Jest coś, czego z całą pewnością o mnie nie wiecie. Jestem ogromną fanką historii Polski, a szczególnie tych lat, w których na tronie zasiadali Jagiellonowie. Upodobałam sobie tę dynastię i uparcie podążam za ich losami. Nieważne, ile książek na ich temat poznałam, nieważne, jak dobrze znam ich losy. Kiedy tylko w zapowiedziach zobaczyłam Córki Wawelu przepadłam. Nie czytałam opisu, nie wgłębiałam się w treść – no bo po co? Wystarczyła mi informacja, że jest to opowieść o jagiellońskich królewnach i z radości kiedy otwierałam paczkę trzęsły mi się ręce. Mocno musiałam się powstrzymywać, żeby trzymać się osobistej listy książek i nie rzucić się od razu na tę. Nawet nie wiedziałam, że mam w sobie tak ogromną ilość cierpliwości. Nie zaprzeczę jednak, że kusiło mocno. Kiedy nadszedł czas, kiedy bez wyrzutów sumienia mogłam odwiedzić dawny Wawel byłam niesamowicie szczęśliwa. Wsiąknęłam bez reszty.
Regina to prosta chłopka, która przybywa do Krakowa z nadzieją, na dobry zarobek i lepsze życie. Zostaje przyjęta na służbę do znanego słodownika, Bartłomieja. Dziewczyna szybko jednak dowiaduje się, że mistrz wymaga posłuszeństwa nie tylko w kuchni i obejściu. Kiedy na świat przychodzi jej córka, Regina jest przerażona. Dziecko nie przypomina słodkiego, uroczego berbecia, którego kiedyś sobie chłopka wymarzyła. Jej życie też daleko odbiega od tego wyśnionego. Kobieta nie może patrzeć na karlicę i nie spodziewa się, że trafi kiedyś ona na dwór królewski jako ulubienica królewny Katarzyny i na własne oczy będzie oglądać śluby, uczty, będzie świadkiem niejednej tragedii i odchowa przyszłych władców Polski.
Mowa jest boskim darem, dziecko, odróżnia ludzi od zwierząt. Lecz bycie człowiekiem to niebezpieczna profesja, więc ucz się, moja mała, milczeć. Lepiej być żywym bydlątkiem niźli martwym mówcą.
Początkowo towarzyszymy Reginie i dowiadujemy się, jak wyglądało przyjście na świat Dosi. Przyznam, że ciężko było mi wykrzesać z siebie jakieś cieplejsze uczucia do tej młodej kobiety. Początkowo współczułam jej zainteresowania mistrza Bartłomieja, jednak podejmowane przez nią decyzje i to, jak dużo wymagała od życia dla siebie skutecznie oziębiło moją litość. Jak okropnym człowiekiem trzeba być, żeby odrzucić własne dziecko z powodu jego karłowatości? Szczerze powiedziawszy byłabym zdziwiona, gdyby Dosia urodziła się bez żadnej ułomności, skoro Regina nosząc ją pod sercem całkowicie nie przejmowała się jej dobrem. Nawet fakt, że pojawiła się ona na wskutek gwałtu nie usprawiedliwia tego zachowania, chociaż dla niektórych będzie to kwestia sporna.
Kiedy zaczęliśmy towarzyszyć już Dosi od razu odetchnęłam z ulgą. Miała ona sporo szczęścia, gdyż była po prostu miniaturką normalnej dziewczynki. Ominęły ją brutalne mutacje, a los podarował jej ogromną dawkę inteligencji, która – obok koźlego uporu – pozwoliła jej odnaleźć swoje miejsce na brutalnym dworze Jagiellonów, między królewskimi córkami. Poznawanie historii Polski oczami tej małej istotki było interesującym przeżyciem. Patrzenie, jak uczy się poruszać po Wawelu, zaczyna rozumieć pokrętną politykę władzy oraz towarzyszy królewnie Katarzynie podczas jej ciężkich lat w niewoli… Dopiero podczas czytania Córek Wawelu udało mi się dokładnie wyobrazić sobie życie władców Polski w tamtych czasach.
