rozstrój układu pokarmowego (szczególnie u osoby przeżywającej silny stres) jest także charakterystyczny dla wszystkich trzech wymienionych przeze mnie stanów.

Warto tu też nadmienić, że, jak zeznał Danny w roku 2013, George miał bogatą biblioteczkę z książkami ezoterycznymi. O ile nie czytał posiadanych tomów jako człowiek zainteresowany naukowo religioznawstwem, możemy założyć, że jednak był skłonny do interpretowania świata poprzez treści w nich zawarte. Innymi słowy, wierzył w duchy i zjawiska paranormalne (lub był skłonny w nie uwierzyć).

Nawiedzenie a reakcje pozostałych członków rodziny

Niemniej przecież nie tylko George przeżywał koszmary w domu w Amityville, prawda? Tak, jedną z osób, która też ich doświadczyła, była Kathy. Kiedy George zaczął mieć swoje „dziwne stany” i odepchnął ją emocjonalnie, to właśnie poprzez opowiadanie o nich próbowała się zbliżyć do swojego męża (czego nawet nie ukrywa reporter Jay Anson). Co ciekawe, dopóki były to niegroźne opowieści o przyjemnych uściskach niewidzialnych istot, George nie był nimi zainteresowany. Dopiero kiedy wizje i doświadczenia Kathy stały się nieprzyjemne (po części za sprawą George’a, który budził Kathy i mówił, że jej twarz zmieniła się na przerażająco zdeformowaną albo twierdził, że lewitowała), małżeństwo zaczęło znowu prosperować. Jestem przekonany, że Kathy szczerze wierzyła mężowi i sama zaczęła się doszukiwać paranormalnej aktywności w ich nowym lokum w każdej, najbardziej błahej sytuacji (a to samochód nie zapalił – to pewnie sprawa sił demonicznych; a to ich pies był radosny, senny, czujny – to pewnie sprawka sił demonicznych; a to dostała wysypki, a to George’a bolała noga, a to silny wiatr wyrwał okiennice… – to pewnie sprawka sił demonicznych).

A co z dziećmi? Tu też Jay Anson z rozbrajającą szczerością pisze, że nawet w okresie największego nasilenia się incydentów „paranormalnych” te potrafiły np. bawić się w ciemności w chowanego. Czy tak zachowują się dzieci, które widzą duchy w domu targanym przez demoniczne siły? Mam co do tego wątpliwości. Natomiast oczywiście i one były świadkami zjawisk, które wg ich rodziców trudno było wytłumaczyć. Pominę wymyślonych przyjaciół małej Missy (naprawdę to tak niezwykłe, że mała dziewczynka bez koleżanek takowych posiada?) i to, że George wiązał ich np. ze znalezieniem śladów racic na śniegu (wiecie, że 15 minut drogi dzieli Amityville od słynnego Deer Parku, czyli Parku Jeleni?). Przypomnę raz jeszcze, że George miał luźną rękę i, jak zeznał to po latach Danny, potrafił lać jego i jego rodzeństwo bez opamiętania nawet za najmniejsze przewinienie. O dziwo powstrzymał się od tego, gdy Kathy wydzierała się na swoje dzieci za pobrudzenie ścian zielonkawą, galaretowatą substancją. Co więcej, powstrzymał wówczas swoją żonę przed eskalacją agresji, co w jego przypadku było niezwykłe. Dzieci oczywiście nie przyznawały się do zrobienia bałaganu (jak to w zwyczaju mają bici) i wtedy to właśnie George stanął po ich stronie. Bo przecież zieloną, galaretowatą substancję mogły zostawić duchy bądź demony! Gdy głowa rodziny narzuciła już taką interpretację wydarzeń, nagle dzieci zaczęły częściej widzieć dowody na paranormalną aktywność domu… Niemniej były zdecydowanie mniej przerażone niż ich rodzice, aż do ostatniego dnia przebywania w tym domu. Zastanawiające, prawda?

