Catalina to ciężko pracująca kobieta, która po pewnych wydarzeniach z przeszłości przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych i tam ułożyła sobie życie. Unikając spotkania z byłym i nieuniknionych współczujących spojrzeń swojej rodziny na wieść, że nadal jest singielką, rzadko kiedy wraca do rodzinnej Hiszpanii. Zbliża się jednak duże, hiszpańskie wesele jej siostry, z którego nie może się wykręcić. Tak się też składa, że w wyniku chwilowej utraty umiejętności logicznego myślenia Lina wyznaje rodzinie, że pojawi się na weselu z chłopakiem… który przecież nie istnieje. Ma teraz cztery tygodnie na znalezienie kandydata na udawanego partnera. Największe zaskoczenie? Do tej roli zgłasza się jej odwieczny wróg i współpracownik, Aaron Blackford. Mężczyzna wyglądający jak Clark Kent z sercem z kamienia, który nigdy nie okazywał jej niczego więcej, niż chłodnej obojętności. Kiedy jednak przedstawia jej propozycję i udowadnia, że jest jej najlepszym wyborem, kobieta nie ma innego wyjścia, jak spróbować. W innym wypadku pojedzie do Hiszpanii samotna, ze świadomością, że nie tylko okłamała swoją rodzinę, ale od lat nikogo nie miała, jakby jeszcze się nie pozbierała po ciężkich wydarzeniach. A ten scenariusz nie podoba jej się odrobinę bardziej, niż wizja spoufalania się ze swoim wrogiem. Współpraca z Aaronem otwiera jej jednak oczy na pewne wydarzenia i nagle zaczyna dostrzegać jego osobę z zupełnie innej perspektywy. Czy to możliwe, że za tym chłodnym traktowaniem skrywały się inne uczucia? I jak daleko można zajść z udawaniem bycia zakochanym, zanim granice zaczną się zacierać?
Już rozumiem. Rozumiem dlaczego przez ostatnie miesiące pół Internetu mówiło o tej książce, zachwycając się bohaterami i historią. Rozumiem to całkowicie, bo właśnie znalazłam nową miłość i nigdy nie przestanę się nią zachwycać. Chociaż Elena Armas to nowa autorka na rynku wydawniczym, debiutując książką „The Spanish Love Deception” od razu zyskała sobie rzeszę fanów za granicą, nie mogłam więc nie sprawdzić o co taki hałas – i wiecie co? Sama będę teraz namawiać wszystkich, aby tę książkę czytali. Jednocześnie modląc się po cichu o polskie wydanie, aby każdy mógł poznać historię Aarona i Cataliny, i zakochać się w niej równie mocno i bez pamięci, jak ja. Już dawno nie czułam się taka szczęśliwa i lekka czytając romans, a ta historia sprawiła, że przez całą lekturę motylki szalały mi w żołądku, a serce puchło do niewytłumaczalnych rozmiarów. Skończyłam ją z pragnieniem, aby od razu przeczytać ją od nowa.
Ta książka… rany, ta książka. Historia Liny i Aarona sprawiła, że przez całą lekturę w głowie miałam tylko jedną myśl – „kiedy będzie moja kolej na taką miłość?”. Bez dwóch zdań jest to najlepsza historia z wątkiem udawanego związku, jaką kiedykolwiek czytałam. Co więcej, łączy ona w sobie również wątek od nienawiści do miłości, pod wieloma względami bardzo mocno przypominając książkę „Wredne Igraszki” Sally Thorne, która również jest jedną z moich ukochanych historii. Autorka po mistrzowsku prowadzi relację między bohaterami, ukazując na najbardziej subtelne sposoby jak rozwija się ich miłość. Te wszystkie, nawet najmniejsze momenty, które mogły umknąć bohaterom, ale które czytelnik zauważa od razu, sprawiały, że serce mi się wyrywało z klatki piersiowej. Te wszystkie dowody na to, że zawsze było między nimi przyciąganie i nigdy nie byli sobie obojętni. Te spojrzenia, małe czyny i piękne słowa, które zapadają w pamięci na zawsze… właśnie tak pisze się rewelacyjny, ponadprzeciętny romans.
