Przed laty audiobooki uważałem za najgorszą z możliwych formę książki, stworzoną dla osób leniwych lub zwyczajnie mających problemy ze składaniem liter. Nie mogłem zrozumieć, jak można wybrać książkę, w której ktoś głosem narzuca sposób czytania zdań, interpretację emocji bohaterów (bo każdy lektor to robi), o tempie czytania nie wspominając. Próby przekonania się do audiobooków (nagrywanych jeszcze w czasach, gdy kupowało się np. lektury szkolne na kasetach magnetofonowych) w wieku nastoletnim kończyły się atakami niekontrolowanej senności i pochrapywania, co naturalnie owocowało niezdolnością do śledzenia fabuły. Myślałem, że tę formę „lektury” będę darzyć po wsze czasy pogardą i już nigdy się do niej nie “zniżę”.
A potem przyszła dorosłość, która wymusiła zmiany w moim życiu i odkrycie audiobooków na nowo. Szczerze? Teraz nie wyobrażam sobie nie mieć ich pod ręką.
Zmiana przyszła w 2011 roku. Choć byłem jeszcze w trakcie studiów, to już od jakiegoś czasu stawiałem pierwsze kroki na drodze kariery zawodowej i ciągle dokręcałem sobie śrubę. Kończyłem studia humanistyczne, pisałem artykuły dla kilku redakcji i troszczyłem się o social media pewnego projektu internetowego. Słowem: czytanie i pisanie wypełniało moje dni. Ponieważ wówczas nie zarabiałem jeszcze zbyt dobrze, starałem się czytać i pisać jak najwięcej. Doprowadziło to do tego, że przez pewien czas pracowałem po około 16 godzin dziennie. Pozostały czas przeznaczałem na sen i studiowanie.
Nie sądziłem wówczas, że w tak młodym wieku przez zbyt długie i częste siedzenie można sobie zrobić krzywdę. A jednak: pracoholizm przy biurku może okazać się kontuzjogenny. Mój kręgosłup nie popierał nowego stylu życia i postanowił mi to parokrotnie ostentacyjnie pokazać. Tak, że moje problemy nie skończyły się na kilku dniach pracy w pozycji leżącej, ale zmusiły do odwiedzenia lekarza.
Remedium na moje kłopoty były leki przeciwbólowe i te rozluźniające mięśnie (nie wiem, co niektóre z nich miały w składzie, ale pamiętam, że wprowadzały w tak kojący stan, że dziwiłem się, że są legalne) oraz wypowiedziana stanowczo rada: „Proszę pana o częstszą aktywność fizyczną”. Pamiętam, że gdy to usłyszałem, posprzeczałem się trochę z lekarką, że przecież poświęcam na aktywność fizyczną około godziny dziennie. Po usłyszeniu, jakie ćwiczenia wykonuję, pani doktor niezbyt taktownie zakryła dłonią twarz i uświadomiła mi, że jeśli jest to moja jedyna aktywność, to najprawdopodobniej jeszcze bardziej sobie szkodzę. Stwierdziła, że może zapisać mnie na rehabilitację (wolne terminy były pół roku później), a ja od teraz powinienem zacząć przynajmniej godzinę dziennie spacerować.
Z bolącym kręgosłupem i tak musiałem zrezygnować z ćwiczeń, które z taką dezaprobatą przyjęła moja lekarka. Zostały spacery. Bezproduktywna, wyjęta z życia godzina, której nie mogę poświęcić ani na obejrzenie wartościowego filmu, ani na przeczytanie książki, ani na pisanie. Godzina na rozmyślania, ilu rzeczy czekających na mnie nie zdążyłem jeszcze zrobić i ilu książek, z którymi mógłbym się w tym czasie zapoznawać, jeszcze nie przeczytałem.
Prawdziwa tortura zarówno dla pracoholika, jak i mola książkowego.
Nie miałem wyboru. Musiałem nauczyć się słuchać audiobooków.
To był czas, kiedy moja komórka miała niewielką pamięć, więc audiobooki wgrywałem do odtwarzacza mp3. W akapicie wyżej nie popełniłem błędu. Początkowo autentycznie musiałem nauczyć się utrzymać skupienie na tyle długo, by aktywnie śledzić czytany tekst, i nie przychodziło mi to łatwo. Ale cóż, miałem całą godzinę dziennie, by doskonalić tę umiejętność.
I tak słuchanie audiobooków weszło mi w krew. Kiedy nie mogłem czytać, słuchałem wcześniej wybranej książki – już nie tylko w czasie przymusowych spacerów, ale także stojąc w tramwaju czy idąc na zakupy. Dzięki temu mogłem szybciej poznawać niektóre dzieła historyczne, naukowe czy literackie.
Zawsze była to najgorsza z dostępnych dla mnie form rozrywki (zarezerwowana dla chwil, gdy żadna inna nie wchodziła w grę) i sposobów nauki.
Do czasu.
