Nie wszystko musi być identyczne, czyli „Mindhunter”: książka vs serial

w dziale Archiwum/Co słychać?/Książka czy film by
Dawno nie zdarzyło mi się, żeby zarówno książka, jak i serial na jej podstawie były niemal tak samo dobre. Wynika to w dużej mierze z tego, że adaptacja czy ekranizacja nie zawsze muszą być wierne oryginałowi. Niestety często bywa tak, że twórcy wersji wizualnej dzieła pisanego próbują oddać wszystko w skali 1:1. A tak się zwyczajnie nie da. Co więcej – takie założenie zazwyczaj bywa bardzo szkodliwe. Czasem lepiej jest po prostu odpuścić wierność oryginałowi. Idąc tą drogą, udaje się stworzyć z jednej strony coś nowego, zaś z drugiej nadal jednak opartego na książce. Tak się stało w przypadku serialu „Mindhunter” opartego na powieści Johna Douglasa.

John Douglas to według tego, co mówi Wikipedia, jeden z pierwszych na świecie profilerów kryminalnych. Pracował dla FBI i w dużej mierze odpowiedzialny jest za stworzenie pojęcia „seryjny morderca”. Dzięki badaniom prowadzonym w Jednostce Nauk Behawioralnych działającej w Quantico opracował szereg bardzo charakterystycznych cech, którymi mogą odznaczać się seryjni mordercy. Douglasowi udało się to zrobić dzięki wywiadom z więźniami, które prowadził w ramach BSU (Behavioral Science Unit). Te badania behawioralne, sposób ich prowadzenia oraz poniekąd także życie Douglasa zostały w końcu spisane. Książka „Mindunter. Tajemnice elitarnej jednostki FBI”, której autorami są zarówno sam John Douglas, jak również Mark Olshaker, może nie jest dziełem wybitnym pod względem literackim, natomiast z całą pewnością można powiedzieć, że jest to pozycja bardzo ciekawa poznawczo.

Fabularnie raczej nie ma tu fajerwerków, bowiem książkę można uznać za rodzaj parabiografii. Z jednej strony mamy opis przebiegu kariery Douglasa, jego obowiązków, awansów oraz badań, które prowadził. Pojawia się też sporo opisów spotkań z mordercami, bo w dużej mierze to one stanowiły kanwę badań Douglasa. I na tym chciałabym się na chwilę zatrzymać. Pod względem opisów zbrodni „Mindhunter” jest przerażającą lekturą. Jeśli ktoś oglądał „Hannibala” czy „Dextera”, to raczej niewiele go ruszy, natomiast dla osób, które nie są zaznajomione z tematem bądź są nieco bardziej wrażliwe może to być ciężkie przeżycie. Opisy zbrodni i sposoby ich popełniania zamieszczone w książce są bowiem bardzo dokładne.

Kup książkę, ebooka lub audiobooka na Woblink.com

To, co jest niewątpliwą zaletą książki Douglasa, to język. Mimo trudnego tematu jest ona napisana bardzo przystępnie, zaś stwierdzenie, że to lektura na maksymalnie dwa wieczory, nie jest dalekie od prawdy. To Douglas jest tutaj narratorem, a potrafi świetnie opowiadać historie. Książkę czytałam w formie ebooka i wierzcie mi – dawno tak szybko nie klikałam stron. Mimo że fabularnie, jak już mówiłam, nie jest to dzieło sztuki, to z jakiegoś powodu historia wciąga. Poza tym nie jest ona pozbawiona humoru, zabawnych anegdot czy po prostu żartów. To nasycenie humorem stoi w silnej opozycji do tego, o czym faktycznie książka traktuje.

Z kolei jeśli chodzi o serial to… też jest bardzo dobrze! Wydaje mi się, że w dużej mierze wynika to z tego, jak skonstruowani zostali bohaterowie. To bowiem, co jest najmocniejszą stroną produkcji Netflixa, to właśnie relacja pomiędzy Holdenem (który jest swego rodzaju alterego Johna Douglasa) oraz jego partnerem Billem. Na pierwszy rzut oka ta dwójka kompletnie do siebie nie pasuje. Są bardzo różni – nie tylko pod względem fizycznym, oboje prowadzą zupełnie inne życie. Nie zgłębiając relacji Billa i Holdena, można wysnuć (jakże mylny) wniosek, że łączy ich tylko i wyłącznie praca. Pomiędzy spotkaniami z mordercami a odsłuchiwaniem wywiadów pojawiają się bardzo błyskotliwe dialogi, które dają nam świetny ogląd tego, jakie życie faktycznie nasi bohaterowie prowadzą.

