Za kryształową szybą. Przypadki rodziny Bonieckich – fragment książki

w dziale Archiwum/Fragmenty książek by

16 października swoją premierę miała książka „Za kryształową szybą. Przypadki rodziny Bonieckich”. Historia rodziny opisanej przez Marię Fredro-Boniecką sięga piętnastego wieku. Według źródeł, przodkowie rodu dotarli do osady Bończa z Italii. Przy okazji premiery mamy dla was fragment książki.

Maria Fredro-Boniecka

Za kryształową szybą. Przypadki rodziny Bonieckich (fragment)

Szesnastego października 1978 roku Karol Wojtyła zostaje wybrany na papieża. Jeszcze w tym samym roku wzywa Adama do Rzymu.

Adam Boniecki: – Powiedziałem kiedyś papieżowi, że to on napisał mój życiorys. Najpierw zdecydował, że będę duszpasterzem akademickim, potem prosił o zgodę mojego prowincjała, żeby mógł pracować w „Tygodniku Powszechnym”, a w 1978 chciał, żebym stworzył polską edycję „L’Osservatore Romano”. Łatwiej mnie było ściągnąć, bo nie mam rodziny [w „L’Osservatore Romano” pracują również świeccy] i mogłem mieszkać w klasztorze. No i miałem doświadczenie w pracy dziennikarskiej i redakcyjnej. Co prawda z pomysłem Wojtyły konkurowała opcja warszawska kardynała Stefana Wyszyńskiego. Prymas miał swojego kandydata, ale stanęło na mnie.

Zostałem więc zaproszony przez Jana Pawła II, ale przez rok nie dostawałem paszportu. Gdy w 1979 roku papież pierwszy raz przyjechał do Polski, powiedziałem mu o tym. Musiał zwrócić się do kogoś, bo w końcu wezwano mnie do urzędu, że paszport czeka do odebrania. Obawiałem się jakiegoś nakłaniania do współpracy z ówczesnymi władzami, ale nic takiego się nie stało. Urzędnik życzył mi dobrego pobytu w Rzymie.

„L’Osservatore Romano” jest półoficjalnym włoskim dziennikiem stolicy apostolskiej. Ma cotygodniowe wersje językowe: niemiecką, hiszpańską, francuską, portugalską. Zaplanowano, że polska edycja będzie wychodzić w cyklu miesięcznym. Zawartość musiała być uzgadniania z władzami, bo gazeta miała być jedynym pismem polskojęzycznym, które legalnie docierało do kraju bez cenzury. Wytyczne komunistów były jasne: treść musi ograniczać się do pracy papieża.

Szukano więc sposobu, jak obejść wymagania władz. Powstała stała rubryka Kronika wydarzeń, gdzie przedrukowywano fragmenty kazań papieża, również tych dotyczących krajów bloku komunistycznego.

Pierwszy numer był gotowy w kwietniu 1980 roku, ale władze zwlekają ze zgodą na transport gazety do Polski. „L’Osservatore Romano” będzie dostępne w kraju dopiero jesienią. Ale w stanie wojennym sto dwadzieścia tysięcy egzemplarzy pójdzie na przemiał, bo wydrukowano tam protest Watykanu przeciwko delegalizacji Solidarności.

Adam Boniecki: – Byłem nieformalnym łącznikiem Jana Pawła II z opozycją i dlatego władze chciały pozbyć się mnie z Watykanu. Przysłali do Rzymu oficjalną skargę z listą grzechów, które rzekomo miałem na sumieniu, podpisaną przez ówczesnego ministra-kierownika Urzędu do spraw Wyznań Adama Łopatki. Delegowali też dziennikarza PAP, żeby sprawdził, jak można mnie usunąć. Po latach w IPN-ie znalazłem jego notatkę, że nie znalazł podstaw, by mnie o coś oskarżyć.

Adamowi doskwiera, że mieszka z dala od Polski. Parokrotnie w listach do Tadeusza przyznaje, że „L’Osservatore” to nie jego miejsce. 20 lipca 1980 roku pisze:

Do moich – jak ładnie nazwałeś „realiów” słowo „zabieganie” zupełnie nie pasuje. Najlepiej wskazuje na to licznik samochodu. Od listopada nie przejechałem nawet 10 tysięcy kilometrów. Redakcja – dom – redakcja – dom – to stała i niemal jedyna trasa. W niedzielę porządkowanie tego, co zalega przez tydzień, trochę listów, nawet nad morze nie chce się jechać. Praca bez satysfakcji zupełnie. Tyle, że sens w tym jest łatwo widoczny – w ogóle, choć szczegóły wydają się czasem nie takie. To co z daleka widziane nazywasz karierą, tu oznacza bycie jednym z małych trybików ogromnej maszyny. Jeżeli się o tym zapomni – przypomną. […] Kłopotów i przykrostek różnych nie brakuje, ale jakoś stopniowo twardnieję. Tyle, że bardzo chętnie wróciłbym do Krakowa i uczucie to nie słabnie z czasem a przeciwnie – rośnie. Tyle, że tu jestem na wyraźne polecenie Szefa i mam świadomość służby.

Znajdź ebooka lub książkę na Woblink.com

Adam w Rzymie jest bezpieczny, jego bliscy w Polsce – nie. To też go boli. Pracuje przy papieżu, więc Tadeusza, popularnego wówczas dziennikarza Polskiego Radia, prowadzącego do stanu wojennego audycję Cztery Pory Roku, zaczyna nękać służba bezpieczeństwa, szantażują go, otaczają agentami udającymi znajomych. Zakładają nam w domu stały podsłuch.

Adam zaprasza do siebie Grażynę i rodzeństwo. Dzieli się z nimi kawałkiem lepszego świata.

