Książki przez niego wydawane są stosunkowo krótkie, ale zawsze zachwycają recenzentów. Jest laureatem Paszportu „Polityki”, Nagrody Literackiej Nike i Krakowskiej Książki Miesiąca. Wojciech Kuczok opowiada o swojej pracy twórczej, miłości do literatury i najnowszej powieści, której fabuła oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, pt. „Czarna”.
Kuba Krasny: Skąd pomysł na “Czarną” i współpracę z Tomaszem Sekielskim przy serii “Na f/aktach”? Jak z perspektywy pisarza ocenia Pan ten niecodzienny projekt?
Wojciech Kuczok: Wydawnictwo zgłosiło się do mnie jeszcze w 2013 roku z propozycją napisania książki, która otwierałaby serię. Moje tempo pracy uniemożliwiło mi wywiązanie się z umowy w stosownym terminie. Dlatego „Czarna” ukazała się dopiero jako siódma pozycja w cyklu, który w międzyczasie ugruntował swoją pozycję na rynku. Wydawca musiał się wznieść na wyżyny cierpliwości, w zamian ja obiecałem się wznieść na wyżyny swoich możliwości literackich. Pomysł na serię jest błyskotliwy i komfortowy dla autora – nie musi przecież tworzyć fabuły, bo tę przyniosło życie, w dodatku wydawca dostarcza akta sprawy. Trzeba tylko znaleźć język i strukturę.
KK: Do tej pory pisał Pan bardziej oniryczno-antybiograficzne książki. Jaka była największa trudność przy pisaniu powieści, która została oparta na autentycznej historii? Jak wyglądał research?
WK: Trudności zawsze są te same – związane z dyscypliną pracy. Powieści nie można napisać w kilkunastu natchnionych setach, jak to bywa w przypadku tomu opowiadań, by nie wspomnieć o poetach, co to im się wiersze piszą w pięć minut, a potem mają czas, żeby się każdemu słowu przyglądać z osobna. Powieść to zazdrosna i chimeryczna kochanka – nie pozwala na życie, chce mieć autora tylko dla siebie od świtu do wieczora. Nie znosi kompromisów – jak się od niej odpocznie na weekend, od razu przedłuża się to do tygodnia, potem miesiąca i następuje twórcza blokada, pisanie trzeba zaczynać właściwie od nowa. W przypadku „Czarnej” powiedziałbym raczej o pewnych ułatwieniach w stosunku do innych moich książek – historia była gotowa, trzeba było ją tylko zmontować i nadać jej literackiego sznytu.
KK: “Czarna” to jedna z Pana dłuższych książek. Nie zmienia to faktu, że ma zaledwie 260 stron. Nie raz słyszałem opinię, którą zresztą podzielam, że Kuczok pisze mało i jak już coś opublikuje, to jest to cholernie krótkie i cholernie dobre. Celowo oddaje Pan czytelnikom krótkie formy, taki jest zamysł? Czy jest to tak doszlifowane dzieło, że przycięcie w jedną lub drugą stronę by je zepsuło, czy w ogóle Pan o tym nie myśli?
WK: Piszę raczej poematy prozą niż powieści – stąd wolne tempo pracy, każde zdanie jest bowiem wersetem pieśni. Z moich doświadczeń scenarzysty bierze się z kolei etap intensywnej redukcji tekstu – wycinam wszystko to, bez czego opowieść może się obejść. Nie jestem fetyszystą dużego rozmiaru. To jest specyficzny atawizm narodu, który latami nie dojadał – taka kulinarna miara przenoszona na wszystkie kategorie życia: na talerzu musi być dużo, bo lepiej zostawić niż nie dojeść; auto musi być wielkie, terenowe, nawet jeśli nie wyjeżdża się nim poza miasto; żona ma być szeroka w dupie i wypukła w cycu, żeby atrybuty pramatki zaspokajały pana męża na pierwszy rzut oka; no i książka ma być gruba, bo nawet jeśli się jej nie doczyta, ładnie będzie wyglądała na regale.
KK: W niedawno przeprowadzonym przeze mnie wywiadzie Zośka Papużanka powiedziała, że dystansuje się od swoich dzieł, do tej pory nie przeczytała żadnej z opublikowanych książek. Jak jest w Pana przypadku? Widzi Pan sens w opowiadaniu o swoich książkach, czy lepiej gdy zostawia się je czytelnikowi do osobistej interpretacji, bez wpływu autora?
