Jeżeli zdawaliście nową maturę z języka polskiego, to najpewniej spotkaliście na swojej drodze tak porywające tematy egzaminu ustnego, jak „Motyw matki w literaturze” albo „Motyw matki cierpiącej”. Gdybyście wciąż byli w maturalnych trybach, zapewne bez większego problemu zaczęlibyście wymieniać Demeter, Matkę Boską Bolesną, „Do matki” Słowackiego czy matkę z nowelki „Dym” Konopnickiej. Większość tych mam, jak łatwo się przekonać, raczej nie miała wesołego życia – o ile w ogóle była obecna, bo liczba tekstów opowiadających o smutku za utraconą matką też jest niewąska. Dzień Matki to jednak okazja do znacznie bardziej radosnego spojrzenia na mamy – także te literackie.
Pomyślcie sami – dużo łatwiej podać przykłady tych książek, w których mamy albo nie ma, albo doświadcza ona sporych nieprzyjemności – czy chociażby dzieł, w których jej postać oparta jest wyłącznie na relacjach z tatą. Nawet księżniczki Disneya, jeśli w ogóle mają rodziców, to z reguły ojców (i macochy, a jakże). W tym miejscu pewną rewolucją (na wielu poziomach) jest „Księżniczka i żaba”, gdzie mama JEST, i to jest ważna – a jednak koniec końców zmarły tata jest nieco ważniejszy. Trzeba się trochę zastanowić, by podać pozytywne przykłady literackich mam – nie jest to jednak przecież niemożliwe (to by dopiero był wrzód na ciele literackim!).
Sięgnijmy do korzeni, także swoich, a więc do klasycznych już książek dla dzieci. Mamusia Muminka, poza odwieczną zagadką, jak nazywała się, zanim Muminek się urodził, jest chodzącą oazą spokoju. Bez względu na niebezpieczeństwo zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie, a w sytuacji krytycznej – jak chociażby po przemienieniu jej syna w potworka przez magiczny cylinder – zawsze pozna swoje dziecko. Jest istotą niezwykle cierpliwą, gościnną i otwartą, a nikt tak jak ona nie potrafi nosić tego charakterystycznego fartuszka w biało-czerwone paski i – przede wszystkim – czarnej torebki. Zawsze można na nią liczyć i być pewnym, że znajdzie wyjście choćby z najgorszej opresji.
Trochę mniej luzu niż Muminkowa matrona ma Kangurzyca ze świata Kubusia Puchatka. Ciągle strofuje swojego nieco niesfornego syna i boi się o niego (fraza „spadaj wolno, kochanie” jest jednym z dobitnych, a wręcz wybitnych, przykładów), jest zwyczajnie ciut nadopiekuńcza, nie tylko w stosunku do Maleństwa. Nie da się jednak ukryć, że piecze pyszne ciastka, przygarnęła Tygryska i w końcu jest samotną matką w wielkim Stumilowym Lesie. W dodatku najpewniej jedyną kobietą w tym zwierzęcym towarzystwie, więc tym bardziej trzeba przyznać, że radzi sobie niezgorzej.
A taki Mikołajek? Jego mama robi pyszny tort czekoladowy, nie przepada za niezapowiedzianymi gośćmi, a najbardziej lubi mieć spokój i być doceniana – doprawdy życiowy to opis prawdziwie ludzkiej istoty, bez względu na płeć. Trochę bardziej w tle, lecz nadal bardzo ważne są mamy (i tatowie) wszystkich dzieci z Bullerbyn, zajmujące się hodowlą zwierząt i uprawą. Taka mama Lisy radzi jej po kłótni, żeby upiekła ciasto i pogodziła się z koleżankami. Nie da się ukryć, że umiejętność wytwarzania słodkości to jedna z głównych umiejętności tych literackich mam w książkach dla dzieci – któż jednak odmówiłby temu pewnych pozytywnych aspektów.
Te wszystkie piękne wizje pozostawiają jednak pewien niedosyt, kiedy zastanowić się nad bardziej dojrzałymi tytułami. Panują tu mamy nieszczęśliwe lub w ogóle ich brak. Są i takie, które znajdują się niejako pomiędzy opcją optymistyczną a pesymistyczną, jak na przykład mama Harry’ego Pottera, wielka obecna-nieobecna całej serii, nieżyjąca, a jednak ciągle wpływająca w jakiś sposób na swojego syna – od ciągle powtarzanego mu zdania: „Masz oczy po matce” aż do oddania za niego własnego życia i tym samym zapewnienia mu dodatkowej, magicznej bariery bezpieczeństwa. Są matki z „Gry o tron”, która w przeciwieństwie chociażby do „Władcy Pierścieni” ma ich całkiem sporo. Każda z nich wydaje się nieco odstawać od umownie pojmowanej normalności – albo w zasadzie zupełnie, jak Lysa Arryn, albo tylko trochę, jak Cersei Lannister. Jest i Catelyn Stark, której działania oceniać można różnie, ale trzeba jej przyznać oddanie dzieciom, albo matka-nie matka, Daenerys Targaryen, „matka smoków”. Mamy charakterną Olennę Tyrell, „królową cierni”, o ostrym języku i przenikliwym wzroku; Goździk, która łamie zasady po to, by ratować swoje dziecko, oraz niejedną matkę, która zmarła w połogu (jak mama Daenerys czy Tyriona). Każda z nich staje przed ogromnymi wyzwaniami, każda radzi sobie trochę inaczej – każda jednak ostatecznie uważa, że to, co robi, robi dla dobra swoich dzieci. Bywają irytujące, bywają mocno nielubiane, wzbudzają spore kontrowersje, ale trzeba im oddać to, że w przeciwieństwie do wielu literackich mam są aktywne, sprytne, mają władzę i nie wahają się jej użyć.
Są więc takie mamy, które świetnie pieką, takie, które zawsze stają murem za swoimi dziećmi, matki nadopiekuńcze i cierpliwe lub porywcze i zadziorne. Matki aktywne i matki wycofane, zdecydowane lub spokojne, irytujące i spolegliwe. Literatura, jak każda dobra sztuka, znajduje miejsce dla każdej z nich. Za każdą zatem w ich święto puchar (i czytnik, może nie jednocześnie) w górę!
Olga Kosińska
O autorce
Wieczna studentka, aktualnie sercem i ciałem na zarządzaniu kulturą UJ. Czyta, gdzie tylko się da i pisze do szuflady, a jak już chce na chwilę zrobić coś innego, to działa dla Krakowskiej Sceny Muzycznej lub zagłębia się w Youtube. Lubi moment, kiedy kawa zmienia kolor po dodaniu mleka, uważa gluten za wymysł, koty za sekretnie rządzące światem, a czekoladę i papier za przejawy technologicznego geniuszu człowieka.