Kiedy Dominika Słowik wydała swój „Atlas: Doppelganger”, byłam zachwycona. Proza na krawędzi, gdzieś na styku zwykłości i magii, blokowisko unurzane w sosie realizmu magicznego. I w „Zimowli” odnajdujemy ten klimat. Małego miasteczka, które balansuje gdzieś między absurdalnym Wymazanym Witkowskiego a prozą Olgi Tokarczuk. Gdzie nie jest ważne to, co się dzieje, ale co o tym mówią, jak zacierają się granice wydarzeń, a wszystko mruczy coraz senniej i senniej, jak pszczoły w ulu przed zimowiskiem.
Zimowla to czas zamknięcia, między ostatnim jesiennym a pierwszym wiosennym wylotem pszczół. To czas zamykania epok – przechodzenia z dziecięctwa i nastoletniej beztroskiej włóczęgi głównej bohaterki do dorosłego życia. Ale też zamykania pewnej epoki życia Cukrówki, która – jak to małe miasteczko zabite dechami – niby już wyszła z epoki towarzyszy i przaśnego PRL-u a jednak wciąż nie może przedrzeć się do „życia”. Tego dorosłego, pełną piersią, a nie wegetowania.
Całość książki przypomina baśń, podanie, plotki opowiadane przez babki, wiejskie opowieści niesamowite, pełne grozy, znaków i mistycyzmu. Dziwne kury, które latają, dziwne pszczoły, które da się wytresować, objawienia, płaczący obraz Madonny, miejscowa lunatyczka, która według lokalsów na zmianę sprowadza nieszczęście albo pomyślność. W sferze fabularnej właściwie chodzi o to, że trójka bohaterów szuka dla siebie własnej drogi, pomysłu, pieniędzy. Szukają akceptacji rodziców, zabijają nudę i tworzą alternatywną rzeczywistość. Misza sprowadza ze Słowacji najlepszy towar, Hans jest rozdarty między przywiązaniem do ojca a własnymi pragnieniami a mała Sarecka snuje się między matką, szukającą swojego miejsca w wielkim świecie a ojcem, który stanowisko księgowego zamienił na zawód wróża. Wszystko, co dzieje się w miasteczku, da się wytłumaczyć racjonalnie – tylko po co? Czy nie lepiej wierzyć w niezwykłość?
To dziwna proza, snująca się trochę jak dym, bez celu, ot, po prostu zatacza ładne kółka. Mnóstwo dziwnych wydarzeń, które potem się okazują jedynie przywidzeniami, akcja coraz senniejsza, pełna wtrętów, przeskoków w czasie i dygresji – tak jakby autorka chciała nam powiedzieć, że to nie to, CO się dzieje, ani nawet to, JAK się dzieje nie jest ważne – ważny jest obraz, coraz bardziej nam obojętny i coraz bardziej niezrozumiały, jak dopadające nas na poduszce marzenia senne.
Oczywiście, najważniejsza jest w „Zimowli” malarskość, obrazki – dziwaczna figura Maryi, koślawe kury, które wyglądają jak sępy, czerwony koguci grzebień na głowie towarzyszki Sareckiej, ślady bosych stóp na śniegu, dziwaczna chmura sprawiająca wrażenie, jakby pękało niebo. I cały czas patos przełamywany jest absurdem – to straszne, pękające niebo czy wielka niebieska dupa? Miejscowa święta, która mówi lokalnym plotkarom „spierdalaj”, kiedy ją podglądają przez okno.
Dziwaczne – tak to chyba można zwięźle podsumować.
Za możliwość publikacji recenzji dziękujemy blogowi niesamapraca.wordpress.com
Autor recenzji: Monika Frenkiel
Tytuł: Zimowla
Autor: Dominika Słowik
Premiera: 2 września 2019
Wydawnictwo: Znak