Czytanie dla zabieganych – „Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu”

w dziale Archiwum/Dla zabieganych by

Wojna w Wietnamie to temat nienowy i ludziom takim jak ja, których w jej trakcie nie było na świecie, kojarzyć się może zapewne już nie tylko z walką. Więcej – może nawet łatwiej jest wymienić jej konsekwencje i wpływ na późniejsze wydarzenia, jak ruch hipisowski, ruch kontestacyjny w kulturze czy zachwianie wiary w potęgę USA. Może jeszcze łatwiej wymienić dzieła, które w jakiś sposób opierają się na Wietnamie – jak „Good morning, Wietnam” czy „Hair”. Nucimy Wagnera, sunąc wraz z helikopterami w „Czasie Apokalipsy”, i w zasadzie jesteśmy z tą wietnamską historią mniej lub bardziej oswojeni. Zbiór tekstów Jonathana Schella „Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu” dobitnie przypomina nam, o czym tak naprawdę mowa.

Schell był amerykańskim pisarzem i dziennikarzem, jednym z tych, którzy znaleźli się w pewnym momencie na froncie wietnamskim, takim, który (…) pracował uzbrojony w gazetę, konstytucję i własną parę oczu. Z okrutną wręcz momentami prostotą opisuje to, co widział – nie tylko całkiem spektakularne bombardowania, ale przede wszystkim ludzi walczących po obu stronach, znajdujących się z dala od centrum politycznych rozgrywek, na swój sposób wrzuconych w całą tę sytuację. Pewnie nie raz i nie dwa przeczytaliście już, że jakaś książka „nadal jest przerażająco aktualna”, nie da się jednak nie odnieść tego wrażenia i w przypadku „Prawdziwej wojny”. Tak jakby lekcje płynące z porażki w Wietnamie zostały zupełnie zapomniane podczas ataków na Afganistan czy Irak. W „Prawdziwej wojnie” Schell przeważnie nie ocenia tego, o czym pisze. Po prostu nie musi.

„Prawdziwa wojna”

Czas lektury: 41 minut 10 sekund

Zbiór zaczyna się nieco nietypowo – od powojennego podsumowania i odpowiedzi na pytanie, dlaczego Stany Zjednoczone przegrały w Wietnamie. Schell punkt po punkcie analizuje wiele aspektów wojny, od roli opinii publicznej przez dziedzictwo II wojny światowej po generała Westmorelanda, dowódcę amerykańskich wojsk. Jak wyraźnie pokazują uwagi prezydenta [Lyndona Johnsona] i jego doradców, wierzyli oni, że najważniejsza rola wojny polega na tym, iż jest to spektakl, którego wynik przesądzi o opinii innych państw świata na temat Stanów Zjednoczonych. Tymczasem jednak miało miejsce coś innego niż porażka wojskowa. Społeczeństwo samo siebie rozerwało na strzępy (…).

„Wioska Ben Suc”

Czas lektury: 1 godzina 26 minut

Ben Suc było jedną z wiosek likwidowanych przez amerykańskie wojska w ramach operacji Cedar Falls – największej tego typu podczas wietnamskiej wojny. Miasteczko zostało zmiecione z powierzchni ziemi, a Schell obserwuje przede wszystkim to, co dzieje się z wywiezionymi z niego mieszkańcami. Próbuje dowiedzieć się od żołnierzy, po czym z daleka odróżniają wrogiego żołnierza od ubranego identycznie wieśniaka; lata śmigłowcem i obserwuje zniszczenia, a także jest świadkiem specyficznej lekkomyślności niektórych mundurowych; próbuje przyglądać się przesłuchaniom schwytanych podejrzanych oraz sprawdza, jak w praktyce wyglądają szlachetne z założenia amerykańskie programy pomocy dla wysiedleńców. Najwidoczniej w Wietnamie obowiązuje zasada, wedle której żadne duże działo nie może milczeć dłużej niż dobę (…), zauważa i sięga po wojskowe statystyki. (…) W raporcie z realizacji programu tak zwanych wiosek nowego życia (…) w ostatnich miesiącach 1966 roku wśród pozycji takich jak „5269 pacjentów MEDCAP”, „2200 litrów chemikaliów użytych do defoliacji”, „250 akrów oczyszczonych buldożerem w celach bezpieczeństwa”, „20 860 płatów pokrycia dachowego wydanych 1156 rodzinom” znalazły się osiągnięcia w stylu: „524 godziny wojny psychologicznej przez głośnik” oraz „4 przeprowadzone koncerty”.

„Wojskowa połowa. Opis zniszczeń w Quang Ngai i Quang Tin”

Czas lektury: 2 godziny 25 minut

Niniejsza książka traktuje o tym, co dzieje się w Wietnamie Południowym – z jego mieszkańcami i ziemią – wskutek amerykańskiej obecności wojskowej. Nie będę omawiał moralnych konsekwencji tej obecności. Spróbuję jedynie opisać, co osobiście widziałem i słyszałem w czasie kilku tygodni spędzonych zeszłego lata w Wietnamie Południowym z naszymi siłami zbrojnymi. Schell faktycznie nie musi zbyt wiele komentować – wydaje się, że niektóre opisy mówią same za siebie. Oczywiście, z perspektywy czasu i wygodnego fotela ocenia się łatwo. Trudno jednak nie uśmiechnąć się gorzko pod nosem w trakcie czytania przytaczanych przez dziennikarza różnorakich ulotek, na przykład: Marines są tutaj po to, żeby wam pomóc. Nie uciekajcie przed nimi! Jeśli będziecie uciekać, mogą pomylić was z Wietkongiem i zaczną strzelać. Stójcie nieruchomo, a marines was nie skrzywdzą. Powiedzcie o tym przyjaciołom. Jak spokojnie zauważa Schell, większość Wietnamczyków była niepiśmienna, a ulotek z mapami, na których zaznaczano strefy bezpieczeństwa, nie umiał rozczytać właściwie nikt. Dziennikarz zatem znów lata śmigłowcami i przygląda się bombardowaniom, przysłuchuje się żołnierskim piosenkom (Zbombardować kościoły i szkoły/ Pola ryżu zbombardować fest/ Pokażemy dzieciakom w wioskach/ Co to napalm jest) oraz dowiaduje się, jakie są sposoby na poradzenie sobie z codziennym stresem i strachem. Urzędnicy do spraw cywilnych, zapominając, że to amerykańska siła ognia jest bezpośrednią przyczyną nędzy większości uchodźców w obozach, dziwili się, gdy ci głodni, zmęczeni ludzi okazywali niewielką wdzięczność za pomoc ze strony Amerykanów i rządu Wietnamu Południowego, zauważa. Cóż.

Znajdź na Woblink.com

Olga Kosińska


O autorce

Wieczna studentka, aktualnie sercem i ciałemna zarządzaniu kulturą UJ. Czyta, gdzie tylko się da i pisze do szuflady, a jak już chce na chwilę zrobić coś innego, to działa dla Krakowskiej Sceny Muzycznej lub zagłębia się w Youtube. Lubi moment, kiedy kawa zmienia kolor po dodaniu mleka, uważa gluten za wymysł, koty za sekretnie rządzące światem, a czekoladę i papier za przejawy technologicznego geniuszu człowieka.