Paweł Majka to jeden z najbarwniejszych polskich pisarzy fantasy, specjalizujący się w literaturze postapokaliptycznej. Dwukrotnie otrzymał Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego. Jeśli jesteście zainteresowani tym, czym zajmuje się na co dzień i które książki zmieniły jego życie – koniecznie przeczytajcie wywiad!
Czym na co dzień zajmuje się Pan jako pisarz postapo? Rozumiem, że to nie jest Pana jedyne źródło utrzymania?
Właściwie zawodowo zajmuję się tym samym, czym każdy pisarz postapo. Mieszam w życiu mieszkańców mojego miasta. To znaczy jestem urzędnikiem miejskim.
(śmiech) Teraz rozumiem, czemu przedstawiasz Kraków w tak katastroficznej formie.
Tak, tak. Mam dostęp do danych, do których nie wszyscy mogą dotrzeć, spoglądam na Kraków trochę w inny sposób.
Czy problem smogu i zanieczyszczenia środowiska, tak odczuwalny w Krakowie, wpływa na to, jakie oblicze miasta kreujesz w „Berserku”?
I tak, i nie. Z jednej strony rzeczywiście ta sytuacja smogowa wpływa w pewien sposób na moją wyobraźnię, aczkolwiek ten temat stał się naprawdę głośny dopiero w tym albo w ubiegłym roku. Natomiast to, że nieustająco w swojej twórczości niszczę Kraków, przede wszystkim sprawia mi ogromną przyjemność.Niszczenie miasta, które się zna to świetna zabawa. Nie wiem, czy Pan jako dziecko ustawiał wieżę z klocków i ją demolował?
Oczywiście, że tak.
No właśnie, widać, jaka to jest niesamowita frajda. Ale tak naprawdę niszczę właśnie Kraków dlatego, że trudno mi pisać o innym mieście – to miejsce znam najlepiej. Nie muszę się posiłkować żadnymi materiałami pomocniczymi. Oczywiście praca twórcza zmusza mnie do wykonania researchu, ale nie aż w takim stopniu, w jakim musiałbym to zrobić, pisząc na przykład o Warszawie czy Gdańsku. Jeżeli chcę zobaczyć, jak wygląda jakaś ulica, to po prostu wsiadam na rower, jadę i patrzę, jak to u nas wygląda. Wychowałem się w tym mieście, jest mi ono znajome, bliskie i dlatego o nim piszę. Tak się złożyło, że najczęściej je niszczę. Być może powinienem oddać mu cześć w bardziej przyjemny sposób, ale jako fan postapo nie mam innego wyjścia.
Czy uważa Pan, że któraś z wizji apokaliptycznych może się spełnić w najbliższym czasie?
Staram się tym nie przejmować i nie myśleć o tym zbyt wiele, bo takie rozważania mogą prowadzić do poważnych schorzeń psychicznych. Natomiast gdy się nad tym chwilę zastanowimy, to dochodzimy do wniosku, że, oczywiście tak jest, nie ukrywajmy tego. Wojna ostatnio znowu zbliżyła się do naszych granic. Obecnie przeżywamy coś na kształt wędrówki ludów. Wystarczy parę impulsów, trochę iskier, żeby to się przerodziło w coś naprawdę nieprzyjemnego. Jest coraz więcej bakterii odpornych na antybiotyki, więc nowe choroby coraz łatwiej mogą nas zabić. Skala tego jest olbrzymia. To znajduje odbicie we współczesnej fantastyce. Na przykład w antologii „Przedmurze” wydanej w zeszłym roku znajduje się moje opowiadanie, którego akcja rozgrywa się w świecie, gdzie ludzie są całkowicie nieodporni na chorobotwórcze drobnoustroje. Antybiotyki w ogóle nie działają. W każdym domu, mieszkaniu, budynku jest śluza powietrzna, służąca dokładnemu oczyszczaniu przychodzących z zewnątrz, ludzie chodzą w specjalnych kombinezonach. I to jest taka apokalipsa bardzo bliskiego zasięgu. W zasadzie już się zaczyna.
No tak, w sumie już teraz żyją superbakterie, które są odporne na wszelkie antybiotyki.
