O poszukiwaniu powieści idealnej, łączeniu pracy z pasją, swoich ulubionych lekturach, planowaniu pracy, tworzeniu filmów i współpracy z wydawnictwami opowiada Olga Kowalska, recenzentka, autorka strony i vloga Wielki Buk, wyróżniona na naszym portalu tytułem Blogera Miesiąca.
Kuba Krasny: Czy czujesz się w jakiś sposób odpowiedzialna za kształtowanie gustów literackich wśród polskich czytelników? Patrząc na coroczne doniesienia o stanie czytelnictwa, twoja rola niewątpliwie nabiera znaczenia!
Olga Kowalska: No pewnie, w mniejszym lub większym stopniu chyba każdy, kto zajmuje się literaturą na co dzień, powinien pogodzić się z tym, że spoczywa na nim właśnie taka odpowiedzialność. Tym zajmuje się przecież recenzent – jest czymś na kształt filtra pomiędzy czytelnikiem a niekończącą się falą nowych wydawniczych pozycji. Pomaga odkryć to, co najwartościowsze – jego lub jej zdaniem, oczywiście – i pominąć to, co z grubsza bezwartościowe, a może nawet szkodliwe. Sama podchodzę do tego typu filtracji dość liberalnie – to znaczy akceptuję to, że różne osoby mogą poszukiwać różnego typu książek, że nie zaszkodzi czasem nieco pustych kalorii, że nie samym Dickensem, Tartt czy Steinbeckiem się żyje… Pamiętam też, że moja podróż literacka nie zaczęła się od gigantów i aby ich docenić, musiałam pokluczyć nieco po literackich chaszczach. Niemniej, sama idea Wielkiego Buka polega właśnie na poszukiwaniu i odznaczaniu tych książek, które moim zdaniem są warte wyróżnienia.
KK: Korzystasz z jakiś technik szybkiego czytania? Według Reading Challenge na portalu Goodreads masz w tym roku na swoim koncie już 67 przeczytanych książek. Jak jesteś w stanie ogarnąć tyle materiału?
OK: Nie korzystam z żadnych konkretnych technik, a na pewno nie świadomie. Od dziecka czytałam szalenie dużo, a z każdą kolejną przeczytaną książką nabierałam odrobiny tempa. Sądzę więc, że to raczej kwestia praktyki. Prędzej czy później człowiek zaczyna pożerać słowa, a oczy zestrajają się z umysłem na tyle, by czytać nie słowami, a zdaniami, czasem całymi paragrafami. Chociaż wciąż mi daleko do moich idoli, bo taki na przykład Truman Capote połykał jedną książkę w dwie godziny…
KK: Czy przez liczbę przeczytanych książek, tempo ich poznawania i mus nie zbrzydło ci trochę czytanie? Przychodzi mi tu do głowy anegdota o mojej koleżance, która po trzecim roku filmoznawstwa straciła pasję do oglądania filmów i ma do nich zupełnie inny stosunek. Głównie dlatego, że musiała oglądać po 2–3 filmy dziennie i analizować je pod każdym możliwym kątem. Pasja zmieniła się w rutynę.
OK: Zdecydowanie nie, nie zbrzydło. Co więcej, zaczęłam odkrywać powiązania, których nie widziałam wcześniej, odniesienia, których nie dostrzegłabym bez przerośniętej biblioteczki, rozpoznawać trendy, inspiracje… Ostatnimi czasy zdarza mi się nawet złapać czasem jakiegoś autora na podkradnięciu tego czy innego zdania, postaci albo i całego wątku, co zawsze wywołuje u nas w domu ożywienie i dyskusję: czy aby na pewno, czy to jednak nie przypadek, nie jakiś archetyp… Nie wiem do końca, na czym polega różnica pomiędzy mną a wspomnianą przez Ciebie koleżanką, ale zdecydowanie nie czuję tego samego. Może to przestroga, by nie instytucjonalizować swoich pasji, jeśli nie jesteśmy jedynymi zarządcami danej instytucji?
KK: Często korzystasz z e-booków? A jeśli tak, to jakiego czytnika używasz? Masz jakiś swój ulubiony?
OK: Bardzo często i bardzo chętnie – szczególnie gdy czytam książki w oryginale, których wysyłka ze Stanów czy Wielkiej Brytanii kosztuje jednak niemało. Czytnika jako takiego nie posiadam, korzystam z tableta, na którym zainstalowane mam aplikacje kilku różnych sklepów i kilka osobnych „czytaczy”.