Piekło w domu Lutzów

Jeśli Was to nie dziwi, nadmienię tylko, że Kathy i George nieraz czuli, że paranormalna aktywność dziwnej istoty (bądź dziwnych istot) w domu zagraża ich pociechom. Czy analizując wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w „nawiedzonym domu”, możemy stwierdzić, że zdarzały się sytuacje, kiedy mieszkające w nim dzieci były rzeczywiście zagrożone? Tak. Czy źródłem tego zagrożenia był dom? Nie (chyba, że za sytuację zagrożenia życia uznamy przycięcie palców przez okiennicę). Prawdziwym zagrożeniem byli rodzice, którzy je bili, poniżali, zastraszali, a czasem sami nawet stwierdzali, że ich poniosło (jak wtedy, gdy bili je ciężkimi drewnianymi łyżkami i rzemieniami). Z relacji dorosłego już Danny’ego z roku 2013 wiemy, że wbrew temu, co próbowali powiedzieć jego matka i ojczym w roku 1974, używanie ciężkich przedmiotów do bicia, nie było wcale odosobnionym wydarzeniem. Jak sam określił, sytuacja, gdy rodzice ciężko ich pobili miała miejsce z 50 razy, zarówno przed zamieszkaniem w domu w Amityville, w czasie samego pobytu w nim, jak i po jego opuszczeniu. Nieraz też wraz ze swoim bratem podejmowali próby ucieczki od tej rodziny.

Jak bardzo Lutzowie byli wspaniałymi rodzicami najlepiej widać w historii Danny’ego już lata po wyprowadzeniu się z feralnej rezydencji. W wieku ok. 15 lat powiedział, że nie jest w stanie wytrzymać bicia oraz poniżania i albo pozwolą mu odejść, albo stanie się komuś krzywda. Wówczas kochana mama zrobiła mu kanapki, dała koc i pomachała na pożegnanie. Danny w tym wieku został bezdomnym i zamieszkał za miastem na pustyni…

Warto też dodać, że parę lat później Kathy wzięła rozwód z Georgem, bo stwierdziła, że jednak nie jest w stanie z nim wytrzymać. Doprawdy, wspaniali chrześcijanie z tych Lutzów.

Trzeba też zauważyć, że Jay Anson mija się z prawdą, gdy pisze, że Danny zwracał się do George’a per „tato”. Sam Danny, skarżąc się na to, że nikt z nim nie rozmawiał w roku 1974 i nie wysłuchał jego wersji wydarzeń, utrzymuje, że George nie pozwalał mu tak zwracać się do siebie. Kazał mówić do siebie per „Pan” lub „Pan Lutz”. Dorosły już Danny z satysfakcją też przyznaje, że cieszy się, że jego ojczym w końcu umarł.

Dlaczego Danny nie poddał się badaniu wariografem?

Czy jednak dzieci, podobnie jak Kathy, wierzyły w paranormalną aktywność w domu przy Ocean Avenue 112? Żadne z nich, poza Dannym, nie zgodziło się na wystąpienie przed kamerami i opowiedzenie swojej historii. On z kolei zdaje się w nią wierzyć (i przez nią czuje się wyjątkowy). Chętnie opowiada o nawiedzeniu, ale robi się agresywny za każdym razem, gdy ktoś zada pytanie dotyczące jego historii, chcąc, by doprecyzował jakąkolwiek kwestię… Co więcej, jak już wspomniałem, jego matka i ojczym zgodzili się na badanie na wariografie (który nie wykazał, by kłamali). On sam jednak na propozycję przejścia przez podobne badania zareagował agresją i stanowczą odmową. Dlaczego?

