To, że Nowa Zelandia kojarzy się głównie z hobbitami, nikogo już chyba nie dziwi. Może nie dla każdego Dubrownik to automatycznie Królewska Przystań z „Gry o tron”, ale każdy z radością zwiedzi Londyn śladami filmowego Harry’ego Pottera czy Sherlocka Holmesa. Turystyka filmowa staje się coraz bardziej popularna i powszechna. Tymczasem turystyka literacka wydaje się nie mniej ciekawa, ale chyba nie aż tak oczywista. W wakacje warto więc zastanowić się przez chwilę: gdzie mieszka ulubiony bohater Waszej książki? I ile kosztują bilety na samolot w tamtym kierunku?
Podobnie jak rozrastająca się w zawrotnym tempie turystyka filmowa (już w 2014 roku mówiono o 45 milionach ludzi kierujących się w wyborze kierunku podróży jakimś filmem), turystyka literacka jest niezwykle kusząca, jeśli chodzi o wielemiast i krajów. Nie każde miejsce może pochwalić się tym, że właśnie w nim rozegrały się takie czy inne sceny z filmu lub serialu – ale już w zdecydowanej większości z nich można odnaleźć jakieś pisarskie wątki. Może też dlatego literackie podróżowanie może wydawać się trochę „rozbite” – wiele tu podejrzeń, przypuszczeń i niepewnych inspiracji. Niemniej znacząca liczba miast, w tym Polski, jak Kraków, Gdańsk czy Poznań, stawia na literackie szlaki. Zwiedzić więc można Kraków śladami Stanisława Wyspiańskiego czy Czesława Miłosza, po Gdańsku oprowadzała Katarzyna Bonda, w Poznaniu przewodnikiem była Małgorzata Musierowicz i jej „Jeżycjada”. Wędruje się nie tylko szlakami konkretnych książek, jak na przykład za „Trainspottingiem” Irvine’a Welsha po Edynburgu, ale i całych serii – jak za „Millenium” Stiega Larssona po Sztokholmie. Turystyka literacka obejmuje także wyjazdy związane z licznymi festiwalami literackimi czy szukanie miejsc związanych nie z książkami, lecz z pisarzami.
Po co tak jeździć? Odpowiedź zależy, a jakże, od powodu wyjazdu. Jeśli podróżujemy śladami naszego ulubionego autora, chcemy wiedzieć na jego temat jak najwięcej, być w miejscach, które go zainspirowały, siedzieć przy jego biurku i wczuwać się w atmosferę, pijąc kawę w jego ulubionej kawiarni. Jeśli śladami konkretnej książki czy serii, chcemy zapewne zderzyć nasze wyobrażenia z realiami. Czesem jest to bolesne – nawet zestawienie naszej wizji z filmową realizacją bywa, jak wszyscy chyba dobrze wiemy, nieprzyjemne. Ale w dobie szybkiego i łatwego podróżowania szybko można to sprawdzić, a że człowiek ze swej natury jest ciekawski i chce sam wszystkiego dotknąć, na jego drodze staje coraz mniej przeszkód. Fizyczne przebywanie w danym miejscu zmienia przecież perspektywę, może ją nawet załamać, ale i pogłębić. Jeśli naprawdę jesteśmy miłośnikami czyjejś twórczości, wiemy wszystko na temat świata wykreowanego przez danego pisarza, pojechanie w konkretne związane z nim miejsce może być ukoronowaniem naszych wysiłków na rzecz zrozumienia, tak dalekiego, jak to tylko możliwe, wczucia się w daną historię, a także – last but not least – poczucia, że więcej nie da się już na ten temat wiedzieć. Odznaka hardcorowego fana jest nasza – to może nieco wstydliwa dla niektórych sprawa, ale mniej lub bardziej świadomie nie jeden z nas o takim wyróżnieniu marzy, przyznajmy.
Oczywiście, miastom tylko w to graj – większe wpływy z turystyki jeszcze nikomu nie zaszkodziły (Wenecja w końcu dopiero przymierza się do ograniczania ruchu turystycznego), nie mówiąc już o zyskach w perspektywie marketingowej. Tak jak „Wielka Mgła”, rozciągająca się nad Londynem w XX wieku, przebiła się do naszej świadomości i zostawiła na tym mieście tajemniczą smugę romantyczności (pomimo tego, że tak naprawdę była niesamowicie stężonym smogiem), tak samo wiele miejsc ukryć może niektóre swoje niedostatki dzięki literacko-turystycznej pelerynie. I nie ma ich co winić – niektóre lokalizacje, aby pozostać w odpowiednim klimacie i nikogo nie zawieść, powinny wręcz trwać nieco zaniedbane. Jednocześnie wydaje się, że nieco trudniej przyciągnąć turystyczną ofertą literacką niż filmową – w końcu łatwiej stanąć z fotosem z serialu na murach Dubrownika niż z książką pod domem, na którym nic nie wskazuje na to, że stało się tam coś wyjątkowego. Bez strachu jednak – prawdziwi fani i tak zajrzą pod każdy kamień.
Turystyka literacka daje jeszcze jedną możliwość – szukania nieistniejących miejsc. Można na przykład zbierać okruchy inspiracji – jeździć szlakiem wiadomych lub podejrzewanych muz, czasami wręcz bawiąc się w detektywa i odkrywając mniej lub bardziej prawdopodobne, lecz zawsze w jakiś sposób ekscytujące elementy układanki. Można siedzieć gdzieś, gdzie prawie na pewno autor/-ka nigdy nie był/-a i mieć podskórne wrażenie, że właśnie tak czuł/-a się, gdy tworzył/-a ten lub tamten świat. A jeszcze lepiej – można iść dalej i dzięki temu stworzyć swój własny świat, którego szlakiem później podążą inni czytelnikoodkrywcy, kto wie. Nawet jeśli pojedzie się gdzieś i nie dotrze tam, gdzie się chciało, lub okaże się, że nie było tam nic wartego uwagi – przecież nie szkodzi. Przeczytało się dobrą książkę, która popchnęła do wstania z fotela i zobaczenia czegoś innego. Do tego nie potrzeba tablic na domach a la „Tu przez trzy minuty siedziała J.K. Rowling, gdy uznała, że Hermiona będzie miała kręcone włosy”. Do tego potrzeba książki, wyobraźni i trochę chęci. Dobra kombinacja na wakacje.
Olga Kosińska
O autorce
Wieczna studentka, aktualnie sercem i ciałem na zarządzaniu kulturą UJ. Czyta, gdzie tylko się da i pisze do szuflady, a jak już chce na chwilę zrobić coś innego, to działa dla Krakowskiej Sceny Muzycznej lub zagłębia się w Youtube. Lubi moment, kiedy kawa zmienia kolor po dodaniu mleka, uważa gluten za wymysł, koty za sekretnie rządzące światem, a czekoladę i papier za przejawy technologicznego geniuszu człowieka.