Po „Gwiezdnych wojnach” i „Indianie Jonesie” przyszedł czas na kolejny franczyzowy powrót Harrisona Forda na ekrany – 7 października do kin w całej Polsce trafił film „Blade Runner 2049”, kontynuacja kultowej produkcji Ridleya Scotta „Łowca androidów” z 1982 roku. Jego akcja rozgrywa się trzydzieści lat po wydarzeniach z pierwszej części opartej na książce Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”.
Wizja Dicka
Philip K. Dick bardzo często zestawiany jest ze Stanisławem Lemem w kontekście dyskusji o największych wizjonerach literatury fantastycznej drugiej połowy XX wieku. Jedną z najważniejszych pozycji w jego dorobku literackim była książka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, która zekranizowana przez Ridleya Scotta uważana jest obecnie za jedną z najbardziej kultowych produkcji science-fiction w historii kina.
Pierwotnie książka nie nosiła w nazwie przedrostka „Blade Runner”. Ostateczne dołączenie go do tytułu „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” nastąpiło w ramach szorstkiego kompromisu. Philip K. Dick odrzucił bowiem propozycję sprzedania praw do powieści, co miało doprowadzić do powstania kolejnej książki, która oparta miała być w głównej mierze na ekranizacji, a nie oryginalnej historii wymyślonej przez Dicka.
Dick w książce z 1968 roku przedstawił niezwykle interesującą, znacznie wybiegającą w przyszłość wizję, w której ludzie zdążyli zasiedlić inne planety. Człowiekowi w kolonizowaniu odległych miejsc pomagają androidy, jednak żeby te mogły wrócić na Ziemię, muszą zabić swojego ludzkiego właściciela. Akcja książki rozgrywa się w ciągu jednego dnia, w trakcie którego Rick Deckart, zawodowy łowca androidów, zostaje wezwany do służby w celu wytropienia kilku zbiegłych replikantów, którzy pojawili się na Ziemi. Jego zadaniem jest wyeliminowanie androidów o modelu Nexus-6, które swoją inteligencją dorównały człowiekowi. Od ludzi różnią ich czynniki emocjonalne, reagowanie na smutek, empatia. Za pomocą zaawansowanego sprzętu wykrywającego wahania emocjonalne Deckart jest w stanie rozszyfrować, kogo musi zlikwidować. Dick przedstawił postapokaliptyczny świat dotknięty konfliktem nuklearnym, wskutek którego wymarła większość roślin i zwierząt. Ludzie, którzy pozostali na Ziemi, zostali posegregowani na dwie grupy – normali i specjali. Ci drudzy, skażeni lub napromieniowani, zostali uznani za genetyczne zagrożenie dla ludzkości i w konsekwencji zabroniono im się rozmnażać.
Główna postać powieści zmaga się nie tylko ze śledzonymi przez siebie androidami, ale również z kolegami po fachu, funkcjonariuszami policji, wśród których ukrywają się replikanci. Sam Dekart w trakcie śledztwa zastanawia się, kim tak naprawdę jest. Na dodatek w jego rutynowe, nudne życie małżeńskie wkrada się pożądanie do replikantki Rachael.
Pod przykrywką książki science-fiction Dick zadał bardzo ważne pytania: co to znaczy być człowiekiem, gdzie kończy się granica między ludźmi a robotami, jak będzie wyglądać zmechanizowana rzeczywistość? Warto też wspomnieć o wizji konfliktu nuklearnego, nieodłącznym elemencie przewijającym się przez jego książki. Dick nie pisze wprost, jaka była przyczyna wojny, kto ją wywołał ani po co. Skupia się raczej na konsekwencjach takiego konfliktu, po którym ofiary nie będą szczególnie zainteresowane tym, o co poszło, a raczej jak poradzić sobie w zupełnie nowych warunkach, w sytuacji bez odwrotu.
Wizja Scotta
Film Scotta nie osiągnął gigantycznego sukcesu komercyjnego. Z danych boxoffice’u wynika, że w oficjalnej dystrybucji kinowej ledwo zwróciła się jego produkcja. Całkowity koszt filmu wyniósł około 28 milionów dolarów, natomiast przychód z biletów szacuje się na niespełna 33 miliony. Gdzie tkwi zatem tajemnica kultu, jakim współcześnie otoczony jest film? Otóż dzieło Scotta było niezwykle popularne w drugim, nieoficjalnym obiegu. Jego premiera zbiegła się w czasie z rodzącą się wówczas kulturą kaset VHS – ich nagrywania i przegrywania.
