„Kocham reportaże, żyję z reportaży, ale czasem mam ochotę na protest song”. Marcin Kącki – jeden z najlepszych polskich reporterów – opowiada o swojej debiutanckiej powieści “FAK MAJ LAJF”, która właśnie trafia do księgarń.
Dlaczego reporter napisał powieść?
Żeby uporządkować sobie trochę ten świat, a przy okazji trochę się poznęcać nad jego częścią, która mnie denerwuje.
W 2011 roku miałem kilka nocnych rozmów z Krzysztofem Piesiewiczem. Był wtedy sponiewierany przez tabloidy – oskarżono go o zażywanie narkotyków, odarto z intymności. Człowiek, którego znamy jako scenarzystę filmów dotykających moralności, duchowości czy wręcz metafizyki, a który z Kieślowskim ustawił mi moralną busolę, został ściągnięty do parteru i wrzucony do sedesu razem z narkotykami, prostytucją, przebierankami w sukienki w kwiaty. Nikt nie wiedział, jaka jest prawda, a tabloidy kopały go niczym kulę ze zmiętej gazety. Powiedziałem mu, że skoro został tak skrzywdzony, to powinien się zemścić. Kulturotwórczo, tak jak potrafi. Nie miał ochoty się w tym taplać, „Niech pan sam to napisze”– powiedział.
To były wakacje, miałem trochę czasu i napisałem. “Fak maj lajf” to fiction, ale paliwem było życie. Jakaś część tego, co sam doświadczyłem – wiedzy, przeczuć, wyobrażeń i nie do końca przerobionych historii.
Ile w “Fak maj lajf” jest zatem rzeczywistości?
Każdy tu znajdzie coś ze swojego świata. Pisałem to z pozycji trzydziestoparolatka, reportera, który na nowo poszukuje w sobie tego chłopięcego buntu, nie godzi się na pewne mechanizmy, które stały się normą, celebrytyzację, tabloidyzację, seksualizację. Na to, że show-business próbuje wykraść każdy zakamarek naszej rzeczywistości. Na zalew darmowych plotek i kompletnej głupoty. Zupełnie pozbawionej wartości polityki, która stała się poletkiem rywalizacji buhajów próbujących sobie udowodnić, kto ma większe atrybuty męskości. W “Fak maj lajf” jest polityka, społeczeństwo, Internet, nawet światek gangsta, choć to nie kryminał, a raczej zabawa różnymi literackimi konwencjami.
To rzeczywistość, bo tkwię w rzeczywistości. Zassałem jej wielki kawał, przetrawiłem i wyplułem.
Ktoś mi napisał, że po lekturze tej książki musiał wziąć prysznic, bo czuł się brudny. Dobra recenzja, podoba mi się. Rzeczywistość tak nas oblepia, że chcemy ją z siebie zmyć.
Co jest trudniej napisać: powieść czy reportaż?
Jeszcze nie zdążyłem porozmawiać z Michałem Olszewskim, który wydał “#upał”, ale nie znam reporterów, którzy zabrali się do pisania prozy. Dla mnie nie było to skomplikowane. Kiedy piszesz reportaż, zwozisz do swojego magazynu rzeczywistość i zastanawiasz się, jak ją poukładać czytelnikowi. Tu jest zawsze jeden do jednego, a powieść to teatr wyobraźni, który – jak się okazało – nie ma u mnie końca. Reporter nie może krzywdzić swojego bohatera, a w powieści mogę go lepić i rozrywać niczym ludzika z plasteliny, stawiać przed nim kolejne zadania, testować wytrzymałość na ból. Zastanawiam się nawet, czy z tym nie przesadziłem.
Jestem reporterem, kocham reportaże, żyję z nich, ale czasem trzeba wykrzyczeć swój prywatny protest song. “Fak maj lajf” to trochę pastisz literacki. Mogłem dowolnie przełamywać bariery, wobec których reporter jest bezradny – wstydu, intymności, cudzej prywatności.
Kim są pierwowzory bohaterów “Fak maj lajf”?
To my i bohaterowie naszej rzeczywistości. Celebryta z seriali, który ma szajbę na punkcie swojej urody i rozpoznawalności. Gangster intelektualista, który chciałby zmienić swoje życie. Dziewczyna z prowincji, która przyjeżdża do wielkiego miasta i marzy o tym, że okaże się ono wehikułem, który przeniesie ją w marzenia.
Poznałem tych ludzi jako reporter. Nie wskażę jednej postaci, nie podam nazwiska, bo odłożyli się gdzieś w mojej krwi i krążyli w hemoglobinie.
“Fak maj lajf” – co to za tytuł?
Żeby go wyjaśnić, musiałbym zdradzić zbyt dużo z książki. Takim fonetycznym angielskim posługuje się jeden z moich bohaterów, ale to jest coś więcej: symbol naszej rzeczywistości. Wszyscy mówimy językiem reklamy i marketingu, budujemy wizerunek, udajemy piękniejszych i mądrzejszych. A kiedy nie dajemy rady, jak moi bohaterowie, pozostaje przekleństwo: FAK MAJ LAJF.
Czy były jakieś książki, które zmieniły Pana życie?
“Zmienić życie” to duże słowa, ale pewne książki ustawiły mnie w liceum:
– „Malowany ptak” pokazał mi siłę edukacji, a raczej skutki jej braku,
– „Paragraf 22” – że wojna to groteska głupich mężczyzn,
– „Kobieta z wydm” – że dobrze mieć oczytane koleżanki, bo dobrej literatury nie znajdę w licealnej bibliotece.
Co Pan obecnie czyta?
Teksty reporterów nadsyłane do “Dużego Formatu”, na więcej na razie brak czasu.
Czy mógłby Pan wskazać pięć książek, które szczególnie chciałby Pan polecić naszym czytelnikom?
„10 grudnia” George Saunders, „Człowiek, który śpi” Georges Perec, „Łaskawe” Jonathan Littel, „Strefa Gazy. Przypisy” – komiks Joego Sacco, „Chirurgiczna precyzja” Stanisław Barańczak.
Marcin Kącki – dziennikarz „Gazety Wyborczej”, reporter „Dużego Formatu”. Zajmuje się dziennikarstwem śledczym, społecznym i historycznym. Jeden z najbardziej utytułowanych reporterów w Polsce. Zdobywca licznych nagród. Siedmiokrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategoriach Dziennikarstwo śledcze, News i Reportaż. Autor książek Lepperiada i Maestro. Historia milczenia. W 2016 roku nominowany do Nagrody Literackiej Nike za książkę Białystok. Biała siła, czarna pamięć.
To jego pierwsza powieść.