Masa złych rzeczy może nam się przytrafić. Kiedy byłem dzieciakiem, a wychowywałem się w latach 70.–80. ubiegłego wieku, w czasach tak zwanego minionego systemu, byliśmy straszeni przez partię, że lada moment wybuchnie wojna atomowa. Codziennie w telewizji oglądaliśmy filmy przedstawiające wybuchy atomowe, oczywiście przeprowadzane przez wstrętnych kapitalistów i imperialistów. I pamiętam, że ja i moi koledzy byliśmy przekonani, że ta wojna w końcu wybuchnie. Skoro wszyscy nam to w kółko powtarzali… Mieliśmy nawet zajęcia, na których uczyliśmy się, co zrobić, kiedy w okolicy wybuchnie bomba jądrowa.
A co się robi, gdy wybuchnie bomba atomowa w okolicy? Ja na lekcjach przysposobienia obronnego uczyłem się tylko nakładać maskę przeciwgazową.
To zależy, w jak bliskiej okolicy. Jeśli wybuchnie na twoim podwórku, to nie będziesz miał za dużo do zrobienia. Dostawaliśmy dość proste porady typu „schować się pod parapetem, gdy przejdzie fala żeby nie spadły na nas odłamki. Ćwiczyliśmy bieganie w maskach, kombinezonach, które były absolutnie przestarzałe.. Oczywiście te porady niekoniecznie musiały być skuteczne, ale to mniej istotne. Ważniejsze jest to, w jakiej atmosferze dorastaliśmy.
Rozumiem, a proszę powiedzieć… Czy jest Pan preppersem?
Nie jestem na tyle dumny z siebie, żeby tak powiedzieć. Są tacy ludzie, którzy naprawdę są gotowi na kataklizm w każdej chwili. Przyjaźnię się z paroma preppersami, przyszedłem na kilka spotkań, nawet byłem z nimi na paru wyjazdach. Jestem jednak za słaby w te klocki, by móc powiedzieć z pewnością: tak, jest preppersem. Mam sporo szacunku do tego ruchu, sympatii, staram się z nimi przyjaźnić i angażować się w ich działalność. Dzięki nim nauczyłem się kilku możliwie przydatnych rzeczy. Teraz na przykład umiem krzesać ogień w trudnych warunkach.
A rzeczywiście jest tak, że gromadzi Pan zapasy wody pitnej i żywności? Ma Pan przy sobie krzesiwo?
No tak, mam przy sobie krzesiwo, nie ruszam się z domu bez paru dobrych scyzoryków, bo liczba noży, które od ostatniego roku posiadam, gwałtownie wzrosła.. Łatwo przyswoić sobie podobne zachowania i odruchy. Choć jeśli miałbym być bardzo szczery, na tym etapie mojego rozwoju jestem bardziej gadżeciarzem. I wolałbym, żeby nikt nie zostawiał mnie samego na jakimś odludziu, żeby sprawdzić jak długo przeżyję.
Myślę, że Pana perspektywa wiąże się z tym, że bardzo wniknął Pan w to środowisko. Gdyby powiedział Pan komuś niezaznajomionemu z ruchem, że ma Pan przy sobie krzesiwo, to proszę mi wierzyć – byłby zaskoczony.
Jest taki pisarz science fiction Rafał Kosik, który, proszę mi wierzyć, ma zawsze przy sobie nieprawdopodobną ilość gadżetów.
Kiedyś byliśmy razem z kilkoma autorami fantastyki, chyba był nawet wśród nich Rafał, w restauracji, która mieściła się w piwnicach. W pewnym momencie zabrakło prądu, zapadła kompletna ciemność. Tylko przy naszym stoliku zrobiło się jasno. Okazało się, że wszyscy mamy przy sobie działające latarki. Nie trzeba być preppersem, wystarczy być pisarzem fantastyki.
W „Berserku” najlepiej do apokalipsy przygotowani byli nieletni. I tak się zastanawiam, czy to jest tylko ukłon w stronę najmłodszych czytelników, czy Pan naprawdę uważa, że młodzi mają wyjątkowe zdolności adaptacyjne, szczególnie w sytuacjach kryzysowych?