Nie byłem wtedy wielkim fanem komiksów, ale, zachęcony pozytywnymi recenzjami, postanowiłem zaryzykować i kupiłem audiokomiks „The Walking Dead”, kultową opowieść o zombie…. której to tematyki też wtedy nie darzyłem sympatią.
Bardzo zaskoczyło mnie to, jak bardzo historia stworzona przez Roberta Kirkmana mnie wciągnęła. Z pewnością gigantyczny wpływ na to miała oprawa muzyczna (majstersztyk!), dźwiękowa i świetny dobór aktorów. Po raz pierwszy nie miałem żadnych problemów ze śledzeniem fabuły i nic mnie nie rozpraszało. Zacząłem szukać więcej takich produkcji i w końcu doszło do tego, że przesłuchałem wszystkie audiokomiksy i audiobooki sygnowane marką Sound Tropez. Była to już dla mnie czysta i wysokojakościowa rozrywka, której lubiłem się oddawać bez myśli, że wolałbym w tym czasie poczytać „normalną” książkę.
Działo się to też w czasie, gdy wymieniłem starszą komórkę na smartfona z Androidem. Na początku nie był to powód do zmian moich zwyczajów – audiobooków słuchałem po prostu na innym odtwarzaczu, mogłem również zacząć ich słuchać w samochodzie podczas pokonywania długich tras, co czasem okazywało się zbawienne (pracuję w Krakowie, pochodzę z Pomorza – żeby odwiedzić rodziców, muszę odbyć podróż trwającą od 7 do 10 godzin). Ten stan rzeczy trwał dwa zbyt długie lata. I wtedy trafiłem do Woblinka.
Moja menedżerka czytała mnóstwo e-booków, ale nie gardziła też audiobookami, których słuchała najczęściej w trakcie joggingu.
I pewnego dnia w czasie rozmowy z nią nastąpił cud i spłynęło na mnie prawdziwe objawienie.
Rozmawiając ze mną o książkach, mimochodem wspomniała, że słucha audiobooków w przyspieszeniu i nie mogłaby słuchać ich w normalnym tempie. Trybiki w mojej głowie zaczęły intensywnie pracować i przed oczami pojawił mi się przyprawiający o wstyd neon: „Ale że jak… To tak można?! A ty nawet na to nie wpadłeś?”. Było mi tak głupio, że kiwałem tylko głową, niby uznając takie stwierdzenie za najbardziej naturalną rzecz na świecie.
Gdy tylko wróciłem do domu, ściągnąłem kilka rozbudowanych aplikacji i spróbowałem słuchać audiobooków w przyspieszeniu.
Nie wiem, jak to możliwe, że przez tyle lat nie uświadomiłem sobie mojego największego problemu z książkami mówionymi: czytam znacznie szybciej, niż profesjonalny i doskonale artykułujący każdą głoskę lektor mówi. Kiedy tylko przyspieszyłem książkę 1,5 raza, okazało się, że nie mam już tak wielkich problemów ze śledzeniem narracji, a gdy przyspieszyłem ją dwukrotnie, odniosłem wrażenie, że to niemalże moje tempo lektury!
Kiedy w minionym roku wystartowała akcja Czytaj PL (pierwsza z audiobookami!), byłem bardzo zdeterminowany, by pochłonąć jak najwięcej interesujących mnie książek. Początkowo je czytałem – tym bardziej, że odtwarzanie audiobooków wymagało paru poprawek w aplikacji Woblinka – ale kiedy ten defekt został naprawiony, łączyłem jednoczesne słuchanie i czytanie książek według metody polecanej na vlogu TO JUŻ Jutro. To pomagało konsumować książki znacznie szybciej i efektywniej.
Szczerze mówiąc, to teraz zawsze mam przy sobie kilkadziesiąt interesujących książek (w formacie e-bookowym) i przynajmniej dwa audiobooki. Dalej praktykuję zwyczaj spacerowania, teraz jednak chodzę pieszo do pracy i z pracy do domu (łącznie ponad 8 kilometrów dziennie) i nie żal mi na to ani minuty – bo słucham wtedy audiobooków. Kiedy sprzątam – słucham audiobooków. Kiedy jadę autem – słucham audiobooków. Zawsze przyspieszonych. Teraz już się przy nich nie dekoncentruję, a liczba książek, którą dzięki takiemu stylowi życia poznaję, i ilość wiedzy, którą zdobywam, zostały co najmniej podwojone.
Tylko przy bieganiu nie umiem słuchać książek. Dalej nie wiem, jak moja menedżerka to potrafi.
Mikołaj Kołyszko
O autorze
Brand manager Woblink.com i red. nacz. portalu CzytajPL.pl. Były red. nacz. magazynu internetowego Masz Wybór.
Z wykształcenia: magister religioznawstwa.
Z zamiłowania: dziennikarz obywatelski, pisarz.
Wyróżniony tytułem Dziennikarza Obywatelskiego 2013 Roku (kategoria „Recenzja”).
Autor książek: Groza jest święta, Tajemne Oblicze Świata, Tajemne Oblicze Świata II. Piekielny Szyfr i Wegetarianizm bez tajemnic.