Matka (prawie) idealna – fragment nowej powieści Kerry Fisher

w dziale Archiwum/Fragmenty książek by

Czy sprzątaczka z wiadrem i mopem może poczuć się jak księżniczka? Czy można naprawić błędy młodości i zawalczyć o siebie oraz lepszą przyszłość dla swoich bliskich? Kolejny bestseller Kerry Fisher, autorki Posłusznej żony i Sekretnego dziecka, pokaże jej nowe komediowe oblicze.

W dzielnicy, w której mieszka Maia, wszystkie uliczki wyglądają tak samo: szeregi brzydkich domków z zachwaszczonymi ogródkami i lokatorami jak jej partner Colin – pozbawiony ambicji obibok, który żyje z zasiłku, kombinowania i pracy samej Mai. Kiedyś straciła dla niego głowę i rzuciła szkołę. Bez wykształcenia mogła zostać tylko sprzątaczką. Ale teraz wszystko może się zmienić: w nieoczekiwanym spadku młoda kobieta dostaje fundusze na edukację dzieci w najlepszej szkole w mieście. Czy Harley i Bronte zaklimatyzują się w nowym miejscu wśród uczniów podwożonych na lekcje najnowszymi modelami bentleya? Jak poradzi sobie sama Maia – rezolutna, inteligentna, ale niepewna siebie – wśród matek spędzających czas na wizytach u kosmetyczek, luksusowych zakupach i obmyślaniu kolejnej organicznej diety? W nowej powieści Kerry Fisher świat biednych i bogatych dzieli wyraźna granica, ale dla osób, które naprawdę chcą coś zmienić w swoim życiu, nie ma żadnych barier. 

Matka (prawie) idealna – fragment powieści

Odkąd Colin mnie uderzył, właściwie z nim nie rozmawiałam. Gdy wróciłam od Clover tamtego dnia, wparował do środka rozgadany i przejęty jakimś kantem, dzięki któremu zamierzał naciągnąć opiekę społeczną na kolejny zasiłek. Pokiwałam głową i wzruszyłam lekko ramionami.

— Słuchasz mnie?

— Tak, słucham.

Dalej wyjmowałam z mikrofali ziemniaki w mundurkach.

— I co myślisz?

Głównie myślałam o tym, jakie to smutne, że boję się do niego odwrócić plecami, by nie uderzył mnie znowu.

— Myślę, że jesteś niesamowicie sprytny, ponieważ to wykombinowałeś, i zasługujesz na rzęsiste oklaski — odparłam.

 

Dzięki świadomości, że mam się dokąd wynieść, stałam się odważna — albo głupia. Wyjęłam z kredensu rondel. Gdyby Colin zaatakował znowu, zamierzałam mu oddać tak, aż mózg mu zadzwoni. Przez moment wyglądał, jakby musiał się uporać ze skomplikowanym równaniem kwadratowym (Harley wciąż wierzył, że umiem je rozwiązywać). Potem uśmiechnął się i spytał swoim najbardziej czarującym głosem:

— Jesteś obrażona?

Ten gość sądził, że pogodzi się ze mną w łóżku.

— Nie, nie jestem obrażona.

 

Nałożyłam ziemniaki na talerze i dodałam trochę fasoli z podnoszącą na duchu myślą, że przez najbliższych kilka dni nie będę dla niego gotować. Chociaż jeszcze niezupełnie wiedziałam, jak mu niby zakomunikuję, że z dniem jutrzejszym udaję się z dzieciakami na krótkie wakacje do wiejskiej posiadłości. Zawołałam dzieci. Bronte z miejsca zaczęła marudzić, że na jej ziemniaku nie ma masła.

— Pieniędzy też nie ma, kochanie, to dlatego.

— Ale ziemniaki są smaczne, prawda, mamo, i zdrowsze bez masła, co nie? Przerabialiśmy dzisiaj na przyrodzie dobre i złe tłuszcze. Za tydzień będziemy robić pieniącą się fontannę z wody utlenionej — wtrącił się Harley.

Zauważyłam, że z każdym kolejnym tygodniem nabiera większego entuzjazmu do szkoły. Znowu poczułam falę mdłości, kiedy spojrzałam na list, zdradziecki list oparty o bok telefonu. Wyślę go jutro. 

