Wygląda na to, że w lecie wzrasta jeszcze liczba osób sięgających po kryminały. Więcej – uznaje się wręcz za oczywiste, że lato = kryminał. Niemal na wszystkich portalach, nierzadko nawet i tych w małym stopniu z literaturą związanych, powstają listy najlepszych pozycji książkowych na wakacyjne czytanie. Skąd ta popularność akurat wtedy? Czemu zagadki najlepiej rozwiązuje się w najcieplejszych miesiącach roku?
Dlaczego na plaży pełnej spoconych rodziców i pluskających dzieci najchętniej zagłębiamy się nie w piasku, ale w intrygach i zbrodniach? W dodatku w dużej mierze (a ostatnio głównie) mowa tu o skandynawskich historiach, pełnych zimna, wiatru, gdzie buro i ponuro, podczas gdy za oknem upał, zielono i słońce. Może o to właśnie chodzi? Za dużo słońca, więc chcemy na Islandię, pod koło podbiegunowe albo do innej zapomnianej wioski na północy Norwegii?
Jedną z możliwych odpowiedzi wydaje się wzruszenie ramion i sformułowanie „lekka literaturą”. Po pierwsze jednak – co to w zasadzie znaczy? Nie mam przekonania, że istnieje literatura, która dla każdego bez wyjątku będzie „lekka”. Po drugie – i najważniejsze – kryminały generalnie do takiej nie należą. Liczba tytułów, których przeczytanie powoduje ciężkie, długoterminowe, a niekiedy prawie nieodwracalne urazy na psychice jest duża – a jednocześnie właśnie takie książki są często oceniane jako najlepsze i najchętniej czytane. Zatem – ten argument odpada.
Bo wciągają? Tu wydajemy się być już bliżej odpowiedzi. Nie da się ukryć, że kryminały odrywają nas od… wszystkiego innego, rzucają wyzwanie inteligencji i nie pozwalają przerwać czytania w byle momencie. Jak już raz połknie się bakcyla zagadek, intryg i śledztw, trudno przerwać. Zwłaszcza, że mamy pod ręką tak wielu autorów, którzy naprawdę umieją usadzić nas z książką na bite kilka godzin i zmusić do nieprzerwanej lektury od deski do deski.
Bo mają specyficzny klimat? Argumentowi temu blisko do rozważań dlaczego tak ochoczo oglądamy horrory. Chcemy i lubimy się trochę pobać, a książki dają niepowtarzalną ku temu okazję. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że – przy całej jednoczesnej miłości do filmów oraz obecnym wzroście znaczenia kultury wizualnej jako takiej – książki dają zupełnie inne możliwości mylenia tropów, ukrywania, niepokazywania, sugerowania. Dają nam nieco większą kontrolę nad procesem rozwijania się historii – w końcu przerwać możemy teoretycznie w każdym momencie. Teoretycznie, bo w praktyce każdy chyba czytelnik kryminałów wie, że te dobre połyka się jednym, dwoma kęsami (z krótką przerwą na obiad/kawę).
Bo pozwalają się nam zrelaksować? W pierwszym odruchu chce się może zaprzeczyć – co to za relaks przy zwiedzaniu kostnic, ciągłym napięciu i wielu ciemnych zaułkach. Jednak jeśli trochę się zastanowić, to przecież faktycznie tak jest. Przede wszystkim odpoczynek to nie tylko wylegiwanie się przez cały dzień i nicnierobienie. Na dłuższą metę chyba każdy musi przynajmniej wstać i przejść się chwilę wzdłuż plaży, nie mówiąc już o ludziach, którzy w ogóle preferują tzw. aktywny wypoczynek. Mamy na co dzień tyle innych stresów, napięcia i goniących nas terminów, że chwila z kostnicą i zaułkami, do których wchodzimy na własne życzenie i to z przekonaniem, że z nich wyjdziemy, jest zwyczajnie przyjemna. Nie dość, że odmiana, to jeszcze odmiana, mimo wszystko, bezpieczna. Trochę policyjnej rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziło, zwłaszcza gdy umysł jest jej głodny.
A tak w ogóle to przecież wszyscy chcemy być śledczymi. Lubimy być Holmesem, albo jakimś innym Wallanderem – on taki bardziej ludzki i jednak bliższy. Chcemy być przenikliwi, inteligentni, uważni i odkrywczy. A odpoczynek tym bardziej nas ku temu pcha, bo gdy głowa choć trochę wolna, zdają się w nas uruchamiać uśpione przez resztę roku umiejętności, chęci i pokusy. Skradamy się za wydmami, uważnie obserwujemy otoczenie zza naszego shake’a i ćwiczymy pamięć, nie tylko rozwiązując sudoku, ale i zapamiętując buty mijających nas osób. W końcu jeśli czegoś kryminały nas nauczyły, to tego, że dobry szpieg bardzo powinien dbać o odpowiednie, niewyróżniające się obuwie.
Rzecz jasna, trzeba pamiętać, że „kryminał” to wielkie uogólnienie – podobnie jak w muzyce, również odmiany tego gatunku literackiego rozmnażają się w niezłym tempie. Czym innym zatem jest powieść detektywistyczna w stylu Sherlocka Holmesa, czym innym szpiegowska, której mistrzem jest chociażby John le Carrė. Mamy podgatunek archeologiczny, jak Morderstwo w Mezopotamii Agaty Christie, historyczny, jak Imię róży Umberto Eco, czy sądowy, gdzie króluje John Grisham. Każdy z tych typów rządzi się swoimi prawami, każdy też ma swoich wiernych czytelników i równie wiernych, znakomitych autorów. Lato wydaje się otwierać na powrót tę szufladkę, niekiedy może nieco zakurzoną po zimie i wiośnie. Znów możemy pozwolić sobie na wciągnięcie książki w jeden wieczór, bo nie dzwoni nam w głowie alarm, że kolejnego dnia mamy wstać o piątej rano. Znów możemy zostać szpiegami i/lub detektywami, bo uwolnieni od nadmiaru obowiązków możemy obudzić w sobie inne niż na co dzień umiejętności. Możemy wreszcie zwyczajnie odpocząć – a czy można zrobić to lepiej niż zatapiając się w dobrej historii? Im więcej zatem kryminałów, tym lepiej – oto prosta recepta na udane literackie lato.
Olga Kosińska
O autorce
Wieczna studentka, aktualnie sercem i ciałem na zarządzaniu kulturą UJ. Czyta, gdzie tylko się da i pisze do szuflady, a jak już chce na chwilę zrobić coś innego, to działa dla Krakowskiej Sceny Muzycznej lub zagłębia się w Youtube. Lubi moment, kiedy kawa zmienia kolor po dodaniu mleka, uważa gluten za wymysł, koty za sekretnie rządzące światem, a czekoladę i papier za przejawy technologicznego geniuszu człowieka.