Dyskryminacja to ogar piekielny, co kąsa czarnych każdego dnia.
Martin Luther King junior (1967)
To nie rozrywka
To nie jest beletrystyka – już na wstępie uczula czytelnika autor. Sides postarał się, by opowiadaną przez niego historię czytało się płynnie i udało mu się do tego stopnia, że niektórzy nazwali tę książkę thrillerem. Nie, to nie thriller, choć naprawdę czytając można by poczuć potężny dreszczyk emocji, napięcie, może nawet niezdrowe wręcz podekscytowanie – przecież akcja nie zwalnia ani na chwilę, mamy zbiega z więzienia, słynnego człowieka, na którego uciekinier polował, wielkie wydarzenia i niepokoje społeczne w tle, a w końcu międzynarodową obławę. Rzeczywiście, można by czytać tę książkę z wypiekami na twarzy gdyby nie fakt, że ta historia, ta przerażająca historia, wydarzyła się naprawdę. To nie literatura rozrywkowa, a narodowa tragedia, i ta myśl nie powinna opuszczać czytelnika w czasie lektury. Jeśli chodzi o emocje, to mogę powiedzieć tylko o trzymającym za serce smutku, bo właśnie to czułam przy lekturze.
King jest człowiekiem
Zabierając się za czytanie miałam mniej niż mgliste pojęcie o życiorysie Kinga, po głowie chodziły mi jakieś fragmentaryczne hasła, które nie składały się w większą całość. Podobnie było u mnie z wiedzą na temat sytuacji społeczno-politycznej USA w latach 60-tych. Choć akcja Ogara… zaczyna się już u schyłku kariery pastora, niewiele przed wydarzeniami z Memphis, autor czytelnie nawet dla laika w tej kwestii przedstawił jak ważną, a zarazem niebezpieczną życiową misję prowadził King. Ten człowiek wyrósł na symbol, legendę, ucieleśniał marzenia i dążenia milionów ludzi – jak wielką musiał czuć presję będąc pod ciągłym obstrzałem mediów, zwolenników, przeciwników, FBI, policji, rywali i konkurentów… Autor powstrzymał się jednak od robienia z niego świętego, trzymał się faktów, a te porysowały nieco ten wydawałoby się nieskalany wizerunek pastora. Czy to coś zmienia? Tak, dodaje tej książce wiarygodności a jednocześnie uświadamia, że ludzi bez wad nie ma nawet na szczycie, a może zwłaszcza tam.
Chory biały brat
Sytuacja w Stanach Zjednoczonych z tamtego okresu mocno dała mi do myślenia. Temat rasizmu, segregacji rasowej, okrutnego i nieludzkiego traktowania, a także napięta sytuacja podgrzewana przez polityków i media – z całą pewnością nie były to spokojne czasy. Czy to oznacza, że Martin Luther King padł po prostu ofiarą okresu, w jakim przyszło mu żyć? Nie, padł ofiarą człowieka, chorego białego brata, wytworu społeczeństwa, za który ktoś na pewno ponosił odpowiedzialność. Pytanie kto, wciąż pozostaje otwarte – Sides celowo nie opisał ruchów Raya z precyzyjną dokładnością, posiłkując się wyobraźnią tam, gdzie brakowało mu faktów. Nie wszystko w tej sprawie jest jasne, i tak też jest w tej publikacji – na niektóre pytania, jak choćby o finansowanie zamachowca, nie znamy odpowiedzi do dziś.
O książce
Książka podzielona została na trzy księgi, te z kolei na rozdziały. Historię rozpoczynamy od E.J. Raya i jego ucieczki z więzienia, by potem naprzemiennie przenosić się od zamachowca do MLK i sytuacji panującej w szeregach jego ruchu, a potem śledzić obławę na zabójcę. Całości dopełnia potężna, kilkudziesięciostronicowa bibliografia, która uzmysławia ogrom pracy autora nad książką. Do tego nie sposób pominąć pięknego wydania, które godnie reprezentuje swoją zawartość. Niesamowity styl autora, który nadał faktom tak przystępny wydźwięk, wzbudził mój najszczerszy podziw. Hampton Sides fenomenalnie odmalował portrety postaci, tło społeczne, a także emocje towarzyszące wszystkim uczestnikom tego dramatu, a wiem to dzięki świetnemu przekładowi Tomasza Bieronia.
Niewolnictwo zniesiono w USA w połowie XIX wieku. Sto lat później King walczył o swoje marzenie i przypłacił tę walkę życiem. Pięćdziesiąt lat później możemy sięgnąć po książkę opisującą tę historię, wciąż żywą i tak bardzo chwytającą za serce. Jestem pewna, że za kolejne pięćdziesiąt czy sto lat nic się w tej kwestii nie zmieni.
Tekst pochodzi z bloga Co przeczytałam.