Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałem najmniejszego zamiaru sięgać po kryminalną twórczość Agathy Christie, ale jak wiadomo życie lubi płatać figle. Tak było i w tym wypadku. Film wyreżyserowany przez Kennetha Branagha na podstawie kultowej powieści „Morderstwo w Orient Expressie” spodobał mi się i zaciekawił mnie na tyle, bym zaopatrzył się w książkę i porównał ją z obrazem, który niedawno zawitał na wielki ekran. I od razu mówię – nie, to wcale nie jest zła kolejność. Bardzo często najpierw oglądam filmy, a później sięgam po powieści, które nie dość, że okazują się lepsze, to stanowią także uzupełnienie tego, co nie zostało przeniesione na ekran.
Daruję sobie przybliżanie fabuły i przejdę od razu do tego, co w „Morderstwie w Orient Expressie” mnie ujęło oraz tego, czym różni się książka od filmu. Powieść w przeciwieństwie do filmu nie daje poczucia aż takiego rozmachu. Jest o wiele bardziej kameralna, bowiem akcja, poza jedną czy dwoma scenami, toczy się wyłącznie w wagonach pociągu. Można powiedzieć, że książka ma w sobie coś wręcz klaustrofobicznego. Kiedy Orient Express grzęźnie w zaspach, oczywiste staje się, że z tego miejsca nie ma ucieczki, więc sprawa tajemniczego morderstwa prędzej czy później będzie musiała zostać wyjaśniona. Główny bohater, belgijski detektyw Herkules Poirot do dyspozycji będzie mieć jedynie kilka wątłych wskazówek i nie do końca szczere zeznania pasażerów pociągu.
Przyznam, że gdybym wcześniej nie obejrzał filmu, to pewnie nie doszedłbym do tego, jak wyglądać będzie rozwiązanie zagadki. Zawarta w powieści intryga jest dopracowana w najmniejszych szczegółach, momentami wręcz wydaje się być oderwana od rzeczywistości. Ale czy to źle? Nie, bo w końcu to tylko książka, która ma sprawić, by czytelnik się trochę nagłowił podczas rozwiązywania zagadkowego morderstwa i spędził przy lekturze kilka miłych chwil. W tej kwestii nie da się zaprzeczyć, że „Morderstwo w Orient Expressie” to powieść niezwykle interesująca i wciągająca nawet wtedy, kiedy się wie, do czego to wszystko ostatecznie prowadzi.
Liczba postaci, szczególnie tych podejrzanych, przewijających się przez karty książki jest całkiem spora. Porównując film z powieścią, łatwo da się zauważyć, jak bardzo przejaskrawieni zostali na ekranie poszczególni bohaterowie. Książkowy detektyw Herkules Poirot nadal jest postacią ekstrawagancką, ale nie zachowuje się już jak pedantyczny wariat. Pani Hubbard nie jest aż tak wyzywająca, a problem rasizmu objawia się w trochę inny sposób niż za sprawą nienawiści do osób czarnoskórych, jak zostało to pokazane w filmie. Mimo tego, że towarzystwo w pociągu jest mocno mieszane, nadal ma się poczucie elegancji i splendoru charakterystycznego dla Orient Expressu. Co więcej, powieść serwuje nam mniej oczywistych wskazówek, przez co sprawa morderstwa jest jeszcze trudniejsza do rozgryzienia.
Książkowe zakończenie uwielbiam tak samo jak filmowe. Scena, w której Poirot wysnuwa wnioski dotyczące morderstwa, zachwyca w obu wydaniach. O ile wcześniej nie byłem przekonany co do kultowych powieści Agathy Christie, o tyle teraz chętnie zapoznam się z pozostałymi tomami serii. Zapomniałem wcześniej dodać, że „Morderstwo w Orient Expressie” czytałem bez znajomości poprzednich tomów z serii o Herkulesie Poirocie i odnalazłem się w lekturze bez najmniejszego problemu.