Myślę, że młodzi faktycznie mają bardzo mocne zdolności adaptacyjne, to po pierwsze. Po drugie: mają otwarte umysły. A przynajmniej mam taką nadzieję. Nie są jeszcze w pełni wpisani w uwarunkowane przez naszą cywilizację punkty widzenia, które mogą czynić nas ślepymi na nowatorskie rozwiązania. W mojej powieści młodzi byli najlepiej przygotowani dlatego, że korzystali z nowoczesnych technologii, sprawnie szukali informacji w Internecie, mieli specjalne aplikacje, zamknięte grupy, własne platformy społecznościowe, które pozwalają śledzić to, co się dzieje na świecie, analizować to. I jako jedyni nie bali się wyciągać prawidłowych wniosków. A także podejmować szybkich decyzji na ich podstawie.
Owszem, później okazuje się, że istotne są też specjalne zdolności adaptacyjne – dzieci w powieści szybko oswajają się ze śmiercią i z opisywanym przeze mnie niebezpieczeństwem. Zaczyna się od otwartych umysłów, umiejętności zapanowania nad strachem, wyciągania wniosków, które są bardzo nieprzyjemne. Młodzi próbują szukać prawdy. Dorośli, kiedy zaczyna się opisywana w powieści katastrofa, próbują ukryć prawdę. Sami siebie oszukują. Dzieci tego nie robią.
Rozumiem i, szczerze mówiąc, to mnie urzekło w Pana książce. Początkowo wydawało się to naiwne, a później uświadomiłem sobie, że chyba w realnym świecie też tak jest.
Kiedy na świecie dzieją się prawdziwe dramaty, kataklizmy, ataki, to bardzo często ktoś przetrzymuje jakąś niewygodną informację, stara się obniżyć skalę zagrożenia. Jeżeli takiego zagrożenia nie ma albo nie jest wielkie, to wtedy obserwuję zjawisko przeciwne. Media skalę tego wydarzenia wyolbrzymiają, byle mieć mocniejszą wiadomość. Dorośli nabywają niebezpiecznej zdolności polegającej na odwracaniu wzroku, żeby nie zobaczyć niewygodnych prawd.
Czy planuje Pan napisać kontynuację „Berserka”?
Wszystko zależy od czytelników. Nie oszukujmy się, żyjemy w świecie kapitalizmu, mechanizmów rynkowych, które dotyczą też książek. Jeśli coś się słabo sprzedaje, wtedy nikt nie pali się do pisania i wydawania tego. Jeżeli coś się nieźle sprzedaje, to wtedy tworzy się kontynuację. Ten świat, który zbudowałem, jest na tyle otwarty i szeroki, żeby mogły się tam dziać pewne rzeczy. Równocześnie w moim przekonaniu trochę za dużo o nim powiedziałem. Wprawdzie zakończenie jest dość otwarte, bo ja lubię otwarte zakończenia, ale historia tego świata i pewnych bohaterów jest wytyczona.
Skąd pomysł na wirusa atakującego pod postacią ludzi, którzy są jednocześnie bardzo agresywni i absolutnie cisi? Wcześniej nie spotkałem się z takim pomysłem.
Przyznam szczerze, że też się nigdzie z tym nie spotkałem. Pomyślałem, że to może być ciekawe. Kiedy wyobrażamy sobie apokalipsę, czy to będą zombie, czy oszalali jak w „28 dni później”, to oni krzyczą, warczą, widać w nich agresję. Pomyślałem, że interesująca mogłaby być sytuacja, w której nasz mózg zostaje poniekąd wyłączony, zjeżdża na zupełnie inne tory. Ludzie nie wykazują emocji. Oni zabijają, bo jest w nich jakaś pierwotna potrzeba zabijania, rozrywania na sztuki, ale nie jest powiedziane, że kieruje nimi gniew, prawda? Postanowiłem ich wykreować tak, że oni są puści w momencie ataku. Nie czują złości. Zabijanie w ich wykonaniu jest niemal mechaniczne. Kiedy budzą po „berserku”, nic nie pamiętają. Więc może w ich mózgu coś się stało i ta potrzeba zabijania nie wiąże się z takimi emocjami, jakie sobie wyobrażamy, tak jak to rozumiemy. Po drugie: pomyślałem, że może to wywołać ciekawy efekt. Horror dzieje się w absolutnej ciszy, dzieciaki uciekają, przemykają się nocą przez Kraków, a naokoło nich dochodzi do całej serii mordów, rzezi.
Rzeczywiście było w tym coś nowatorskiego, a często nic tak nie przeraża jak cisza.
Tak. Czasem mniej znaczy więcej.
Czy lubi Pan czytać książki?