Bohaterowie sprawili, że oszalałam na ich punkcie. Żyłam ich historią, oddychałam nią, nie potrafiłam się oderwać od kartek książki. Zarówno Catalina, jak i Aaron, to wielowymiarowe i charyzmatyczne postacie. Główna bohaterka ma za sobą pewne traumatyczne przeżycia, przez które nie jest jej łatwo komukolwiek zaufać. A już zwłaszcza Aaronowi, który od dwóch lat, odkąd się znają, traktował ją z chłodnym dystansem. Z tyłu głowy ciągle ma ich pierwsze spotkanie, które skończyło się katastrofą i wieloletnią nienawiścią. Chociaż fakt, że razem pracują w tej samej firmie i nieuniknione jest przebywanie w swoim towarzystwie, w niczym nie pomaga. I szczerze, ich relacja rozwija się w najsłodszy, najpiękniejszy sposób, ponieważ liczy się każdy moment, który można tak łatwo przegapić. Nie zabraknie potyczek słownych, skrywanego bólu, ale i ukrytych uczuć, które wychodzą na jaw w najlepszych możliwych momentach. A sposób, w jaki Aaron traktował Linę i jak krok po kroku udowadniał jej swoje uczucia sprawił, że moje i tak już wysokie wymagania co do chłopaków wzniosły się do nieba. Mogłabym napisać na temat Aarona cały esej, ale pozostawię to do okrycia wam. Jestem pewna, że podbije wasze serca równie szybko, jak podbił moje.
Poza oczywistym epickim romansem strasznie uwielbiam też to, że główna bohaterka jest Hiszpanką i w pewnym momencie książki właśnie tam podróżujemy. Same wstawki w hiszpańskim języku nadały tej historii niepowtarzalny klimat, a biorąc pod uwagę, że ja sama darzę tę kulturę ogromną miłością, a hiszpański to mój trzeci język, byłam tym zachwycona. Autorka zabiera nas do swojego rodzinnego domu i dostajemy wgląd w taką prawdziwą, hiszpańską rodzinę, co jest przemiłą odmianą dla setek książek, które dzieją się w Ameryce. Co więcej, Elena Armas skupia w tej historii dużą uwagę na rolę kobiety w społeczeństwie, przedstawiając rozterki Cataliny zarówno jako singielki, a także jednej z niewielu kobiet w firmie zdominowanej przez mężczyzn. Sama Catalina narzuca sobie pewne rzeczy, których wymaga od kobiet społeczeństwo – pragnie być szczupła, piękna, nieskazitelna. Ta część ukazała jak głębokie potrafią być pewne rany i sprawiła, że pokochałam tę bohaterkę jeszcze mocniej. Natomiast wątek seksizmu jest poruszony w perspektywie miejsca pracy Liny i Aarona, czego, jak uważam, nigdy za mało, zwłaszcza biorąc pod uwagę całą literaturę kobiecą, która nieczęsto go porusza.
„The Spanish Love Deception” wrzucam na listę moich absolutnie ukochanych książek, a wy koniecznie musicie się z nią zapoznać! Zwłaszcza jeśli uwielbiacie wątki udawanego związku, czy hate-love. Historia Aarona i Cataliny pełna była momentów, przez które czułam się jakbym płynęła na chmurce szczęścia, więc jeśli potrzebujecie czegoś bardzo dobrego, ale też niewymagającego, to ta książka sprawdzi się idealnie. Poza tym jest to chyba jedyny romans, który zawiera dość opisowe sceny seksu, których w ogóle nie miałam ochoty pominąć, bo autorka pisze je w pikantny, ale jednocześnie namiętny i przepiękny sposób, zawierając w tych momentach wszystkie te uczucia, które łączą głównych bohaterów. A poza tym, kto nie zakochałby się w facecie, który gotów jest pojechać do Hiszpanii i udawać chłopaka Cataliny tylko po to, aby się do niej zbliżyć? I to takim facecie, który ogląda bajki Disneya? No nie da się. Polecam wam tę książkę całym sercem! A ja z niecierpliwością wyczekuję drugiego tomu.
Za możliwość publikacji recenzji dziękujemy blogowi: Świat Romansów
Autorka recenzji: Weronika Czuryszkiewicz
Tytuł: The Spanish Love Deception
Autorka książki: Elena Armas
Tłumacz: Mateusz Baka
Premiera: 13 lipca 2022
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte