Kończąc „Wadę”, drugi tom cyklu z Bernardem Grossem, obawiałam się, że trzecia w kolejności „Zadra” będzie ostatnią jego częścią, ale chyba mogę być spokojna, bo wygląda na to, że jedyną osobą, która marzy o emeryturze jest sam komisarz Gross. Czytelnicy, a także, szczęśliwie dla nas, sam autor, najwyraźniej mają jednak ochotę na więcej. To cieszy, bo wygląda na to, że ta historia ma wciąż spory potencjał i z chełmżyńskich uliczek da się jeszcze wycisnąć wiele brudu i krwi. A „Zadra” dobitnie pokazuje, że Robert Małecki znalazł swój styl, tempo i język.
Bernard Gross odlicza dni do emerytury, a przełożeni starają się wykorzystać jego obecność na komisariacie do ostatka. Gdy więc w lesie w podchełmżyńskim Grodnie zostają znalezione kości, przydzielają policjantowi tę sprawę. Szybko odnajduje się reszta ciała, podwieszona na pomysłowej pętli, ukryta za gęstymi krzakami. Pierwsza teza na temat śmierci denata, czyli samobójstwo, z pewnych powodów nie pasuje Grossowi. No bo dlaczego mężczyzna miałby się tak ukrywać i po co i kiedy założyłby na swoje przeguby trytki? Kiedy więc „góra” najchętniej szybko zamknęłaby prostą według nich sprawę, Gross po swojemu zaczyna drążyć. Niebawem okazuje się, że tajemnicza śmierć mężczyzny ma coś wspólnego z dziwnym zaginięciem pary studentów, którzy jakby zapadli się pod ziemię szesnaście lat temu. Co się wydarzyło przed laty i jak łączy się to z obecnym makabrycznym znaleziskiem?
Korczyński wysunął język, którym przesuwał po górnej wardze. Siedział w napięciu i Gross tylko czekał, kiedy się odezwie.
– Panie komisarzu – zaczął, marszcząc czoło. – Czy naprawdę musimy do tego wracać? Co roku rozdrapujecie to wszystko. Co roku ktoś od was tu przyłazi i stale pyta o to samo. Przecież gdybym sobie coś przypomniał… – Zacisnął pięści. Mięśnie szyi wyraźnie się napięły. – Gdybym przypomniał sobie coś, co pomogłoby nam zwrócić syna, to już dawno byście o tym wiedzieli.
Nie jest łatwo przejąć nierozwiązaną sprawę zaginięcia sprzed lat. Bliscy już dawno zarzucili nadzieję na szczęśliwe zakończenie, a nawet na odnalezienie zwłok po kilkunastu latach nie bardzo już liczą, a przesłuchiwani w kółko świadkowie nie mają nic nowego do dodania. A jednak Gross, uparty do granicy, za którą jest już tylko wkurzająca upierdliwość, będzie drążył tak długo, jak trzeba. Pomoże mu w tym po raz kolejny aspirantka Skalska, zwana Skałką, równie bezkompromisowa co jej szef. Razem strona po stronie prześledzą stare akta i spróbują znaleźć w nich to, co nie udało się ich poprzednikom. A jeszcze ciekawiej zrobi się, gdy Skałka odkryje, że w tajemnicy sprawą tą zajmował się jej dawny kochanek z pracy, Grzegorz Otremba. Dlaczego policjant działał poza oficjalnym śledztwem i czemu ukrywał wyniki swej pracy?
Zamknął za sobą drzwi, podszedł do łóżka Agnieszki i oparł dłoń na jej stopach ukrytych pod grubą warstwą kołdry i zielonego koca. Leżała na boku, zwrócona do okna i drzwi balkonowych. Martwy wzrok miała utkwiony w szybie, po której jedna za drugą uciekały zygzakami krople deszczu. Obserwował je, nasłuchując szumu ulewy, który wzmagał się, po czym cichł nagle, by za chwilę przypomnieć o sobie głośnym chrobotaniem w okna i bulgotaniem w rynnach.
„Ucieczka”, pomyślał.
Ile razy właśnie w tym miejscu przychodził mu do głowy ten pomysł. Z coraz większym wysiłkiem dźwigał ciężar, na który złożyła się nie tylko tragedia Agnieszki, lecz także pustka, wypełniająca go po brzegi od czasu, kiedy opuścił go syn. Syn, którego zaniedbał, o którego miłość w ogóle nie walczył i o którego potrzebach – co zdawało mu się niemożliwe – zupełnie zapomniał, oddając się całkowicie pracy. Jedynemu narkotykowi, który tak silnie go uzależnił i wytworzył w nim pancerz.
Gross, od lat uwikłany w przygniatającą go sytuację z tkwiącą w śpiączce żoną, z lekkim przestrachem stwierdza, że otwiera się na nowe, a jego znajomość z bibliotekarką Malwiną Lemańską kwitnie. To zaś budzi w nim wyrzuty sumienia, co bowiem z Agnieszką, której przysięgał wierność w zdrowiu i chorobie? Kiedy taka przysięga przestaje obowiązywać? Czytając „Zadrę”, współczułam komisarzowi i bardzo chciałam, żeby ułożył sobie życie prywatne: mogłam się jednak spodziewać, że Robert Małecki tak łatwo mu nie odpuści i namiesza jeszcze głównemu bohaterowi w życiu… Zakończenie trzeciego tomu przynosi jednocześnie nadzieję na część kolejną oraz na rozwiązanie zagadki ataku na dom Grossa, w wyniku którego jego ciężko poszkodowana żona znalazła się w stanie wegetatywnym. To zaś, co zostanie odkryte, może na nowo skomplikować delikatną i wciąż świeżą znajomość z Lemańską.
Robert Małecki buduje w niepowtarzalny sposób klimat, umiejscawiając akcję w małych miastach, wśród ludzi, którzy skrywają mroczne tajemnice sprzed lat. Z każdą kolejną powieścią udowadnia, że ten zgrany przecież schemat nie jest jeszcze do końca zużyty, a on tworzy kolejną pełnokrwistą, dopracowaną w każdym szczególe historię. To zdecydowanie jeden z moich ulubionych polskich pisarzy literatury kryminalnej, u którego cenię przede wszystkim to, że stawia na jakość i prawdopodobieństwo fabuły, a nie na ilość i mnogość wydumanych zwrotów akcji. Pełne brudu, kłamstw i codziennego, małego ludzkiego zła historie powodują u mnie większe ciarki, niż karkołomne pościgi, nagłe zwroty akcji i widowiskowe strzelaniny. Oby tak dalej, panie Małecki! Czekam na więcej.
Za możliwość publikacji recenzji dziękujemy blogowi tanayahczyta.wordpress.com
Autor recenzji: Karolina Sosnowska – tanayah czyta
Tytuł: Zadra
Autor: Robert Małecki
Premiera: 15 stycznia 2020
Wydawnictwo: Czwarta Strona