KK: Jaka była najmilsza rzecz związana z twoją pracą? Była to wdzięczność czytelnika za polecenie książki czy może jakaś szczególna relacja z jednym z polecanych przez Ciebie autorów?
OK: Oj, było już takich momentów naprawdę wiele. Trudno wybrać tylko jeden, trudno je nawet porównywać… Jasne, kontakt z autorami to naprawdę rewelacyjna rzecz, wzmacnia ego i zrozumienie ich dzieł, pozwala porównać autora metafizycznego z prawdziwym, tym z krwi i kości. Sądzę jednak, że gdybym miała wybierać, to wybrałabym podziękowania od widzów i czytelników za nakłonienie do czytania, w szczególności tych, którzy kiedyś po książki sięgali raczej niechętnie. Ot, listy, w których ktoś opowiada mi o tym, że nigdy nie lubił czytać, ale że dzięki mojej polecajce, tej czy innej, znalazł książkę, która wciągnęła go w tę literacką otchłań i już nie może się wydostać. Otrzymałam takich listów już całe naręcza – choć oczywiście nie były to listy w dosłownym tego słowa znaczeniu – i każdy powodował, że chodziłam z uśmiechem na twarzy przez kilka godzin z rzędu.
KK: Wiemy, że nadal poszukujesz Wielkiego Buka, a “Tajemna historia” była blisko uzyskania tego tytułu. Co musi mieć w sobie książka, żeby trafiła na twoją listę Dużych Buków?
OK: Musi być to opowieść niemal idealna, w której wszystko jest na swoim miejscu, a żaden element nie ujmuje całości i nie przeszkadza w odbiorze. Musi to być książka, która poszerzyła w jakiś sposób moje widzenie świata, choćby minimalnie, która zmieniła moje przekonanie na jakiś temat albo wręcz przeciwnie, utwierdziła mnie w zastanych już opiniach, serwując całkiem nowe argumenty na ich poparcie. Musi być to książka, przez pryzmat której nowym okiem spojrzymy na jakiś motyw, gatunek, zdarzenie historyczne, nas samych, własne nadzieje lub lęki. Innymi słowy: musi to być książka, która wywiera wpływ w najgłębszym tego słowa znaczeniu, przez duże „W”.
KK: Czy kiedyś nacięłaś się na książce, która pozornie wydawała się interesująca, była doskonale wydana i pełna pozytywnych blurbów?
OK: Najlepszym przykładem takiej książki jest dla mnie „Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins. Potrafię co prawda zrozumieć, z czego wynika jej fenomen, ale w trakcie lektury nie odczuwałam go w nawet najmniejszym stopniu. Wszyscy dookoła uznawali ją za swoją lekturę miesiąca, roku, ćwierćwiecza, epoki, podczas gdy dla mnie była to raczej średnio udana opowieść bez polotu. Była to też pierwsza książka, przez której recenzję otrzymałam autentyczny „hejt mejl”, co wydaje mi się do dziś dość zabawne.
KK: Co robisz w sytuacji, w której musisz zrecenzować książkę, która mocno Cię rozczarowała, a jesteś w jakiś sposób zobowiązana do zrobienia materiału?
OK: Zawsze piszę prawdę – podchodzę do tego wręcz obsesyjnie, zakapiorsko czuwając nad sztywnością kręgosłupa. Współpraca recenzencka nigdy nie zobowiązuje do recenzji wyłącznie pozytywnych, co zaznaczam przy podejmowaniu się jej. Wypracowałam cały system, który pozwala mi na unikanie spięć, a który bazuje właśnie na szczerości odnośnie moich własnych zasad i wymagań, a także utrzymywaniu profesjonalnej atmosfery z reprezentantami wydawnictw, którzy zresztą, na moje oko, bardzo to sobie cenią. Co miesiąc odrzucam kilka pozycji już na wstępie, zdarza mi się zrezygnować ze współpracy po zapoznaniu się z pierwszym rozdziałem, zdarzyło mi się zrezygnować po przeczytaniu całości… Niewątpliwie na moją korzyść działa również fakt, że staram się unikać cyniczno-hejterskiego podejścia do książek: nawet jeśli coś nie do końca mi się spodoba, to wciąż staram się recenzować, a nie „masakrować” czy w inny sposób „anihilować”.
KK: Jak zmieniło się twoje podejście do pisania i prowadzenia bloga po otrzymaniu tytułu Literackiego Bloga Roku i tytułu Blogera Miesiąca Czytaj PL?
