W grudniu zeszłego roku pisaliśmy o bardzo interesującym felietonie Simona Jenkinsa, który postawił tezę, że biblioteki umierają (choć nie ma to nic wspólnego ze spekulowanym spadkiem czytelnictwa).
Powodem tego, że coraz mniej osób wypożycza książki, jest nie tyle (lub nie tylko) spadek czytelnictwa, ile powszechny elektroniczny dostęp do dóbr kultury. Jeszcze 11 lat temu, gdy chciałem zdobyć pewne XIX-wieczne publikacje etnologiczne, musiałem w ich poszukiwaniu zajrzeć do trzech różnych bibliotek. Dekada upłynęła i większość podobnych publikacji mam w elektronicznych zbiorach bibliotek lub na stronie Projektu Gutenberga. Kiedy mam ochotę na klasykę, najpierw szukam książki na Woblinku, stronie Wolnych Lektur lub w Wiki Źródłach. Jeśli poszukiwana pozycja nie znajduje się jeszcze w domenie publicznej, wchodzę na strony księgarń e-bookowych i jeśli książkę znajduję, to najczęściej trafiam na promocję i kupuję ją za grosze (a jeśli nawet e-book nie jest w promocyjnej cenie, to zawsze mogę skorzystać z bumerangowych kodów Woblinka albo z tych pozyskanych przy zapisie do newslettera i zbić cenę o 10 zł). W przeciągu ostatnich 5 lat, gdy odwiedzałem bibliotekę, to nie w celu zdobycia tekstu, ale po to, by przeglądać wydania czasopism z końca lat 90. (wiele z nich nie zostało zdigitalizowanych), poczytać w czytelni jedną (dosłownie jedną) książkę, której nie było w formacie e-bookowym, a której potrzebowałem, oraz by w czytelnianej ciszy… poczytać książki na swoim czytniku. 20, 15, nawet 10 lat temu nie wyobrażałem sobie miesiąca bez odwiedzenia biblioteki, a teraz, gdy chcę zdobyć książkę, biblioteka jest ostatnim miejscem, z którego korzystam.
Oczywiście to, że ja i większa część moich znajomych ma podobne odczucia, wcale nie oznacza, że nikt już nie wypożycza książek. Niemniej, o ile nie zbliża się sesja egzaminacyjna, to w coraz lepiej funkcjonujących bibliotekach spotykam coraz mniej ludzi.
Czy biblioteki są potrzebne? Oczywiście, że tak! Nawet gdyby książki wypożyczały stamtąd dwie osoby dziennie, to nadal są one bezcennymi archiwami, o które jako społeczeństwa musimy zadbać. Gdyby nagle jakieś publikacje wyparowały z Internetu (kto twierdzi, że z Internetu nic nie znika, niech poszuka elektronicznych wydań np. „Gazety Wyborczej” z 2000 roku) – można byłoby odnaleźć je w bibliotece. Kiedy zniknie nakład książki i skończy się określony w umowie czas na sprzedaż e-booków – pozostają antykwariaty, aukcje internetowe i biblioteki. Sytuacje, gdy ta ostatnia jest naszym jedynym ratunkiem, może być ekstremalnie rzadka, ale kiedy się pojawi, będziemy błogosławić świątynie książek.
Zawsze znajdą się jednak osoby, które rozumują inaczej. Według nich wszystko brzmi pięknie, o ile w budżetach samorządów sytuacja finansowa nie jest najgorsza. Kiedy jednak przychodzi kryzys… pojawiają się niebezpieczne pokusy cięcia kosztów. Biblioteka, w której przez większość czasu przebywa sama pani bibliotekarka, nie obroni zasadności istnienia placówki przed urzędnikiem, który ma do wyboru zamknięcie szkoły, przedszkola albo remont drogi dziurawej jak ser szwajcarski. Jeśli w bibliotekach nie będzie kolejek po książki, to nawet w przypadku niezamknięcia oddziału koszty będą cięte.
Takie osoby jednak najczęściej żyją w świecie własnych wyobrażeń i nie wiedzą pewnej niezwykle istotnej rzeczy.
Simon Jenkins słusznie zauważył, że biblioteki muszą się zmienić i stać się miejscami, w których nie tylko wypożycza się książki, ale także gdzie kwitnie życie kulturalne. Kiedy ten publicysta postawił taką tezę, napisałem na Czytaj PL, że… w większości miejsc w Polsce biblioteki już dawno przeszły taką ewolucję i podając przykład Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie, punktowałem:
- kawę mają tam genialną (kawiarnia na parterze), nie mówiąc już o przysmakach dostosowanych do gustów wielorakiej klienteli (nawet weganie nie poczują się zawiedzeni),
- obejmuje ona Artetekę, w której odbywają się niesamowite spotkania z artystami, twórcami, fanami (jak choćby Krakowskie Czwartki Kryminalne, Kfason – festiwal miłośników horroru; swoje imprezy organizują tu miłośnicy gier planszowych, odbywały się tu również prelekcje o grach paragrafowych itp.),
- na korytarzach tej biblioteki non stop pojawiają się bardzo różnorodne wystawy artystyczne i muzealne.
Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Krakowie być może jest przypadkiem jednej ze szczególnie dobrze zorganizowanych placówek, ale z pewnością nie jest wyjątkiem. Coraz więcej bibliotek, wliczając w to nawet oddziały osiedlowe, organizuje imprezy kulturalne, spotkania z pisarzami, warsztaty pisarskie, kluby dyskusyjne, warsztaty dla dzieci itp.
Jeśli nawet, podobnie jak ja, nie czujecie potrzeby wypożyczania książek, zajrzyjcie na fanpage lub stronę swojej biblioteki. Z pewnością znajdziecie tam wydarzenie, które może Was zainteresować.
By biblioteki mogły w pełni odżyć w nowej formie, nie tylko muszą przejść przyspieszoną metamorfozę (zresztą większość z nich już to zrobiła), ale także to my musimy zacząć myśleć o nich inaczej. Biblioteka to nie tylko budynek, w którym wypożycza się książki, kiedy nie mamy dostępu do innego ich źródła. To miejsce, w którym kwitnie życie kulturalne, w którym możecie spotkać się z ulubionymi pisarzami, poznać nowych książkoholików i rozwijać swoją kreatywność.
Nie wierzycie mi? Przekonajcie się sami i zobaczcie, co oferują biblioteki w Waszym mieście.
Mikołaj Kołyszko
O autorze
Brand manager Woblink.com i red. nacz. portalu CzytajPL.pl. Były red. nacz. magazynu internetowego Masz Wybór.
Z wykształcenia: magister religioznawstwa.
Z zamiłowania: dziennikarz obywatelski, pisarz.
Wyróżniony tytułem Dziennikarza Obywatelskiego 2013 Roku (kategoria „Recenzja”).
Autor książek: Groza jest święta, Tajemne Oblicze Świata, Tajemne Oblicze Świata II. Piekielny Szyfr i Wegetarianizm bez tajemnic.
Zdjęcie autora jest pracą zbiorową studentów SKF (Darka Kuźmy, Kasi Giermańskiej, Izy Łukasik, Patrycji Popek oraz Małgorzaty Miłek).