Tyfusowa Mary
Tyfusowa Mary istniała naprawdę. Wyobraźcie sobie jej położenie – ma świetną, dobrze płatną pracę, którą kocha. Jest kobietą w kwiecie wieku, ambitną, charakterną, potrafiącą żyć wbrew społecznym konwenansom. Pracodawcy od zawsze ją chwalą. Nagle znikąd zjawia się jakiś człowiek i mówi jej, że odpowiada za śmierć wielu osób. Musi przestać gotować. Musi dać się zbadać. Ostatecznie zostaje aresztowana i odizolowana na wyspie, ciągle nie przyjmując do wiadomości, że zaraża tyfusem poprzez przygotowane posiłki, a ci ludzie w jej otoczeniu, którzy umarli, chorowali i wyzdrowieli, zarazili się tyfusem od niej. Nagonka w prasie dokłada oliwy do ognia. Związek z ukochanym Alfredem się sypie. Nie miała lekko, prawda? A z drugiej strony…
Charyzmatyczna kobieta
Tę opowieść czyta się z wypiekami na twarzy. Duża w tym zasługa postaci Mary, która wszystko robiła intensywnie, namiętnie, z pasją i żarem. Biła z niej siła i energia, ale też pewna dzikość i nieokiełznanie. Charyzmatyczna kobieta walcząca o swoją wolność to temat wystarczająco interesujący, ale kiedy doprawi się go tak niejednoznacznym jak tyfus dodatkiem – nic dziwnego, że prasa swego czasu tak bardzo się nim interesowała. Nie jest to jednak opowieść jedynie o Tyfusowej Mary, ale również o Mary, która była kobietą z krwi i kości. Historia jej związku z Alfredem zajmuje sporo miejsca w tej książce, wątek miłosny nie jest jednak lukrowany, jego smak ma w sobie sporo goryczy. W tle zawirowań życiowych Irlandki możemy poczuć klimat wielkiego miasta na początku XX wieku z jego wspaniałością, ale i brudem, smrodem, oraz wszelkimi innymi wadami życia w tak wielkim skupisku ludzi. Jest to również czas rozkwitu medycyny, dzięki któremu nosiciele pokroju Mary byli odnajdywani.