Jedenastego stycznia 1981 roku pisze do Tadeusza:

Możliwe, że idea, jaką chcę zawrzeć w tym liście, wyda ci się księżycowa i ni w pięć ni w dziewięć. […] Otóż przyszło mi na myśl, że może jakimś cudem, zbiegiem okoliczności lub czy ja wiem, wykombinujesz sobie z 10 dni i przyjedziesz do Rzymu. […] Wydaje mi się, że taki mały odpoczynek dobrze by ci zrobił. Koszty podróży i pobytu biorę na siebie. Mógłbyś tu mieszkać w klasztorze, więc odpada płacenie locum i jedzenia. […] Wydaje mi się, że plus minus normalny człowiek musi co jakiś czas zupełnie się oderwać, pobyć beztrosko gdzieś, żeby podładować akumulator. Pomyśl o tym spokojnie. Nie wiem, czy często będziesz miał brata we Włoszech – a taka okazja właśnie istnieje.

Tadeusz nie korzysta z zaproszenia. Nie umie zdecydować się na dłuższe wakacje. Występuje o paszport dopiero wtedy, gdy zostaje wyrzucony z Polskiego Radia w 1983 roku. Dostaje odmowę.

Adam wspiera go po stracie pracy zarówno finansowo, jak i psychicznie. Namawia, żeby zabrał się za pisanie, nawet do szuflady. Zdaje sobie sprawę, że dla kogoś, kto przez lata „karmił się bezpośrednim kontaktem z publicznością, nie jest to łatwe”, ale przekonuje brata, że pisać umie, że swoją „dozę goryczy już zasmakował, własnej głupoty i cudzej też, więc to go kwalifikuje do tego, żeby coś bliźnim przekazać”.

Dalej pisze w liście:

Na temat współpracy z kościelnymi pisemkami nie mam jasnej idei, a także nie uważam tego za najlepsze rozwiązanie z wielu racji. […] Może to jest najcięższe, że jestem w świecie spraw o tak teoretycznej ważności (prawdziwej, ale takiej w którą trzeba wierzyć, choć jej się nie widzi), że czasem mam pokusę myślenia, że najlepsze lata schodzą mi na poprawianiu złych tłumaczeń, pisaniu kronik watykańskich itp. Potem sobie przypominam, że na tym polega służenie Panu Bogu, Kościołowi a nie sobie i cieszę się, że za oknem rośnie palma, a w zimie nie pada śnieg.

Tadeusz odwiedza Adama dopiero w 1986 roku.

Za to wcześniej regularnie jeździ do Włoch Grażyna. Na miesiąc, dwa – na długie wakacje. W 1985 roku ma siedemdziesiąt siedem lat. Dzieli czas między Rzym a Scauri, miejscowością letniskową nad morzem Tyrreńskim, około sto sześćdziesiąt kilometrów od Watykanu. Zatrzymuje się zawsze w przyklasztornym pensjonacie prowadzonym przez urszulanki szare. Czuje się tam dobrze, wreszcie może odpocząć. Ktoś się nią zajmuje, a nie ona innymi. No i nie jest tak przygnębiająco i ponuro jak w Warszawie.

O Scauri tak pisze Grażyna w liście do moich rodziców z 31 maja 1985 roku: Jest uroczo – morze, góry, kwiaty. Pogoda wspaniała, ale niemęczące upały, zawsze wieje wietrzyk od morza. Siostry czułą opieką mnie otaczają – są trzy polskie siostry, które znam z poprzednich pobytów – bardzo mi tu dobrze. Dotychczas byłam jedynym gościem, niestety już jutro przyjedzie kilku wczasowiczów, ale tłum zjedzie dopiero piętnastego, ale właśnie piętnastego wracam do Rzymu. Wypoczywam tu wspaniale, robię cudne spacery nad morzem, czytam, śpię i dni szalenie szybko lecą.

W pokojach w pensjonacie nie można palić papierosów. Grażyna staje w szeroko otwartym oknie albo wychodzi na werandę czy do ogrodu. Pali od młodości, w latach osiemdziesiątych mentolowe zefiry. Zawsze w szklanej fifce; po jednej paczce fifka robi się brązowa od dymu. Przez papierosy ma niski głos. Pachnie perfumami zmieszanymi z zapachem tytoniu i kawy.

Kolejny list do Polski wysyła miesiąc później z Rzymu. Opisuje w nim, jak Adam zabrał ją do Asyżu i do opactwa benedyktyńskiego w Subiaco. „Wspaniałe są te katedry, klasztory i zamki. Piękne są Włochy, fantastyczne widoki. Zawiózł nas też Adaś do sanktuarium Trójcy Świętej wysoko w górach – maleńka kaplica ze starymi freskami, tłumy ludzi”.

Adam Boniecki: – Robiliśmy cudne wycieczki, sami z mamą lub jeszcze zabieraliśmy przyjaciół. Pamiętam wyprawy do Sieny, do Pizy. Cieszyłem się, że mogę mamie robić takie przyjemności. Wszystkiego była ciekawa, wszystko jej się podobało. Dużo się śmiała.

W Rzymie kilka razy poszliśmy z mamą na prywatną mszę świętą i potem na śniadanie z Janem Pawłem II. Czuwał nad tym jego osobisty sekretarz ksiądz Stanisław Dziwisz. Pamiętam jedno, na którym była też Maria Kuncewiczowa. Pisarka dostała takiego słowotoku, że trudno było jej przerwać. Dziwisz jednak dopilnował, żeby każdy z gości miał możliwość porozmawiania z papieżem. Jan Paweł II powiedział wtedy mamie: „Dziękuję mamie za księdza Adama”.