Wśród wielu seriali powstających na kanwie książek lub serii książkowych dużą popularnością cieszą się także te kostiumowe. Nie tak dawno zakończyła się emisja „Downtown Abbey”, pozostawiając po sobie wolne miejsce w sercach widzów i w godzinach największej oglądalności. Jedną z kandydatek na następczynię niemal natychmiast stała się kolejna angielska saga, tym razem o rodzie Poldarków. Zważając na fakt, iż w czerwcu tego roku pojawi się trzeci sezon, a na jesień zapowiedziano już rozpoczęcie zdjęć do czwartego, Poldarkom chyba się udało.
Proszę się nie obawiać, postaram się zrobić wszystko, by nie rzucać spoilerami i nikomu nie zepsuć ani czytania książek, ani oglądania serialu. Saga rozpoczyna się w momencie, gdy Ross Poldark, młody kapitan, po zakończeniu wojny w Ameryce wraca do rodzinnej Kornwalii. Zastaje tam zrujnowaną posiadłość, jego ojciec nie żyje, a ukochana zaręczona jest z jego kuzynem. Choć wielokrotnie kusi go, by rzucić to wszystko w diabli i wyjechać, zaciska zęby i zostaje. Przywraca budynki do porządku, użyźnia pola leżące dotychczas odłogiem, próbuje się w górnictwie i ogólnie robi trochę zamieszania. Ross nie należy bowiem do najlepiej ułożonych młodych dżentelmenów – ma swoje przekonania i system wartości, któremu jest wierny, lecz który nie zawsze spotyka się z uznaniem i akceptacją pozostałych członków jego wysoko postawionej klasy społecznej. Historia nie dotyczy jednak tylko i wyłącznie jego – Ross jest punktem wyjścia i to jego dom, a potem rodzina pozostają główną osią opowieści, jednak w pobocznych wątkach również wiele się dzieje. Czytamy zatem o trudach licznych małżeństw, problemach biedoty, walce z konwenansami, a w tle, za morzem, trwa francuska rewolucja.
Z pierwszego tomu sagi, zatytułowanego właśnie „Ross Poldark”, spogląda na nas nieco chmurne oblicze Aidena Turnera, irlandzkiego aktora znanego zapewne fanom „Hobbita” z roli krasnoluda Kilego w filmowej ekranizacji Petera Jacksona. Turner nie jest debiutantem, wydaje się jednak, że dopiero „Hobbit”, a za nim rola Rossa Poldarka przyniosła mu prawdziwą sławę i uznanie. Nie da się pominąć faktu, że zdjęcie z planu pierwszego sezonu, na którym widnieje przede wszystkim nagi tors aktora, jest chyba najchętniej komentowaną fotografią dotyczącą początków serialu – i jedną z pierwszych rzeczy, o jakie Turnera nieustannie pytano podczas wywiadów. Tymczasem warto spojrzeć na niego przez pryzmat umiejętności aktorskich – te są znaczące i nadają Rossowi charakteru oraz realności. Zdecydowanie należy pochwalić twórców za casting – brak tu wielkich gwiazd, ale jak to w serialach BBC bywa, to nie same nazwiska tworzą wielkość.
Przyznam, że wolę najpierw czytać książki, a dopiero później zabierać się z ich ekranizacje, w tym przypadku było jednak odwrotnie. Także i z tej przyczyny, że nie słyszałam wcześniej o tej sadze. Książki zaczęły pojawiać się już w 1945 roku, a pierwsza wersja telewizyjna – w 1975 roku, jednak nie były to tytuły, które stanęły w moim domu na półce pamięci obok, powiedzmy, Jane Austen czy sióstr Brontë. Serial z 2015 roku odbił się szerokim echem, docierając także z sukcesem do Polski. Za nim przybyły filmowe wydania kolejnych tomów – 24 maja 2017 premierę będzie miał szósty tom sagi pt. „Cztery łabędzie”. Jako że nic nie zapowiada, by kolejne serie telewizyjne miały nie powstawać, istnieje nadzieja, że i wszystkie 12 tomów zostanie wydanych w Polsce.