Bardzo. (śmiech) Uwielbiałem czytać od maleńkości, wynikało to z tego, że moi rodzice i dziadkowie czytali i chyba mnie tym zarazili. Najpierw oni mi czytali, potem ja zacząłem sam czytać w denerwujący sposób, czyli na głos. Potem nagle któregoś dnia nastąpiła nagła zmiana i zacząłem czytać bezgłośnie. Byłem tym zauroczony. Zacząłem czytać gdzieś tak w wieku czterech lat, to był mój świat, od początku była to wielka radość.
A czy pamięta Pan książki, które zrobiły na Panu największe wrażenie, kiedy był Pan dzieckiem?
Tak, oczywiście. Pierwszą rzeczą, którą przeczytałem samodzielnie, był „Tytus, Romek i A’Tomek”, nawet nie książka, a komiks, księga IX pt. „Tytus na Dzikim Zachodzie”. A potem przez jakiś okres towarzyszyły mi książki typowo dziecięce: „Kubuś Puchatek” i „Piotruś Pan” – tytuły, które absolutnie uwielbiałem. Mnóstwo książek dziecięcych polskich autorów, których tytułów teraz nie pamiętam. Później zacząłem odkrywać „Trzech muszkieterów”, którzy mnie całkowicie zauroczyli, i do dziś należą do moich ulubionych książek.
W jakim wieku przeczytałeś „Trzech muszkieterów”?
Mniej więcej 6–8 lat, jakoś w tym czasie. Szybko przeczytałem całą dostępną dla mnie literaturę dziecięcą, a jak tylko poszedłem do szkoły, zacząłem obficie korzystać z biblioteki szkolnej. No i to się skończyło zapoznawaniem się z Lemem w wieku lat 9. Nie twierdzę, że rozumiałem wtedy Lema na wszystkich poziomach. Szybko zacząłem lubić fantastykę, a w szkolnych bibliotekach w dziale „Fantastyka” był głównie Lem. Czytałem go z zapartym tchem, prawdopodobnie nic z niego nie rozumiejąc, ale sam fakt doświadczania tych wszystkich dziwnych sytuacji, planet robotów i tak był fascynujący dla 9–10-latka.
Szybko przeskoczyłem do literatury dla dorosłych. Przede wszystkim była to fantastyka, książki przygodowe, historyczne i podróżnicze. Przeczytałem całego dostępnego Dumasa jako dziecko, co wprowadziło mnie w wielką konfuzję, bo poprzeczka była podniesiona bardzo wysoko przez „Trzech muszkieterów”. Byłem przekonany, że ten pisarz to twórca doskonałych książek przygodowych, o kolesiach, którzy walczą na szpady, a tak naprawdę to był raczej wyjątek w jego twórczości niż reguła.
Czy są jakieś książki, które odmieniły Pana życie?
Nie wiem, nie potrafię powiedzieć, chyba nie. To wszystko zależy od tego, jak na to popatrzymy, bo właśnie lektura „Trzech muszkieterów”, a później serii o Tomku Wilmowskim ukształtowała mnie na tyle, że do tej pory jestem wielkim miłośnikiem literatury przygodowej. Być może one mnie tak zbudowały, być może gdybym zaczął od czegoś innego, nie wiem, np. kryminału, dziś pisałbym kryminały, gdybym zaczął od romansów, dziś pisałbym romanse. Nie potrafię jednak wskazać takiej książki, po której powiedziałem „O tak, teraz stałem się innym człowiekiem”.
Teraz powiem Panu taką ciekawostkę poza wywiadem. Z naszych dotychczasowych wywiadów z pisarzami wynika, że te książki, które zauroczyły ich w dzieciństwie, determinują późniejszą twórczość. Na przykład Marek Krajewski zaczął swoją przygodę od bardzo okrutnych baśni rosyjskich i ukraińskich i wspomina, że były tam bardzo szczegółowe opisy tortur, później był „Pies Baskerville’ów”, więc to chyba rzeczywiście prawda.
To, z czym spotykamy się w dzieciństwie, kształtuje nas najmocniej.
Tak mi się też wydaje. Proszę powiedzieć, co obecnie Pan czyta?
Trudno mi powiedzieć, zazwyczaj czytam kilka książek naraz. Przestawiam się, gdy jedna mnie zmęczy i mam ochotę sięgnąć po coś innego. W tym momencie czytam „Problem trzech ciał” Cixin Liu.
