„Awantura o lekturę” – felieton Oczytanego Faceta

w dziale Archiwum/Co słychać? by

To, co się dziś dzieje wokół szkół, a ostatnio szczególnie w kontekście lektur i nowej podstawy programowej dla szkół średnich, byłoby zabawne, gdyby nie było tak przerażające. Kiedy rok temu pomagałem mojemu bratankowi, wtedy uczniowi szóstej klasy, podczas odrabiania zadania domowego z historii, ze zdziwieniem zapytałem, czy to aby na pewno jego podręcznik, bo zadania były skonstruowane na poziomie klas 1–3. Kto w ogóle słyszał, żeby historii nauczać metodą zadań domowych?

Dyskusja na temat, czy licealista poradzi sobie z siedmioma lekturami w roku szkolnym, czy też nie, w ogóle nie powinna mieć miejsca. Spierać się można jedynie o liczbę godzin języka polskiego w programie nauczania, chociaż w zasadzie nie ma o co, bo wszyscy wiemy, że jest ich zbyt mało. Młody człowiek kończący szkołę średnią, ogólnokształcącą, otrzymujący świadectwo maturalne, powinien mieć, jak sama nazwa szkoły wskazuje, wykształcenie ogólne. Tymczasem obecna dyskusja wskazuje na to, że poziom tej ogólności chce się za wszelką cenę zmniejszyć. Nowa podstawa programowa i wykaz lektur spotyka się z ogromem krytyki, co dziwniejsze, wychodzącej od ludzi inteligentnych, elity, nauczycieli i wykładowców akademickich, a w dużo mniejszym stopniu od przeciętnego Polaka. Niechlubnym przykładem jest profesor Krzysztof Biedrzycki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który na łamach „Gazety Wyborczej” twierdzi, że siedem lektur to dla ucznia zbyt dużo na jeden rok szkolny, że to program przygotowujący studentów kierunków humanistycznych, że takiego programu nie da się zrealizować. Pan profesor zapomina, że szkoła średnia to początek okresu poszukiwania siebie samego i że humanista może wybrać drogę techniczną, a absolwent technikum – studia filologiczne.

Biedrzycki krytykuje również powrót do ośmioklasowej podstawówki i czteroletniego liceum. Jestem absolwentem właśnie takich szkół, z czasów, gdy lektur omawiano znacznie więcej, i udawało się nawet zainscenizować sąd nad Stroopem z „Rozmów z katem”. Z czasów, gdy matura była rozprawką, a nie testem rozwiązywanym według określonego klucza, a jej zdawalność była znacznie wyższa niż dzisiaj. Profesor zdaje się też nie zauważać, że problemy z edukacją młodzieży pojawiły się wraz z poprzednią reformą. Czy pan profesor będzie tak wyrozumiały dla swoich przyszłych studentów, którzy nienauczeni czytania na wcześniejszych poziomach kształcenia, nie będą potrafili sprostać zadaniu przeczytania kilkudziesięciu lektur w semestrze (plus inne przedmioty)? A może pan profesor dobrze zdaje sobie z tego sprawę, ale za troską o realizację programu kryje się zwyczajne lenistwo? Może profesorowi się już zwyczajnie nie chce, a ze studentami, wobec których trzeba mniej wymagać, mniej się też napracuje?