Czytanie książki już po obejrzeniu serialu powoduje między innymi to, że trudno jest usunąć z wyobraźni wizerunki aktorów – i choć w książce Demelza, żona Rossa, ma ciemne włosy, to zapewne nie pozbędziemy się obrazu wykreowanego przez Eleanor Tomlinson z rozwiewaną przez wiatr ogniście rudą czupryną. Podobnie dzieje się w przypadku Caroline Penvenen, granej przez Gabriellę Wilde – zdecydowanie blondynkę, podczas gdy jej postać opisywana jest przez Grahama jako – właśnie – ruda. To jednak drobiazgi, które nie powinny znacząco wpłynąć na odbiór książki z perspektywy serialu (i vice versa). Niemniej sagi mają to do siebie, że – podobnie jak życie, które opisują – toczą się niezmiennie pomimo różnych wydarzeń. Wiele historii kończy się po dotarciu Gdzieś, osiągnięciu Czegoś, spotkaniu Kogoś itp. Tu jednak postaci, choć docierają, osiągają i spotykają różnych ludzi w nierzadko dość fatalnych okolicznościach, żyją dalej. Dalej zmagają się, cieszą i kłócą – a każde, choćby najbardziej wstrząsające wydarzenie nie jest z reguły ostatecznym końcem ich losów. W książce odczuwa się to mimo wszystko lepiej niż w serialu – literacka podstawa, jako mocno trzymająca się realiów ówczesnego świata, jest ze swej natury mniej dramatyczna i sprawia wrażenie wręcz bardziej prawdziwej.
Nie zmienia to jednak faktu, że przystosowując historię Poldarków do współczesnego widza, Debbie Horsfield wykonała kawał dobrej roboty. Są takie opowieści, które świetnie się czyta, ale już trochę gorzej ogląda – i tak chyba jest z niektórymi wątkami tej sagi. Horsfield „podkręciła” ją nieco, usunęła niektóre poboczne motywy i wyeksponowała inne. W serialu Ross zachowuje się często nieco inaczej niż w książce – ale jednocześnie, wedle naszych obecnych standardów, zdaje się reagować właściwiej. Demelza jest nie tylko ruda, ale też znacznie bardziej niepokorna i wyzwolona, a Elisabeth – była ukochana Rossa – jest jeszcze bardziej niż w oryginale skonfliktowana wewnętrznie. Pozwala to na oglądanie serialu i czytanie książek z równą, lecz odmiennego rodzaju przyjemnością. W filmie wszystko dzieje się dość szybko, podobnie jak w książkach czas płynie niekiedy zaskakująco prędko, a niektóre wydarzenia są bardziej niż w literackim oryginale dramatyczne i znaczące. Z kolei książki stopniowo wciągają w swój świat i dalece go uprawdopodabniają, pozwalając dosłownie przepłynąć przez pół książki czy wręcz całą w jeden wieczór lub noc. W obu historiach postaci są skomplikowane i żadna nie jest czarno-biała, a ich poczynania i decyzje wywołują niekiedy doprawdy dość długie dyskusje na Tumblrze. Są momenty, kiedy rozwiązania z książek przekonywały mnie bardziej niż te z serialu – jak na przykład w przypadku krytycznego dla końca drugiej serii konfliktu między Rossem a Demelzą. Łapałam się jednak i na reakcjach odwrotnych, zapominając chociażby o zasadach społecznych, jakie panowały w końcu XVIII i początku XIX wieku. Czasem to, co wspomniane jest w książce jedynie jako możliwość, w serialu staje się faktem. Te drobne różnice nie świadczą jednak na zdecydowaną korzyść jednego lub drugiego medium. Twórcom serialowego Poldarka udało się zekranizować świetną prozę historyczną w taki sposób, by nie stać się jej bezkrytyczną kopią, a jednocześnie nie stracić oryginalnego uroku. Pozwala to obejrzeć serial i nie czytać książek – i odwrotnie – bez większego ubytku w pozytywnych wrażeniach. Co nie zmienia faktu, że, jak to z reguły bywa, warto sięgnąć i do jednej, i do drugiej wersji. Jedną nocą oglądać, drugą nocą czytać – nie brzmi to jak zła recepta.
Olga Kosińska
O autorce
Wieczna studentka, aktualnie sercem i ciałemna zarządzaniu kulturą UJ. Czyta, gdzie tylko się da i pisze do szuflady, a jak już chce na chwilę zrobić coś innego, to działa dla Krakowskiej Sceny Muzycznej lub zagłębia się w Youtube. Lubi moment, kiedy kawa zmienia kolor po dodaniu mleka, uważa gluten za wymysł, koty za sekretnie rządzące światem, a czekoladę i papier za przejawy technologicznego geniuszu człowieka.