Podobno ludzie dzielą się na tych, którzy książki wąchają, i na tych, którzy ich dotykają. A co mają powiedzieć czytelnicy e-booków?
Zapach farby drukarskiej i faktura tłoczonego papieru wiążą się z obcowaniem z książką – a więc materialnym przedmiotem. Z samej zasady podział na „wąchających” i „dotykających” stawia więc książkę elektroniczną na gorszej pozycji względem książki „tradycyjnej”. Czy jednak e-book jest całkowicie odarty z estetyki i dodatkowych przyjemności z lektury? Oczywiście, że nie (i wcale nie mam tu na myśli satynowego wykończenia obudowy niektórych czytników). Do książki papierowej jesteśmy przyzwyczajeni od pokoleń i doskonale znamy wypracowane przez jej twórców środki wyrazu typograficznego, takie jak krój pisma, okładka, rozkład światła na stronie, tłoczenia i uszlachetnienia druku. Forma kodeksu (czyli bloku kartek posiadających grzbiet, łączący je wzdłuż jednego boku) przez setki lat nie zmieniła się jednak prawie wcale od momentu, kiedy wyparła formę zwoju. Aż do powstania e-booka – wtedy historia nagle zmieniła bieg! Mamy szczęście być świadkami kształtowania się zupełnie nowej jakości czytania – warto więc być świadomym, z czym to się wiąże.
By zrozumieć, jak niesamowita jest forma e-booka, musimy cofnąć się na chwilę do historii książki. Najstarszym pradziadkiem książki jest tabliczka – przede wszystkim z gliny, na której pisano treści, a następnie utrwalano za pomocą wysokiej temperatury. Taka forma książki nie oferowała jednak zbyt wielkiego pola manewru w kwestii korekt, a przede wszystkim pojemności – na jednej tabliczce było bardzo mało miejsca. Potem pojawiły się zwoje –
papirusowe lub pergaminowe. Te zmieniły nieco styl odbioru tekstu z zamkniętego pola, które można w całości ogarnąć wzrokiem, na bardzo długą wstęgę, przesuwającą się przed wzrokiem czytelnika. (Brzmi znajomo?) W przypadku języków takich jak łacina uwaga czytelnika kierowała się zazwyczaj w kierunku horyzontalnym, od lewej do prawej. Potem pojawił się kodeks – wspomniany już blok kart połączonych jedną krawędzią tak, że można wykorzystać obie strony każdej karty i ułożyć je kolejno po sobie. Tutaj także uwaga czytelnika podążała w płaszczyźnie poziomej, jednak każda kartka znowu stała się zamkniętym polem – i w ten sposób historia zatoczyła koło i wróciliśmy do formy podobnej do tabliczki. Zamiast gliny materiałem został dużo tańszy i elastyczny papier, a w XV wieku zamiast ręcznie przepisywać księgi zaczęto je drukować. Dlatego też forma kodeksu to pierwsze, co przychodzi do głowy, gdy myślimy „książka” – dzięki coraz tańszej i łatwiejszej do zmultiplikowania formie czytelnictwo upowszechniło się i książka stała się przedmiotem codziennego użytku, dostępnym dla każdego.
A jak to jest z e-bookiem? W odniesieniu do poprzednich form książki można powiedzieć, że czytnik to kolejny powrót do przeszłości, łączący jednak wszystkie dotychczasowe pomysły:
- trzymamy w rękach „tabliczkę”,
- czynność „przewracania stron” zazwyczaj odbywa się w płaszczyźnie horyzontalnej – tak jak w przypadku kodeksu i zwoju, a czasami w pionie, z góry do dołu – tak jak na stronie WWW,
- widzimy „strony”, nie ma jednak grzbietu. Tekst swobodnie przelewa się między kolejnymi widokami, a podziały stron nie są narzucone z góry – możemy więc dowolnie zmieniać i krój pisma, i rozmiar, a tekst dopasuje się do wymiarów ekranu.
Jedną z najbardziej niesamowitych zalet czytnika jest to, że jest on jak książka, ale i cała biblioteka zarazem – mamy możliwość przechowywania niemal nieograniczonej liczby tytułów w jednej małej „tabliczce”. To oferuje kolejny krok w kierunku upowszechniania czytelnictwa – pliki e-booków przechowujemy nieraz po prostu w smartfonach. Ale co z tą estetyką?
Forma e-booka odchodzi najdalej od najlepiej nam znanego kodeksu, jest również związana z technologią, która nadal jest udoskonalana, dlatego może to przysporzyć pewnych kłopotów. Z tego typu percepcją tekstu mamy do czynienia zaledwie od końca XX wieku, kiedy zaczęliśmy mieć do dyspozycji nowoczesne ekrany, mikroprocesory i globalną sieć, w ślad za którymi upowszechniły się nowe formy odbioru tekstu, takie jak strona internetowa zawierająca hiperłącza. To postawiło na głowie dotychczasowy sposób lektury, ponieważ czytelnik zamiast widzieć strony o zamkniętej zawartości, widział przesuwającą się przed jego oczami wstęgę – tak samo jak w przypadku zwoju (ang. scroll). W XXI wieku, gdy upowszechnił się internet, czytamy już w kilku kierunkach naraz – tekst przesuwa się w pionie na stronach WWW, w newsfeedach i edytorach tekstu, jednak tak samo biegle czytamy teksty zamknięte na jednej płaszczyźnie i przesuwające się poziomo w książce papierowej lub na ekranie czytnika. Czytamy także coraz bardziej nielinearnie, „przeskakując” między tekstami za pomocą linków. Technologia tworzenia e-booków jest jeszcze młodsza niż informatyka, wpisuje się jednak w olbrzymią historię książki dużo bardziej, niż mogłoby się wydawać. A zatem czytanie za pomocą czytnika jest z jednej strony powrotem do bardzo dobrze znanych strategii lekturowych, z drugiej zaś oferuje zupełnie nowe możliwości, które postaram się przedstawić w kolejnych odcinkach tego cyklu.
Aleksandra Pieńkosz
O Autorce
Koordynatorka działu konwersji Woblink.com. Absolwentka edytorstwa UJ. Zajmuje się wykorzystaniem nowych technologii w sztuce i literaturze. Założycielka inicjatywy Glitch art is dead, w ramach której organizuje międzynarodowe wystawy glitch artu. W 2016 roku zaprojektowała i wydała elektronicznego artbooka o sztuce glitchu. Jej prace prezentowane i publikowane były w Polsce, Australii, Niemczech i Chorwacji.