Mam pewną teorię, która może tłumaczyć jego zaskakujące zachowanie. Jak już wiemy, dzieci nie darzyły George’a miłością, a z pewnością nieprzychylni byli mu chłopcy. Kiedy on ich bił i poniżał, nie mogli mu się zrewanżować. Niemniej kiedy pod wpływem stresu i innych czynników ten zaczął zachowywać się jak obłąkany, nagle tajemniczo otwierały się okna w pokoju zabaw dziecięcych (który rzekomo był najbardziej nawiedzony…), ściany pokryła żelowata, zielona substancja, porcelanowy lew, do którego Kathy i George odczuwali irracjonalny lęk, znajdowany był w różnych miejscach domu, a muszla klozetowa została pokryta czarną substancją, którą niezwykle ciężko było domyć.  Hmmmm…. czy o paranormalnym charakterze tych niezwykłych zjawisk mogliby Danny i jego brat nam coś powiedzieć? Bo wydaje mi się, że ojczym, który zaczyna zachowywać się jak wariat i ma urojenia, jest łatwiejszym obiektem zemsty, niż ten silny i twardo stąpający po ziemi, czyż nie? Danny w dokumencie wspomina półsłówkiem, że mógł być opętany w okresie, gdy przebywał w tym domu. Czy w ten sposób mógłby sobie tłumaczyć po latach fakt, że miał coś wspólnego z tym, co się w nim działo?

Ponieważ nie zgadza się on na poddanie badaniu wariografem, nigdy się pewnie tego nie dowiemy. Niemniej tej teorii (wydaje mi się, że znacznie bardziej prawdopodobnej niż opętanie domu przez demona) nie powinniśmy tak łatwo odrzucać.

Relacje pozostałych osób dot. „nawiedzenia”

A co z historiami innych osób, które zostały opisane w książce? Mamy tu historię księdza, który uznał Lutzów za wiarygodnych, bo po wyjeździe od nich miał wypadek na autostradzie, zachorował na grypę, z której ciężko było mu się wyleczyć, i dostał wysypki. Ksiądz potwierdzał, że tak w rzeczywistości było, ale pozwolę sobie nie skomentować paranormalnego charakteru tych zjawisk… Za to opisany w książce policjant, który rzekomo doglądał rodzinę Lutzów, bojąc się o nich… podał ich do sądu, za to, że opowiadali o nim takie bzdury i sugerowali, że wierzył on w duchy i demony.

Warto też nadmienić, że następni lokatorzy tego domu również skarżyli się na nawiedzające je istoty. Nie były to jednak „byty z innego świata”, a turyści, którzy koniecznie chcieli zobaczyć to „najbardziej przeklęte miejsce na świecie”. Za to nikt się już później nie skarżył na żadne niepokojące zjawiska paranormalne. Doprawdy, jak to możliwe? Gdzie się podziały nagle te duchy i demony, które zmusiły Lutzów do tak szybkiej wyprowadzki?

Prawdziwe zło pozostało niezauważone

Jest jednak jedna rzecz, która naprawdę mnie przeraża w całej tej historii. Wielu ludzi widziało, że George bił swoje dzieci. Przyznała to nawet słynna świecka egzorcystka Lauren Warren (notabene jej i jej męża autobiograficznych „Demonologów” mógłbym też analizować przez dziesiątki stron, bo tyle razy przyłapałem ich na manipulowaniu faktami, że stracili dla mnie wszelką wiarygodność). Nikt z tym nic nie zrobił. Wszyscy woleli szukać demonów, duchów, wysyłać do budynku media, jasnowidzów etc. niż wyrwać maltretowane dzieci z dysfunkcyjnej rodziny. I to jest coś, co powinno w nas wszystkich wzbudzać trwogę.

Mikołaj Kołyszko

Źródła:

  1. Jay Anson „Amityville Horror”, wyd. Vesper, Czerwonak 2019.
  2. „My Amityville Horror” w reż. Erica Waltera – film dokumentalny (można wypożyczyć go TU).
  3. „Zabójca z Amityville” – film dokumentalny dostępny na YouTubie.