Słyszałem, że to dobra książka.
Tak, wciągnąłem się, jestem już w połowie, to taka dość klasyczna science fiction, bardzo przyjemna. Kiedy to na chwilę odkładam, czytam po raz drugi w życiu, a może trzeci… Nie, drugi i pół – czytam „TO” Kinga, ponieważ niedługo wchodzi do kin, więc stwierdziłem, że po 10–15 latach przypomnę sobie tę historię. Mam otwartych „Koniokradów” Faulknera, bo przygotowywałem się do pisania krótkiego tekstu dziejącego się w Stanach mniej więcej w tym okresie, w którym odbywa się historia Faulknera. Tak to wygląda, że czasem czyta się coś, żeby się do czegoś przygotować, w taki czy inny sposób. Także są te trzy książki… Aha, pod wpływem serialu z Rowanem Atkinsonem, który gra w brytyjskiej wersji komisarza Maigreta, kupiłem sobie powieść Simenona „Maigret i porządni ludzie”, a dopiero co skończyłem ostatniego Nesbø. Mam ten problem, że rzadko czytam jedną książkę naraz.
A proszę powiedzieć – gdyby miał Pan polecić pięć książek czytelnikom portalu Czytaj PL, które uważa Pan za godne polecenia, które tytuły by Pan wybrał?
Jestem wielkim fanem „Diuny” Franka Herberta i jakkolwiek jest to jedna z najważniejszych powieści dla współczesnej fantastyki, to możliwe, że jest trochę zapomniana, a wydaje mi się, że warto ją przeczytać jak najszybciej. Mam takiego znajomego, który przeczytał „Diunę” za późno i powiedział mi potem „Ale to już wszystko było”. Odpowiedziałem: „Stary, nie, tego nie było, po prostu przeczytałeś książki, które są epigonami Herberta, a teraz mówisz, że to wszystko już było, a to nieprawda”. Jedna z najwspanialszych książek, jakie czytałem i którą naprawdę bardzo lubię i serdecznie wszystkim polecam, to książka Roberto Calasso „Zaślubiny Kadmosa z Harmonią”. Jest to najpiękniejsza książka poświęcona mitologii greckiej, jaką kiedykolwiek czytałem. Calasso jest erudytą, fantastycznie pisze o kulturze. To, jak on myśli i opowiada o mitologii greckiej, jest niesamowite, widać, że on tym żyje. Piękna to rzecz „Zaślubiny Kadmosa z Harmonią” – dużą strataą byłobynie przeczytać tej książki.
Naturalnie polecam wszystkim „Trzech muszkieterów”. Być może nie spotkał tej książki taki los, jaki spotkał Trylogię Sienkiewicza, i ta historia nie trąci myszką. Jest cały czas tłumaczona, to znak, że ludzie ją czytają. Jest to rzecz przygodowa, fantastyczna.
Jestem wielkim fanem Dana Simmonsa.Trudno mi wskazać konkretną książkę. Myślę, że to mógłby być „Hyperion” albo „Terror”, który ogromnie mi się podobał. „Terror” warto przeczytać szybko, bo słyszałem, że lada moment może powstać serial na jego podstawie. Lepiej przeczytać najpierw książkę.
Przychodzi mi jeszcze do głowy „Dzikowy skarb” Bunscha. Karol Bunsch to kolejny trochę zapomniany polski pisarz. Niesamowity, świetny polski pisarz historyczny, który stworzył cały cykl o Polsce piastowskiej. Ale „Dzikowy skarb” jest w tym cyklu powieścią szczególną,. O ile późniejsze tomy skupiają się już na władcach, to „Dzikowy skarb” opowiada o człowieku nieprzystosowanym do życia w cywilizacji, dzikusie z samego środka puszczy, który próbuje wejść w to, co wydaje mu się cywilizacją w czasach Mieszka I, w początkach jego panowania. To świetna awanturnicza opowieść o tym, jak trudno wyjść ze świata przyrody i stać się człowiekiem, jak niebezpieczna może być dla nas cywilizacja. Wspaniała powieść napisana bodajże w 1945 roku, XX wieku, więc już trochę lat ma, ale to mistrzostwo, świetna rzecz.
Dziękuję za wywiad.
Rozmawiał Mikołaj Kołyszko