Złapała mnie w swe szpony literatura czeska, oj złapała. Po bardzo pozytywnym pierwszym spotkaniu z Evženem Bočkiem w Dzienniku Kasztelana, postanowiłam pójść za ciosem i sięgnąć po Ostatnią arystokratkę. Nadal więc obracam się w klimatach czeskich zamków, choć tym razem zamiast nutki grozy i niesamowitości, trafiłam na lekką komedię z charakterystycznym czeskim poczuciem humoru.
Spokojne życie amerykańskiej rodziny Kostków wywraca się do góry nogami, gdy okazuje się, że są jedynymi spadkobiercami arystokratycznego czeskiego rodu i właśnie odziedziczyli rodzinną posiadłość, zamek w Kostce. Opuszczają więc Stany Zjednoczone i przybywają do Czech, mając w głowie wiele wyobrażeń na temat swojego nowego życia i pozycji. Jak się szybko okazuje, żadne z nich nie pokrywa się z rzeczywistością, tej bowiem daleko do sielankowego wizerunku bogaczy obsługiwanych przez służbę. Na miejscu wita ich zaledwie troje pracowników – lubiąca pociągać orzechówkę i zdrowo przeklinająca gospodyni, pani Cicha, hipochondryczny ogrodnik o wyglądzie Spocka ze Star Treka oraz kasztelan Józef, chorobliwie nieznoszący turystów oraz pracy fizycznej i mentalnie tkwiący gdzieś w okolicach XIX wieku. Zamkowi też daleko do luksusowej rezydencji, a że Kostkowie przybywają ze Stanów bez grosza, zabawa dopiero się zaczyna.
W jaki sposób zarobić na utrzymanie rodziny i rezydencji, z której nie można nic sprzedać (przynajmniej zgodnie z obietnicą złożoną przodkom, której pan Kostka łamać nie zamierza)? Kostkowie łapią się wszelkich możliwości, z różnym wszakże skutkiem, zwłaszcza że zwyczajne pójście do pracy nie wchodzi w grę i źródło pieniędzy widzą jedynie w posiadanym zamku.
Narratorką opowieści jest młodziutka Maria Kostka, uprzejmie przywitana już pierwszego dnia o przekleństwie ciążącym nad jej imieniem i historią o dwóch innych Marii, którym nie dane było dożyć dwudziestki. Z tego względu wielu jest przekonanych, że niewiele pozostało już jej czasu na tym padole łez. Mimo wszystko to właśnie ona wydaje się najrozsądniejszą osobą nie tylko w rodzinie, ale i całym swoim otoczeniu. Ojciec, sfrustrowany zbliżającą się wizją ostatecznego bankructwa, z dnia na dzień coraz bardziej popada w szaleństwo skąpstwa. Matka, obsesyjnie zaczytująca się w biografiach księżnej Diany, swego wzoru i ideału, skupia się na poszukiwaniu domniemanych duchów i ogłaszaniu wszem i wobec, że jest hrabiną. Fakt, że po czesku mówi gorzej niż źle, w niczym jej nie przeszkadza.
Cała historia pełna jest gagów i absurdalnych wręcz zwrotów akcji, postaci zaś komiczne i przerysowane, co już od pierwszych stron zapewnia czytelnikowi szeroki uśmiech. Na szczęście, autor nie popadł w przesadę ani tandetność rozwiązań, wręcz przeciwnie, stworzył bardzo lekką i przyjemną powieść, która daje wiele rozrywki i pozwala zrelaksować się po ciężkim dniu. Boček nieustannie puszcza oko do czytelnika, pokazując w krzywym zwierciadle nie tylko współczesnych arystokratów, ale i współczesne społeczeństwo, w tym przypadku akurat w postaci turystów odwiedzających Kostkę.
Ostatnia arystokratka została okrzyknięta „najzabawniejszą książką roku w Czechach” i o ile nie przepadam za tego rodzaju zachętami do lektury (gdy coś jest nadmiernie chwalone i okrzykiwane z miejsca najlepszym, zazwyczaj są to słowa na wyrost), o tyle w tym przypadku jestem w stanie dać temu wiarę. Wprawdzie nie nazwałabym jej najzabawniejszą powieścią, jaką czytałam, ale bawiłam się przy niej doskonale i świetnie sprawdziła się w roli polepszacza nastroju.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Stara Szkoła.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Kącik z Książką.
Katarzyna Abramova
O autorce recenzji