W przypadku książki wiele rzeczy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Jeśli zaś chodzi o serial, warstwa wizualna jest bardzo istotna. I tutaj kolejny plus. Obsada postaci pierwszoplanowych i drugoplanowych to swoiste dzieło sztuki. Mimo że nie do końca tak wyobrażałam sobie Douglasa, to jednak przez to, że bohater ma inne imię i prowadzi nieco inny tryb życia, bardzo przypadła mi do gustu kreacja, jaką stworzył Jonathan Groff. Podobnie rzecz się ma z odtwórcą roli Billa, w którego wcielił się Hold McCallany. Aktorzy są bardzo mocno skontrastowani także fizycznie (jeśli w ogóle można użyć takiego stwierdzenia). W efekcie widz z łatwością wzbudzi w sobie sympatię do tej dwójki, mimo że nie zawsze będzie popierał ich wybory czy zachowanie.

To, co jednak zgrzytało mi w serialu, to kwestia czasu wydarzeń. Zakładając, że większość wydarzeń ma miejsce w latach 70. XX wieku, należałoby też oczekiwać takiego klimatu od ekranizacji. W książce nie miałam z tym najmniejszego problemu. W serialu – owszem. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że w dużej mierze wynika to z faktu, że w serialu akcenty zostały położone na coś zupełnie innego niż realia otoczenia. Jak już podkreślałam, ten serial stoi relacjami i na tym należy się skupić. Błyskotliwe dialogi, ciekawe zwroty akcji oraz świetnie przedstawione życie prywatne i służbowe bohaterów – to jest siła serialu Netflixa. Wydaje mi się też, że gdyby akcenty zostały położone na inne kwestie, twórcom nie udałoby się osiągnąć tak dobrego efektu.

Serial „Mindhunter” to doskonały przykład na to, jak ze świetnej książki zrobić nie mniej ciekawą produkcję telewizyjną. Niestety nadal często jest tak, że to książka jest tym „lepszym” tekstem kultury. Należy jednak mieć nadzieję na to, że twórcy ekranizacji wezmą przykład z Netflixa i zaczną traktować książkę bardziej umownie. Bowiem ciężko jest, mając w gruncie rzeczy dość ograniczony czas, stworzyć film czy serial będący tak samo dobry jak książka. Zawsze jakieś wątki zostaną pominięte, zawsze coś nie będzie identyczne z oryginałem. Dla osób, które darzą szczególną sympatią książki, takie działania mogą okazać się bardzo krzywdzące. Co więcej mogą one bardzo niekorzystnie wpłynąć na efekt końcowy produkcji filmowej. Twórcy serialu „Mindhunter” słusznie odeszli od wierności oryginałowi. Dzięki temu mamy dwa świetne teksty kultury – zarówno dla fanów literatury, jak i seriali.

 

 


O autorce

Szatan. Szatanek. Szatańska. W dowodzie: Anna Elżbieta Szatan. Maniaczka seriali, pochłania je w ilościach hurtowych, niektóre tylko z przyzwyczajenia, niektóre bo łał, ale fajne. Zakochana w Batmanie, a ostatnimi czasy niedoszła mistrzyni Pokemon. W życiu ma więcej szczęścia niż rozumu – potrafi wygrać w konkursie rzecz wartą blisko tysiąc złotych czy też znaleźć na ulicy 100 zł. Szczęśliwa posiadaczka psa rasy mieszaniec szlachetny, kujawsko-pomorski, zwanego potocznie Rogalem. Na co dzień copywriter w agencji marketingu internetowego. W efekcie – praktycznie cały czas przy klawiaturze. Kiedy nie ogląda seriali i nie jest w pracy, potrafi w cudowny sposób marnować swój czas, grając w gry głównie te flashowe, ale nie tylko. Zawodowo potrafi znaleźć sobie milion zajęć, żeby nie robić tego, co akurat robić powinna. Członkini Stowarzyszenia Miłośników Gier i Fantastyki Thorn (tak, to ci co robią m.in Copernicon). Jak już coś ją zaciekawi – to na amen. Szczęśliwa dziewczyna gamera i nerda (gamer i nerd to w jednej osobie, żeby nie było). Ma ogromną słabość do dobrego jedzenia, a co ciekawsze sama też nieźle gotuje. Jej super mocą jest zdolność stworzenia całkiem smacznego jedzenia właściwie z niczego. Kocha podróże, choć nie znosi się pakować. I rozpakowywać. Bywa bałagniarą ale jak już sprząta to dokładnie. Nie znosi mycia naczyń. Nie uznaje biurka – jej centrum dowodzenia wszechświatem znajduje się na łóżku. Uzależniona od kawy – koniecznie z mlekiem i cukrem. Opcjonalnie z kakao. Marzy jej się podróż do Paryża. I Tokio. I do Londynu. Berlina? Więcej grzechów nie pamięta.