„Blade Runner” z czasem stał się wyznacznikiem dobrego filmu science-fiction, w którym w intrygujący sposób przedstawiona została wizja przyszłości. Nie ma co ukrywać, że jego fabuła nie jest zbyt zawiła, prostolinijność śledztwa prowadzonego przez Deckarta nie wymaga wielkiego zaangażowania intelektualnego. Ale film zebrał rzesze fanów, którzy pokochali scenografię i atmosferę filmu. Multikulturowy, szary świat pełen neonowych świateł, hologramów, azjatyckich symboli i wielkoformatowych reklam stał się punktem zwrotnym dla fanów cyberpunku. Zmienił podejście do tworzenia światów alternatywnych i dzięki swojej wyrazistości stał się przykładem, do którego do dziś twórcy i miłośnicy gatunku się odwołują. Nie powinny zatem dziwić nominacje w dwóch technicznych kategoriach Oscarowych – za najlepszą scenografię i efekty wizualne.
Jak zatem film wypada w porównaniu z literackim pierwowzorem? Śmiało można powiedzieć, że korelacje między dziełami są duże. „Blade Runner” to zdecydowanie bardziej „adaptacja” niż „film, który powstał w oparciu o…”. Fabuły książki i obrazu są do siebie bardzo zbliżone, większość imion pozostała bez zmian, sens i ciąg przyczynowo skutkowy obu wersji również. W produkcji Scotta nie ma natomiast mowy o konflikcie nuklearnym, Ziemia w jego wizji jest obskurna, szara i zniszczona, ale nie występuje tam jasny opis rzeczywistości. W tym momencie widz może użyć swojej wyobraźni do wykreowania swojej wersji. We wstępie reżyser daje nam jedynie szczątkowe informacje o tym, że roboty stworzone przez człowieka w celu kolonizacji innych planet dzięki swojej inteligencji stały się zagrożeniem. Co zaś tyczy się zakończenia filmu, „Blade Runner” jest ciekawym przypadkiem głównie ze względu na to, że powstało kilka zakończeń, a jeszcze więcej było w planach (dobrze, że nie doszły do skutku). W wersji kinowej widzowie mogli przeżyć sielankowy „happpy end” stworzony na potrzeby rozładowania ponurej atmosfery filmu. Na szczęście Ridley Scott zdecydował się wypuścić wersję „director’s cut”, dzięki czemu otwarte zakończenie pozwala gdybać, co tak naprawdę stało się z miłością Deckarta i Rachael.
Wizja Villeneuve’a
Denis Villeneuve bardzo lubi romanse z literaturą – kanadyjski reżyser stworzył już kilka produkcji na podstawie książek lub opowiadań. Jego pierwszy film, nominowany do Oscara, „Pogorzelisko”, to interpretacja sztuki Wajdi Mouawad pt. „Scorched”. W 2013 roku powstał film „Wróg”, który jest ekranizacją jednego z opowiadań portugalskiego noblisty, Jose Saramago. Rok temu w kinach można było natomiast obejrzeć film o próbach kontaktu ludzi z istotami z innego wymiaru – „Nowy początek” oparty na opowiadaniu Teda Chianga „Historia twojego życia”.
Tym razem Kanadyjczyk serwuje widzom kontynuację kultowego filmu z lat osiemdziesiątych, również w pewnym stopniu związanego z literaturą – druga odsłona kultowego „Blade Runnera”. Co ciekawe przy jego produkcji pracowało kilka osób odpowiedzialnych za powstanie pierwszej części, wśród nich byli m.in. producenci Ridley Scott i Bud Yorkin, Harrison Ford grający postać Deckarta i Edward James Olmos wcielający się w Gaffa oraz pomost dający gwarancję ciągłości fabularnej – scenarzysta, Hampton Fancher.