WK: Po oddaniu do druku czytam wyłącznie fragmenty na spotkaniach autorskich, ale pracę nad książką każdego poranka zaczynam od przeczytania tego, co napisałem w przededniu. I przepisuję, poprawiam, wycinam. Potem jest pierwsza, druga korekta, prace redakcyjne – doprawdy, zanim książka się ukaże, jest mnóstwo okazji do tego, żeby się nią ostatecznie przejeść. Nie znam i nie umiem sobie nawet wyobrazić narcyza tej miary, co to by swoje książki czytywał dla przyjemności. Ale rozmowa z czytelnikiem to jest jedna z największych przyjemności autorskich, bardzo chętnie jeżdżę na spotkania autorskie do najodleglejszych nawet miejsc.
KK: Nawiązując do życia książki po wydaniu – czy to Pan wybrał Edytę Olszówkę do nagrania audiobooka “Czarna”?
WK: To był wspólny pomysł mojej Żony i mój. Ja tylko od początku wiedziałem, że tę powieść powinna czytać kobieta. Agafia, z racji organizowania od lat festiwalu Pamiętajmy o Osieckiej, ma ucho czułe na głos – byliśmy zgodni co do tego, że jednym z najniezwyklejszych głosów dysponuje Edyta. Zmysłowy, jazzowy timbre, a przy tym nieograniczone możliwości aktorskie – czegóż chcieć więcej? W dodatku Edyta Olszówka tą książką się autentycznie przejęła.
KK: Mam wrażenie, że “Czarna” to idealny koncept na scenariusz, w ogóle wydaje mi się, że Pan opisuje świat – zarówno realny, jak i oniryczny – scenami, gotowymi sekwencjami filmowymi. Historia Czarnej jest mocno filmowa, w książce narrację prowadzi kilka osób, a fabuła została “zmontowana” jak w dobrym dreszczowcu. Widziałby Pan “Czarną” na ekranie?
WK: Zamierzam napisać scenariusz, chyba że ktoś wiarygodny zechce mnie w tym wyręczyć. Po mieczu odziedziczyłem chorobliwe lenistwo (po kądzieli nerwicę), więc pisząc powieść, od razu układałem ją w pierwszy draft, żeby potem było mniej roboty. Oczywiście gra języka w narracji, te tak zwane „kuczokizmy”, w filmie przepadnie, ale reszta i tak wystarczy na mocne kino.
KK: Odsuńmy “Czarną” na bok. W dosyć mocnych słowach wypowiadał się Pan niedawno na temat władzy, wycinki drzew, przyszłości Pana dzieci etc. Mimo że wywiad był niezwykle interesujący, nie chcę się zagłębiać w iskrzące kwestie, mam za to inne pytanie. Jak w czasach zmieniania kanonów, dyrektorów, politycznych zawirowań i silnej odgórnej ingerencji w kulturę widzi Pan rolę dziennikarzy, pisarzy, ludzi z nią związanych?
WK: Język jest ostrym narzędziem – można nim ranić, a nawet zabijać. W czasie wojny należy tego narzędzia używać przeciw wrogom. Polska jako naród przeżywa teraz głęboki kryzys w swoim procesie dojrzewania do roli nowoczesnego i demokratycznego społeczeństwa. Rząd dusz przejęli w naszej ojczyźnie ludzie, którzy to dojrzewanie chcą powstrzymać; ludzie nikczemni, głupi, albo jedno i drugie naraz. Wszystkie narodowe przywary, które w ciągu ćwierćwiecza zdążyliśmy w sobie jako w narodzie powściągnąć, teraz są hołubione. Czyni się to w myśl antyelitarnego, populistycznego pojmowania Polski jako kraju swojskiego, robotniczo-chłopskiego, burakiem i węglem stojącego, co to się przykrawać do jakichś europejskich standardów nie pozwoli. Ludzie pióra mają obowiązek w czasie tej zimnej wojny domowej nazywać rzeczy po imieniu: tłumaczyć światu, że Polska to nie PiS i jego wyznawcy, że polska religijność to nie imperium Radia Maryja, że polska kultura to nie pomniki smoleńskie i filmy o wyklętych, że typowa polska fizys to nie rolne ryje ministrów od „czynienia sobie ziemi poddaną”, że polska gościnność nie objawia się w sondażach dotyczących uchodźców etc. – tłumaczyć, że to wszystko to są zwyrodnienia wyhodowane przez nową władzę. Moc słowa jest bezgraniczna; nikczemna władza ma tylko swoje mięso armatnie i dziennikarskich lizusów oni nie wykształcą elit, bo przecież są antyelitarni. Dlatego zawsze będą bezradni wobec dobrze naostrzonego pióra.