Jak już wspomniałem, należę do tych szczęśliwych roczników, które przeszły przez edukację 8 + 4 + 5 i były gnębione przez polonistów dziesiątkami tekstów do przeczytania, wypracowań do napisania, klasówek z matematyki, chemii, fizyki, geografii i historii, których siłą zmuszano do nauki dwóch obowiązkowych języków obcych itd. itp. I jakoś daliśmy radę. Oczywiście wśród moich koleżanek i kolegów byli tacy, którzy woleli śledzić rozmnażanie pantofelka, liczyć ciągi, malować albo wysadzać w powietrze gabinet chemiczny. Zawsze jednak potrafili się zmobilizować, przebrnąć przez tę czy inną lekturę, napisać coś, choćby na =3, ale napisać. Dodać muszę, iż moja klasa należała do tych najgorszych pod względem zachowania i nauki. I znalazł się jeszcze czas na życie towarzyskie, hobby, sport. Bywało i tak, że umysły ścisłe lepiej wypadały na maturze z języka polskiego niż humaniści, jak było w przypadku moim i mojego szkolnego kumpla, genialnego matematyka (on dostał 5, a ja 4). Tak więc twierdzenie, że młodzież licealna spędza średnio po sześć–osiem godzin dziennie w szkole, a potem jeszcze uczy się w domu, to żaden argument. A tak poza tym, jeśli są tak zajęci, to skąd się bierze ta młodzież plącząca się nieustannie po galeriach handlowych, przesiadująca w parkach, na placach zabaw, często gęsto z alkoholem i papierosami? I kto na studiach będzie się przejmował tym, czy mają czas na naukę, czy nie, tym, że nie dosypiają, bo pracują albo wychowują dzieci? Otóż nikt.

W tej dyskusji pojawiło się jeszcze jedno, najbardziej chyba absurdalne stwierdzenie. Gdzieś na Facebooku pewna młoda „nowointelektualistka” stwierdziła, że w programie jest zbyt dużo Biblii. Że to faworyzowanie jednej religii, że Pismo Święte reprezentuje kulturę chrześcijańską, a Polska reprezentuje kulturę słowiańską, że powinno być więcej miejsca poświęconego innym religiom, wyznaniom i kulturom.  Co ma piernik do wiatraka, oprócz mąki oczywiście? Ta nieświadoma wielu rzeczy osóbka, najprawdopodobniej już posiadająca maturę, nie wiedziała nawet, że Biblia jest rozpatrywana jedynie jako dzieło literackie, źródło wielu gatunków literackich, podstawa do zrozumienia literatury i kultury różnych epok, a zwłaszcza średniowiecza. Nie orientuje się nawet, iż wszystko to, o czym pisze, jest obecne na lekcjach języka polskiego, że Biblia jest uznawana przez różne wyznania i religie, i raczej niemożliwym by było pojawienie się w naszym programie np. Koranu, a Pisma Świętego w islamskich szkołach. To, co wypisuje ta pani, i słowa pana Krzysztofa to właśnie część tej nowomowy, o której profesor wspomina w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

I tak, idźmy dalej w jej duchu. Równajmy w dół. Ograniczmy nauczanie matematyki, biologii, chemii, fizyki, historii do niezbędnego minimum. Przecież łatwiej będzie komuś nienauczonemu myśleć wmówić, co się chce, łatwiej na niego wpłynąć, łatwiej nim rządzić. Przecież wystarczy, że Iksiński z Igrekową będą potrafili się podpisać, postawić krzyżyk tam, gdzie należy, i policzyć, czy odpowiednia liczba złotówek trafiła na ich konto. Tylko, droga „Gazeto Wyborcza”, kto będzie Was kupował i czytał, skoro siedem książek rocznie to zbyt wiele?

Jakub Sobieralski

Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Oczytany Facet.

O autorze

Założyciel bloga Oczytany-Facet.blogspot.com. Bibliotekarz z wykształcenia i powołania. Bloger i podróżnik z zamiłowania. Kocham czytać i pisać. Chciałbym kiedyś napisać książkę, ale jak na razie to tylko marzenie. Bloga prowadzę od ponad 2 lat. Wcześniej współpracowałem z pismem „Rynek Turystyczny” „Esensją”, portalami www.jazzsoul.pl oraz http://www.dobreksiazkimag.pl/. Oprócz literatury i podróży, trzecią moją miłością jest muzyka. Żaden konkretny gatunek, po prostu takie brzmienia, które wywołują ciary. Ostatnio też odkrywam nowe zainteresowania, wynikające ze spełnionego marzenia – udziału w audycji radiowej. Nagrywam podcasty, ciągle pracując nad ich uatrakcyjnieniem.