Martwe dziecko jest cięższe niż wszystkie ludzkie grzechy.
Dwór Jagiellonów został przedstawiony bardzo dokładnie. Chociaż skupiamy się głównie na panowaniu Zygmunta Starego i Bony Sforzy oraz ich dzieciach, Anna Brzezińska przedstawia nam też trochę dalszych losów wnuków królewskiej pary. Autorka umiejętnie ukazuje nam wszystkie zawiłości polityki oczami osoby, która w tamtych czasach nie była uznawana za pełnoprawnego człowieka. Mogła widzieć i słyszeć więcej, a kiedy nauczyła się to wykorzystywać stała się potężnym sojusznikiem królewien. Przyznam, że trochę dziwi mnie fakt, że nie słyszałam wcześniej o karliczce Dosi. Jako ulubienica Katarzyny, a następnie towarzyszka Anny jej imię powinno przewijać się podczas nauki historii Polski.
Nie da się z całą pewnością powiedzieć, że Córki Wawelu to książka fabularna. Większość stron zajęło bowiem Annie Brzezińskiej zarysowanie historycznego tła tamtych czasów, przez co lektura przypominała bardziej podręcznik do historii, niż pełną akcji opowieść. Ale za to jak cudownie napisany podręcznik! Gdyby w ten sposób uczono nas o przeszłości w szkołach nikt nie miałby problemów z zapamiętaniem kilku dat czy z wymienieniem chronologicznie władców Polski. Jeszcze nigdy nie czytało mi się tak dobrze o wydarzeniach z dawnych lat, a całkiem często za takie pozycje się zabieram. Jednak dopiero teraz czuję, że mam w głowie pełny obraz życia w tamtych czasach.
– Nie wiem, jak to możliwe – powiedziała siostrom, kiedy po dwunastu latach jej trudnego węgierskiego królowania spotkały się w Warszawie – że człowiek znosi taki ból. Że pęka mu w piersi serce, a on dalej żyje, oddycha, porusza się i wypowiada słowa, aż wreszcie na chwilę zapomina cierpienie i wtedy umiera znowu, a potem jeszcze raz, bez końca.
Niesamowicie podoba mi się to, jak Anna Brzezińska przedstawiła tutaj trzy najmłodsze córki Bony. Dzięki temu całkowicie zmieniłam moje zdanie o Annie, którą każdy mój nauczyciel historii stawiał w bardzo niekorzystnym świetle, pomijając całkowicie jej dzieciństwo i przeżycia. Dopiero teraz udało mi się polubić jej osobę i nabrać do niej sporej dawki szacunku. Skupiając się na Zofii, Annie i Katarzynie autorka dokonała bardzo dobrego wyboru, a podczas lektury nie raz pojawiło mi się w głowie spostrzeżenie, że Córki Wawelu powinny zostać okrzyknięte najlepszą polską książką tej jesieni. Może to zbyt śmiałe słowa jak na fakt, że ta pora roku jeszcze nawet się nie zaczęła, jednak kobieca intuicja mówi mi, że mam rację.
Czasami brakowało mi w Córkach Wawelu chronologii, gdyż autorka toczy opowieść o Dosi dosyć chaotycznie, przeplatając wydarzenia z nią związane zwykłymi opisami o społeczeństwie i nie przejmuje się zbytnio tym, że może to trochę przeszkadzać tym, którzy nie znają historii córek Zygmunta Starego. Mimo to czytało mi się tę książkę świetnie i nie raz śmiałam się pod nosem. Jestem pewna, że zaopatrzę się jeszcze w jakiejś inne pozycje Anny Brzezińskiej i trochę dziwię się, że wcześniej nie natknęłam się na nią i jej twórczość. Bo po Córkach Wawelu z dumą ogłaszam się fanką tej kobiety.
Autorką recenzji jest Kyou, autorka bloga Papierowe Miasta.
Tekst pierwotnie ukazał się tutaj.