Zadanie opisania 31 byłych stolic województw w jednej książce brzmi karkołomnie. Filip Springer pisząc „Miasto Archipelag” porwał się z motyką na słońce. Sprawdźmy, co osiągnął.
Zacznijmy dla porządku od ustalenia, co reporter opisał. Książka zawiera rozdziały historyczne, wykłady o architekturze, rozmowy z młodzieżą i przedsiębiorcami, wizyty w upadłych zakładach przemysłowych, relacje ze spacerów po pustych ulicach, prezentacja twórczości lokalnych artystów i opisy szalonych pomysłów miejscowych aktywistów. Rozdziały poznawcze przetkane są głębszymi refleksjami, np. o wyjazdach do dużych miast i za granicę czy krytyką miejscowych władz. Drugim rodzajem przerywników są anegdoty z podróży. Dobór tematów uważam za udany, choć jednocześnie dość oczywisty i nastawiony na zainteresowanie jak największej grupy czytelników.
Degradacja na mapie administracyjnej prawie 20 lat temu, to jedyne, co wiąże wszystkie miasta archipelagu ze sobą. Opis zjawisk zachodzących na prowincji autor oparł na przykładach. Każda taka opowieść miała w zamierzeniu być na tyle uniwersalna, aby oddać klimat średniej wielkości miast. To założenie wymaga od czytelnika dużo dystansu do treści. Dla mieszkańców miast z archipelagu emocjonalnie związanych z miejscem zamieszkania to wysiłek ponad możliwości. Nie mogą więc dziwić negatywne reakcje na książkę mieszkańców Krosna, gdyż jedyną opisaną z ich miasta osobą jest były więzień. Jedyny fragment dotyczący Leszna to historia z XVII wieku. O tym, że obecnie miasto radzi sobie bardzo dobrze nie ma ani słowa. Takich uwag można napisać więcej niż zmieściło się w samej książce. Moim zdaniem „Miasto Archipelag” ujmuje temat w bardzo dużym nawiasie. Redukcja zaszła tak daleko, że książka bardziej wykrzywia obraz niż upraszcza.
Filip Springer bawi się stylem. Czasami wchodzi w ramy typowego reportażu opisującego ludzi i miejsca. W innych fragmentach snuje anegdoty czy przekracza granicę gatunku i pisze esej. Sporo jest rozmów i dłuższych cytatów. Ten miszmasz kontrastuje z koniecznością trzymania umysłu na wodzy założeń książki. W trakcie czytania łatwo jest popaść w zadumę lub ironiczny śmiech. Te emocje byłyby dobre dla książki o nieco lżejszej tematyce, ale gdy gra toczy się o zrozumienie zjawisk społecznych to wybór mieszanki stylów uważam za mało udany.
Reporter znany jest z pisania znakomitym pociągającym językiem i „Miasto Archipelag” nie odbiega od wcześniejszych dzieł. Filip Springer pisze zwięźle, informacje w tekście pojawiają się jedna za drugą. Wyraźnie zaznaczone są wstępy i puenty. Co ciekawe, mimo wielu bohaterów, dość dobrze zapadają oni w pamięć. Przeszkadza mi jedynie nadmiar wulgaryzmów. Rozumiem, że liczni bohaterowie mówili językiem dalekim od literackiego, ale czasami mocne słowa wcale nie są potrzebne.
Czego autor nie wyraził w słowach, to zachował w zdjęciach. Wiele z nich to portrety, część to nietuzinkowe widoki. Najbardziej zachwyciło mnie melancholijne spojrzenie na Wałbrzych. Z drugiej strony kilka ujęć zatrzymało mój wzrok jedynie na krótką chwilę. Graficznie cała książka to prawdziwe arcydzieło drukarskie i jeśli kupować, to tylko w papierze.
„Miasto Archipelag” mimo lekkiej treści, to wymagająca intelektualnie lektura. Nie każdy jest w stanie utrzymać na wodzy swoje skupienie w ramach założeń książki. Choć pięknie wydana, to jednak za bardzo upraszcza rzeczywistość.