OK: Podejście jako takie raczej się nie zmieniło. Zmieniły się statystyki, liczba czytelników, otworzyły się różnego typu drzwi, które pozostawały wcześniej szczelnie zamknięte… Z doświadczenia mogę powiedzieć, że blog nagrodzony to blog, do którego tak autorzy, jak i organizatorzy najróżniejszych imprez literackich podchodzą z większym zaufaniem. No i przede wszystkim to blog, który przynosi tym większą satysfakcję jego autorce. Może zabrzmi to nieco głupio, ale tak nagrody, jak i pozytywne komentarze pozwoliły mi pokonać wrodzoną nieśmiałość. Zauważyłam, że wypowiadam się dzisiaj z większą pewnością siebie, również na żywo, przed grupą ludzi, co kiedyś byłoby absolutnie niemożliwe.
KK: Czy recenzowanie którejś z książek było dla Ciebie wyjątkowo trudne ze względów sentymentalnych?
OK: Nie, a w każdym razie nie wydaje mi się. Nie jestem osobą przesadnie sentymentalną, a jeśli nawet jakaś książka złapie mnie za serducho, to nie ma takiej sytuacji, by nie pomogła technika dwóch głębokich oddechów i pauzy na herbatę. Mickiewicz stwierdził, że to czucie i wiara silniej do niego przemawiały niż szkiełko i oko… Ja postawiłabym jednak na wypucowany na błysk monokl i wytrzeszczone ślepia.
KK: Jak udaje ci się połączyć regularne czytanie, kręcenie filmików, pisanie recenzji i pracę poza blogiem? Masz jeszcze czas na życie prywatne? Ktoś pomaga ci w prowadzeniu tylu kanałów w (social) mediach?
OK: Jestem uzależniona od planowania i dyscypliny. Każdy dzień zaczynam od otworzenia kalendarza i wyjęcia listy zadań, którą przygotowałam sobie poprzedniego dnia. Mam nawet do tego specjalną aplikację. A, poczekaj, w sumie dwie aplikacje, jedną online i jedną, którą zaprogramował dla mnie narzeczony. Podchodzę do czasu jak do ograniczonej, skończonej puli, co nie tylko pozwala na lepszą organizację, ale też sprawia, że sprawy związane z blogiem rzadko, o ile w ogóle, wdzierają się w mój czas prywatny. W całości najpewniej pomaga też to, że preferowaną formą wypoczynku jest dla mnie lektura – gry czy inne typy rozrywki schodzą u mnie zazwyczaj na drugi plan, mimo że je niewątpliwie doceniam. A co do social mediów – tak, wszystko prowadzę sama, a czasem, gdy dopadnie mnie jakiś problem natury technicznej, wspomaga mnie moja druga połówka.
KK: Jak wygląda twój normalny rozkład dnia?
OK: Dzielę go na dwie połowy: zazwyczaj od rana praca, późnym wieczorem czas dla siebie i ukochanego, wszystko poprzetykane przerwami na posiłki i spacery z psami. Z ukochanym śmiejemy się często, że w wyniku jakiejś kosmicznej pomyłki obdarzono nas kalwinistycznym etosem pracy, graniczącym z pracoholizmem.
KK: Co jest najtrudniejsze w twojej pracy? Znalezienie tematu do pisania? Montaż? A może chodzi o motywację?
OK: Najtrudniejszy jest chyba dobór słów w taki sposób, aby wyczerpać – albo chociaż nadgryźć – temat bez konieczności rozpisywania się przez setki godzin, na tysiącach stron. Każda książka niesie dla mnie cały koszyk znaczeń, z którego staram się wybrać to jedno, najważniejsze, o którym będę pisać. Zazwyczaj będzie to właśnie to znaczenie, o którym opowiedzieć chciał nam sam autor… Albo przynajmniej zdawał się chcieć. Czasem zdarzyć się jednak może, że coś pomniejszego przykuło moją uwagę tak całkowicie, że nie sposób, żebym nie skupiła się właśnie na tym.