KK: W tym samym wywiadzie (dla Wirtualnej Polski) mówi Pan o tym, że bardziej czuje się Pan Europejczykiem niż Polakiem. Wolałby Pan zamieszkać w jakimś innym kraju? Jakim?
WK: Ja to najchętniej mieszkałbym w Tatrach (oczywiście po słowackiej stronie, bo więcej gór i mniej turystów), ale moja Żona nie podziela tego entuzjazmu. Wszystko jedno gdzie, byle w zjednoczonej Europie. W normalnym świecie. Raczej na wsi niż w mieście. W klimacie umiarkowanym, także politycznie. I najlepiej, żeby w promieniu kilkunastu kilometrów nie pętał się żaden katabas.
KK: Wracając do drzew – domyślam się, że jakieś na pewno Pan w życiu zasadził, synów Pan spłodził, nie wiem, jak z budową domu, ale idąc dalej – sukces “Gnoju” i “Pręg”, Nike i Paszport Polityki na koncie, speleologia już nie tylko w praktyce, ale również na papierze – czy stoją przed Panem jeszcze jakieś wyzwania?
WK: Zamierzam żyć z pisania, być szczęśliwym mężem i dobrym ojcem. Czyli wyzwaniem jest utrzymanie czy raczej udoskonalanie obecnego stanu rzeczy.
KK: Teraz pytanie, które zawsze zadajemy naszym rozmówcom. Jakie są Pana ulubione książki, które poleciłby Pan czytelnikom portalu Czytaj PL? Takie Top 5, must-read Wojciecha Kuczoka.
WK: Prozatorskie top 5:
- „Pani Bovary”,
- „Lolita”,
- „Zbyt głośna samotność”,
- dzienniki Maraia,
- „Autobiografie” Bernharda – żeby było w różnych językach. Ale jutro ta lista mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.
KK: Literatura zawsze była obecna w Pana domu? Czy od małego kochał Pan książki… o ile Pan je w ogóle kocha?
WK: Książki są moim dachem nad głową; czuję się bardzo niekomfortowo w mieszkaniach pozbawionych domowych bibliotek, co zresztą zdarza mi się niezwykle rzadko – z kolei każdą pierwszą wizytę u nowych znajomych rozpoczynam od bezczelnego przeglądania grzbietów wolumenów. W mojej rodzinie czytano najwyraźniej od pokoleń, bo problemem był zawsze nadmiar książek w zbyt ciasnych szafach. Za pierwszym rzędem (nie zawsze składającym się z tytułów pierwszorzędnych) przebywały rozsypane w ciemności skarby literackie, w których uwielbiałem grzebać. Czytanie jest jedną z moich podstawowych potrzeb fizjologicznych. Dlatego nigdy nie bałem się, że mnie kiedyś wsadzą do więzienia – wyobrażałem sobie, że przecież będę tam mógł od rana do wieczora czytać. Dopiero niedawno ktoś mi wytłumaczył, że to nie takie proste – więzienne biblioteki pełne są książek z powyrywanymi stronami, z których osadzeni robią sobie skręty. Chyba tylko dlatego, kiedy PiS Polskę ostatecznie sputinizuje, raczej będę emigrował, niż udawał bohatera. Bez literatury nie dałbym rady.
KK: Jakie były pierwsze świadomie wybrane przez Pana książki? Mam tu na myśli “nielektury”, coś przełomowego…
WK: Zaczynałem od dramatów romantycznych, bo to były najstarsze książki znalezione w domu, wyglądały tajemniczo i bardzo mi się podobało, że są rozpisane na role. W szkole przyszedł czas infantylizacji moich wyborów, przez lata czytałem prawie wyłącznie fantastykę, potem przyszedł czas fascynacji wariatem z Krupówek (to akurat zostało mi do dziś, choć traktuję go raczej jako genialnego grafomana), a pierwszym dorosłym zachwytem był chyba Kafka. Wydaje się, że to dość typowa, by nie rzec trywialna droga rozwoju kompetencji czytelniczych.
Z Wojciechem Kuczokiem rozmawiał Kuba Krasny.