Obserwowałam Colina, który z łokciem na stole szuflował fasolę niczym koparka zaprogramowana na powtarzanie w kółko tych samych ruchów. Miał kilkudniowy zarost, więc prezentował się jak niechluj, choć sam uważał, że to takie męskie i surowe. Skończył załadunek i odsunął się z krzesłem od stołu. Parę fasolek spadło mu na T-shirt. Beknął donośnie, pobudzając Harleya i Bronte do chichotów tudzież prób dorównania tacie. Zostawiłam ich przy bekaniu, puszczaniu bąków i pluciu jedzeniem ze śmiechu, i ulotniłam się na piętro, by spakować trochę nowszych ubrań. Próbowałam traktować tę rejteradę jako miniurlop — niczym moje klientki niezdolne przetrwać dnia bez masażu kryształową pałeczką albo kąpieli z olejkiem frangipani w wannie z hydromasażem. Pobyt u Clover nie stanowił rozwiązania. Nie zamierzałam opuścić Colina. Ale, do jasnej cholery, nie pozwolę mu myśleć, że ujdzie mu to na sucho i może mnie znokautować, a ja rzucę tylko: „Drobiazg, skarbie, omsknęła ci się ręka”.

Clover miała rację. Mało nie wpadłam w pułapkę myślenia, że nie mam wyjścia, że muszę pogodzić się z losem i zacisnąć zęby. Colinowi nic się nie stanie, jeśli spędzi tydzień sam jak palec — bez swojej niewyczerpanej portmonetki, majtkowej wróżki, niewolnicy od prasowania i cholernego worka treningowego. Uzgodniłyśmy, że nazajutrz przyjaciółka odbierze dzieci i wyjaśni im, że zostaniemy u niej kilka dni, bym mogła jej pomóc w sprzątaniu. Nie chciałam dopuścić do debaty w stylu „mamusia zostawia tatusia”, ponieważ było to tymczasowe rozwiązanie i wiedziałam, że muszę wrócić. Ale nie mogłam się doczekać, by dać Colinowi nauczkę.

Kiedy dzieciaki się położyły, siedzieliśmy w milczeniu. Wsadziłam nos w książkę, a Colin oglądał kolejne mordobicie z Jackie Chanem. Poszłam na górę sprawdzić, czy Bronte i Harley zasnęli, a w drodze powrotnej odryglowałam drzwi wejściowe i zabrałam z kuchni komórkę. Nie planowałam wzywać policji, gdyby zrobiło się niebezpiecznie, ale już sama groźba mogła przynieść pożądany skutek. Teraz, gdy ta chwila nadeszła, zaschło mi w ustach, więc zanim się odezwałam, bezgłośnie otwierałam je i zamykałam niczym złota rybka. Musiałam kilka razy wołać go po imieniu, by odciągnąć jego uwagę od Jackiego Chana, w końcu jednak zwrócił w moją stronę znudzoną twarz z ustami wciąż jeszcze lekko rozdziawionymi ze skupienia.

— Co?

Podniosłam się z miejsca i stanęłam, zasłaniając telewizor. Złączyłam kolana, żeby nogi mi nie drżały.

— Wyprowadzamy się z dzieciakami na jakiś czas.

— Wyprowadzacie się? Dokąd? Skąd wzięłaś na to pieniądze?

— Zatrzymam się u Clover. Nie mogę tu zostać, bo nie wiem, czy znowu nie wpadniesz w szał. Umieram ze strachu, a to nie jest dobre dla dzieci.

Otwarł usta trochę szerzej.

— Co, zostawiasz mnie, żeby się wprowadzić do tej tłustej pindy? Nic dziwnego, że jej mąż dał dyla. Zaczęła teraz grać na dwie strony, tak?

Tępy ćwok. Miałam ochotę odpyskować mu tak samo. Słowa, które padły z moich ust, ani trochę nie przypominały spokojnego scenariusza, który tyle razy przećwiczyłam w myślach.

— Rozumiem, że trudno ci to pojąć, ale to moja przyjaciółka i martwi się o mnie, bo w napadzie furii rozwaliłeś mi twarz i teraz się ciebie boję. Mam nadzieję, że zanim rana się zagoi, jakoś się pozbieram. Do tego czasu Clover będzie za mnie odbierać dzieci ze szkoły, bo nie wszyscy muszą wiedzieć, że tatuś Harleya i Bronte ma ciężką rękę. I będzie mi płacić za sprzątanie.