KK: Współpracowałaś z kilkudziesięcioma wydawnictwami w Polsce – powiedz, współpracę z którym z nich oceniasz najlepiej? I nie mam tu na myśli jedynie aspektu finansowego… (śmiech)
OK: Branżowy savoir vivre pozwala mi jedynie na przyznanie, że faktycznie z niektórymi wydawnictwami współpracuje się lepiej niż z innymi. Różnica polega jednak głównie na aspekcie organizacyjnym. Zdarza się bowiem, że niektóre wydawnictwa potrafią namieszać nieco w mych perfekcyjnych, wypucowanych, niemiłosiernych, pedantycznych, odmierzonych linijką planach, a to wysyłając jakąś książkę zbyt późno, a to orientując się, że nie wysłali jej jeszcze w ogóle. Odkąd prowadzę bloga, zdarzyła mi się jednak zaledwie garstka naprawdę nieprzyjemnych sytuacji. W tym jedna, w której musiałam ominąć szerokim łukiem pewnego nader „uroczego” seksistę, który do mnie i moich koleżanek odnosił się per „blogereczki”, z wilczym poczuciem wyższości. Takie sytuacje to jednak zdecydowanie margines – nie wiem, czy to kwestia mojego szczęścia, czy tego, że nasza branża zatrudnia po prostu ludzi na poziomie, ale z doświadczenia powiedzieć mogę, że w polskich wydawnictwach pracują naprawdę fajni ludzie.
KK: Którego z blogerów z branży lubisz najbardziej? Chętnie oglądasz, co robią inni? Czegoś w polskiej blogosferze książkowej ci brakuje?
OK: Staram się śledzić jak najwięcej blogów, ciągle szukam też nowych, unikatowych, wyrazistych osobowości wartych uwagi. Moich ulubieńców przedstawiam w moim cyklu Tydzień Blogowy, ale śledzę zdecydowanie większą liczbę osób. Nie sposób tutaj nie wspomnieć jednakże o Anicie z kanału Book Reviews by Anita, która popchnęła mnie do tego, by wyjść poza tekst i pokazać samą siebie… To dzięki niej rozbudowałam mojego bloga o kanał YouTube. A czy czegoś w polskiej blogosferze brakuje? Najpewniej dowiemy się tego dopiero wówczas, gdy to odkryjemy.
KK: Czy jest coś w twoim blogu i twojej pracy, co chciałabyś zmienić albo poprawić? Coś, w czym czujesz słabość lub potrzebę większego zaangażowania?
OK: Wyznaję taką zasadę, że uczymy się przez całe życie. Stan obecny zawsze można poprawić, udoskonalić, z każdą kolejną zmarszczką przybywa nam mądrości, uczymy się patrzeć na rzeczy w coraz to szerszym kontekście. Spoglądając wstecz na moje teksty sprzed trzech czy pięciu lat, dostrzegam zdecydowany progres. Nie tylko w tym jak piszę, ale również w tym, na czym zawieszam swoją uwagę, jak podchodzę do przeczytanych i przeżywanych opowieści. Miejmy nadzieję, że za kolejnych kilka lat tak samo będę mogła spojrzeć na moje dzisiejsze teksty. Ad astra, excelsior i tak dalej.
KK: Dwa ważne pytania, które zadajemy zawsze Wskaż 5 książek, które szczególnie poleciłabyś czytelnikom Czytaj PL?
OK: Trudna sprawa. Dajmy na to:
– „Tajemna historia” Donny Tartt za erudycyjną opowieść ze zbrodnią w tle;
– „Sto lat samotności” Gabriela Garcii Marqueza za realizm magiczny w najlepszym wydaniu;
– „Dygot” Jakuba Małeckiego za niezwykłą opowieść o ludzkim cierpieniu;
– „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafóna za Cmentarz Zapomnianych Książek;
– „Imię róży” Umberto Eco za bibliotekę o niemal symbolicznym znaczeniu niczym u Jorge Luisa Borgesa.
KK: Czy od zawsze kochałaś czytanie?
OK: Odkąd pamiętam. W mojej rodzinie książki od zawsze stanowiły bardzo ważną część życia. To rodzice zarazili mnie miłością do literatury i tę miłość pielęgnuję do dziś… A ukochanemu zawdzięczam otwarcie na nowe gatunki: aż trudno mi dzisiaj uwierzyć, że nie doceniałam niegdyś horroru, science-fiction, cyberpunku czy książek historycznych. Ciężko, prawda?
Jak wyglądały twoje początki z czytaniem książek? Jakie były pierwsze książki, które przeczytałaś z własnej woli?
OK: Na samym początku to rodzice czytali mi na głos i gdzieś z tyłu głowy pamiętam frustrację spowodowaną niemożnością czytania samemu. Pierwszą książką, którą przeczytałam samodzielnie, były chyba „Baśnie” Hansa Christiana Andersena, miałam wówczas obsesję na punkcie „Świniopasa”, autentyczną obsesję… No i na punkcie „Jednooczki, Dwuoczki i Trójoczki” braci Grimm. W sumie, jak tak pomyślę, to te obsesje chyba nigdy nie przeminęły…
Wywiad z Olgą Kowalską przeprowadził Kuba Krasny.