Fabularnie również mamy do czynienia z trzydziestoletnim skokiem w czasie. W pierwszym epizodzie przygód łowcy androidów przedstawiona była wizja świata w 2019 roku, tym razem akcja rozgrywa się w tytułowym 2049 roku. O ile w pierwszej części nie było żadnych wzmianek o konflikcie atomowym, o którym w swojej książce pisał Philip K. Dick, o tyle w „Blade Runnerze 2049” wprost powiedziane jest, że Ziemię dotknęło Zaciemnienie (Blackout). Dobrym wprowadzeniem do filmu, który tłumaczy, czym było owo Zaciemnienie, jest krótkometrażowa, niespełna piętnastominutowa animacja „Black Out 2022” w dużym skrócie przybliżająca tragedię, która zdarzyła się na Ziemi trzy lata po wydarzeniach z pierwszej odsłony „Blade Runnera”. Można ją obejrzeć na oficjalnym kanale Warner Bros na YouTube z krótkim wprowadzeniem Denisa Villeneuve’a. Oprócz tego powstało kilkanaście innych, niezależnych produkcji opowiadających o wydarzeniach rozgrywających się pomiędzy obiema wersjami kinowymi.
Wracając jednak do fabuły filmu. Przeszło dwuipółgodzinna podróż przez świat pełen replikantów ukazuje smutną postapokaliptyczną rzeczywistość, w której praktycznie zatarły się granice między ludźmi a maszynami. Główny bohater, Oficer K (Ryan Gosilng), zawodowy łowca androidów, przemierza zdewastowaną Amerykę w poszukiwaniu replikantów, których musi zlikwidować. Z czasem trafia na ukrywane przez lata informacje, które coraz mocniej zaczynają się łączyć z jego życiem. Niemożebnie przedłużana nić fabularna doprowadzi go wreszcie do Ricka Deckarta. Poszukiwanie własnej tożsamości połączy obu bohaterów, którzy z łowców zmienią się w zwierzyny. Podczas oglądania filmu warto zwrócić uwagę na subtelne odniesienia do pierwszej części, mrugnięcia okiem, które w linii prostej łączą książkę, dzieło Scotta i najnowszą odsłonę przygód łowców androidów, tworząc zamkniętą całość.
„Blade Runner 2049” gruntuje coraz bardziej wyrazisty styl Denisa Villeneuve’a. Najbardziej zapadają w pamięć kadry, pastelowa kolorystyka i gra kamerą, które powodują, że film odbiera się jako doskonałe widowisko wizualne. Nie ulega wątpliwości, że „Blade Runner 2049” będzie walczył o techniczne statuetki najważniejszych nagród filmowych na świecie. W ciągu najbliższego roku możemy spodziewać się kolejnej wielkiej produkcji Villeneuve’a na podstawie kultowej książki science-fiction/fantasy. W 2018 roku do kin ma trafić jego wersja „Diuny” powstała na kanwie powieści Franka Herberta.
Fenomen „Blade Runnera”
Największym fenomenem „Blade Runnera” jest to, że powstał pięćdziesiąt(!) lat temu. Sukces filmu i napięcie towarzyszące premierze sequela tak naprawdę można zawdzięczyć Philipowi Dickowi. Jego wizjonerska wizja przyszłości była doskonałym fundamentem do stale rozwijanego i owianego kultem uniwersum. Dlatego bezzasadne wydaje się dywagowanie, czy lepsza jest ekranizacja czy książka. Myślę, że szacunek z jakim Scott przy tworzeniu filmu podszedł do pierwowzoru, pozwolił mu zaskarbić sobie serca fanów prozy Dicka. Podobnie jest w przypadku Villeneuve’a, którego wyrazisty styl nie koresponduje idealnie z filmem z 1982 roku i nie chodzi tu tylko o rozwój technologii cyfrowej. Ponownie zadziałał czynnik poczucia respektu wobec poprzednika. O ile „Blade Runner 2049” nie zachwyci wszystkich „uber-fanów” uniwersum, to na pewno ich nie obrazi.
O autorze
Miłośnik literatury pięknej uzależniony od koncertów i festiwali.
Chciałby robić tysiąc rzeczy na raz, jednak na drodze do spełnienia stoi jego największy wróg – czas.
Rocznik 94. Redaktor Xięgarni.pl, All in University, kiedyś związany z Valkirią Network. Student Zarządzania Kulturą i Mediami UJ.
Najbardziej lubi poznawać, rozmawiać i przebywać z ludźmi, którzy go inspirują.