Czułam się, jakbym podbiegła do wielkiego, warczącego brytana i odebrała mu kość. Colin nawet nie drgnął na sofie.

— Mai. Mai. Dlaczego mi to robisz? Wiesz, że cię kocham. Wcale nie chciałem cię uderzyć.

Rozłożył ręce, odstawiając wcielenie niewinności, jakby zdjął mi z policzka rzęsę, a nie podbił oko.

— Chciałeś. Tylko się nie spodziewałeś, że zrobię z tego wielką sprawę. Nie pozwolę, by Harley dorastał w przekonaniu, że to w porządku bić dziewczynę, jeśli zacznie się trochę ciskać. A gdyby padło na Bronte, cieszyłbyś się, że jakiś facet od czasu do czasu zupełnie niechcący funduje jej limo?

Ściągnął wargi. Wyprostował się. Od zawsze nie znosił, kiedy pyskowałam, dlatego w miarę upływu czasu zaczęłam się ograniczać do najważniejszych spraw, zwykle związanych z dziećmi, w których nie mogłam odpuścić. Prawie zdążyłam zapomnieć, jak to jest mieć inne wyjście. Zdenerwowanie opadło. Balansowałam na granicy euforii. Niemal mnie korciło, żeby się z nim podrażnić, zatańczyć po pokoju, wyśpiewując: „No, dawaj, chłopie, przyłóż mi, skoro ci się zdaje, że jesteś taki twardy”. Akurat spięłam mięśnie, gotowa na szarpaninę, gdy Colin opuścił ręce na kolana.

— Mai, przepraszam. Nie odchodź. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To się więcej nie zdarzy.

Naprawdę wydawał się skruszony, ale może po prostu uświadomił sobie, że jeśli nie chce umrzeć z głodu, będzie musiał trochę częściej zwlekać tyłek z sofy.

— Nie odchodź. Kocham cię. Naprawdę.

Wstał. Miałam wrażenie, jakby pobicie stępiło moją umiejętność odczytywania jego nastrojów. Chociaż właśnie zapewnił o swojej miłości, cofałam się, gotowa chwycić stojący na telewizorze metalowy puchar za jego wygraną w darty. Podszedł wolno i spróbował mnie objąć. Pokręciłam głową i go odsunęłam. Nie chciałam, by się do mnie zbliżał. Powinnam się teraz rozpłakać z wściekłości, ale jedyne, co czułam, to gorycz porażki. Może rzeczywiście mnie kochał. Może zbyt często zrzędziłam, a jego dobijał stres, bo nie mógł znaleźć roboty albo przez komornika puściły mu nerwy. Może naprawdę nie zamierzał mnie uderzyć. W tyle głowy usłyszałam głos pana Petersa: „Nie próbuj go usprawiedliwiać”. 

Może bym uległa, gdybym nie zauważyła, jak zapuszcza żurawia obok mojego biodra na Jackie Chana — jak gdyby groźba mojego odejścia martwiła go mniej niż nieznajomość techniki kopnięcia karate w szyję. Przemaszerowałam obok niego.

— Naprawdę się wyprowadzisz, co nie? — spytał.

— Z całą pewnością. Być może wrócę, jeśli się ogarniesz. Jeśli jeszcze raz tkniesz mnie palcem, odejdę na dobre. Tymczasem powiem dzieciakom, że przeprowadzamy się do Clover na wiosenne porządki. Jeśli nie chcesz jeszcze bardziej skomplikować sytuacji, będziesz udawał, że to prawda.

Sięgnął po swoją bluzę z podłogi i ruszył ciężko do wyjścia. Przepraszanie nigdy nie było jego mocną stroną.

— Zawsze sobie wyobrażałaś, że jesteś taka cholernie nadzwyczajna. Nie zwlekaj za długo z powrotem. Nie jesteś jedyną kobietą na świecie, wiesz? Frontowe drzwi trzasnęły i Klub Robotnika mógł powitać ostatniego wyrzutka.

Fragment powieści Matka (prawie) idealna Kerry Fisher. Przeł. Hanna Pasierska. Wydawnictwo Literackie.