Lubi auta bez dachu, stare wina i spleśniałe sery. Max Czornyj, autor „Grzechu”, to ekscentryczny pisarz mrożących krew w żyłach kryminałów. Z zawody adwokat z praktyką we Włoszech, gdzie pracował w kancelarii adwokackiej i skutecznie się zaszczepił w tamtejszym klimacie. Pasjonuje go broń czarnoprochowa – rewolwery Colta i Remingtona. Kolekcjonuje antyki, przede wszystkim sztychy, zegary, zegarki, również zabytkowe meble. Lubi grać w szachy, a na Playstation nie grał nigdy.
Wywiad z Maxem Czornyjem
Julia Pawlewska: Lubi pan określenie „wschodząca gwiazda polskiego kryminału”?
Max Czornyj: Owszem. To bardzo pochlebne określenie, ale gwiazdy zwykle same się spalają. A ja bym wolał trwać na tym literackim firmamencie. (śmiech)
To może lepsze „nowy Miłoszewski”?
– Ja w ogóle nie jestem przekonany co do porównań. Wszystkie porównania już w domyśle zawierają tezę, że ktoś inny, ten do którego jesteśmy porównywani, jest tą lepszą wersją. A ja chciałbym dążyć do tego, by Max Czornyj był marką samą w sobie. Taką do której kiedyś będą porównywani inni.
W porządku, to może inaczej. Pisząc pierwszą i druga książkę, na kim się pan wzorował?
– Nie ma takiej osoby (śmiech). By się na kimś wzorować, musiałbym czytać o wiele więcej kryminałów niż faktycznie to robię. Tymczasem ja tak rzadko sięgam po kryminały, że trudno mi wskazać jakichś konkretnych mistrzów tego gatunku.
To jak to się stało, że pan – nie czytając ich – pisze właśnie kryminały?
– (śmiech) Dla mnie kryminały są źródłem wakacyjnej rozrywki, czegoś, co świetnie odrywa nas od codzienności. Pomyślałem więc, że fajnie byłoby stworzyć coś, co takiej rozrywki przysporzy innym.
Pan jest adwokatem. To znacznie poważniejszy i pewniejszy zawód niż pisarz. Skąd pomysł, by zająć się pisaniem książek?
– Bardzo często pyta się mnie o drogę „od adwokata do pisarza”. Choć w moim przypadku to pytanie powinno brzmieć odwrotnie – jak to się stało, że pisarz został prawnikiem (śmiech). Zawód adwokata wybrałem właśnie ze względu na to, że jego sednem jest właśnie pisanie. W ten sposób zamiłowanie do pisania, które zawsze we mnie tkwiło, stało się źródłem kariery adwokackiej.
Planuje pan rozwijać obie te zawodowe ścieżki jednocześnie?
– Na razie obserwuję jak rozwija się kariera pisarska. Prawo i adwokatura są dla mnie zabezpieczeniem, pewniejszym zawodem i deską ratunkową. A co przyniesie przyszłość? Zobaczymy.
Lubi pan samochody bez dachu, stare wina i wyborne sery. To tak piękny i romantyczny obrazek, że krwawa i okrutna zbrodnia naprawdę tu nie pasuje.
– Zbrodnię można popełnić wszędzie, i przy pięknym zachodzie słońca, przy winie, a nawet winem, które przecież można zatruć. Piękny anturaż w żaden sposób nie wyklucza zbrodni ani nie czyni jej mniej prawdopodobną.
Świat jest dla pisarza doskonałym źródłem inspiracji, choć wyobraźnia autora musi je uplastyczniać, a wiedza fachowa weryfikować. Ale to, co przeczyta się w prasie, czy zasłyszy na korytarzu sądowym może stanowić inspirację dla fikcyjnej zbrodni. Tak też było z „Grzechem”. Lublin, w którym dzieje się akcja powieści, jest moim miastem rodzinnym. Doskonale je znam, widziałem miejsca, w których popełniano zbrodnie czy przestępstwa. Taka wiedza czyni fabułę bardziej prawdopodobną i rzeczywistą. A to – jak sądzę – dla czytelników wartość dodana.
Mówi pan tylko o zbrodni, a przecież codzienne życie to też miłość, dzieci, praca, zwykła codzienność.
Owszem. Wszystkie te rzeczy też obserwuję. I myślę o tym, że w pewnym momencie dobrze byłoby od gatunku kryminału odskoczyć. Siedzi mi w głowie swego rodzaju saga rodzinna, książka opisująca pewne przemiany, jakie w polskim społeczeństwie zaszły na przestrzeni dziejów. Namiastkę rodzimego, współczesnego Lampasta di Lampedusy. A tymczasem o codziennym życiu, choć w dość krwawej scenerii będzie można przeczytać już wkrótce. Czwartego kwietnia ukaże się „Ofiara” – drugi tom cyklu z komisarzem Erykiem Deryłą. Pewno ani on, ani ja nie powiemy w nim ostatniego słowa.