„Pokot” – film vs powieść. Pomijając niedźwiedzie…

w dziale Archiwum/Jak czytać?/Książka czy film by

Niełatwo zrecenzować dzieła, których odbiór stał się kwestią polityczną. W zależności od tego czy wyrażasz się na ich temat pochlebnie, czy krytycznie, przez masy zostajesz przypisany do konkretnej opcji politycznej. Zawsze, kiedy zostaje osiągnięty ten niski poziom dyskusji, dzieje się to ze szkodą dla kultury i sztuki. Z przykrością muszę stwierdzić, że dyskusja na temat książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” i jej ekranizacji pt. „Pokot” została już sprowadzona do tego poziomu.

Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie film „Pokot” zdobył Srebrnego Niedźwiedzia i nominację do Złotego Niedźwiedzia. W tym samym czasie wpływowy prawicowy publicysta, korespondent telewizji publicznej w Berlinie Cezary Gmyz nazwał go … a zresztą zobaczcie sami:

Szczerze, spodziewałem się podobnej reakcji wymienionego wyżej redaktora jeszcze zanim film ukazał się w kinach. Nie jest tajemnicą, że autorka książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olga Tokarczuk nie jest zbyt lubiana przez prawicowych publicystów.

Bohaterką powieści jest emerytowana inżynier Janina Duszejko. Miłośniczka natury, wegetarianka, zamieszkała na uboczu w Górach Stołowych. Na pół etatu naucza angielskiego w szkole w pobliskim mieście, jesienią i zimą opiekuje się domami postawionymi przez paru bogatszych mieszkańców Wrocławia. Godziny spędza na studiowaniu astrologii, która jest jej prawdziwą pasją.

Pewnej nocy budzi ją sąsiad, nazywany przez nią Matogą, który odkrył, że niezbyt lubiany kłusownik mieszkający parę domów dalej nie żyje. Choć wszystko wskazuje na to, że zmarł z powodu udławienia się sarnią kością, jego zgon zapoczątkowuje serię kolejnych, już bardziej tajemniczych śmierci.

Duszejko szybko odkrywa, że umierają osoby powiązane z myślistwem, co więcej – horoskop każdej z ofiar sugeruje coś jeszcze bardziej zaskakującego: za ich śmierć odpowiadają mszczące się zwierzęta.

O książce „Prowadź swój pług przez kości umarłych” usłyszałem w 2009 roku i szybko wzbudziła moje zainteresowanie. Głównie dlatego, że w tamtym czasie współpracowałem z dwoma wegetariańskimi magazynami i to był pierwszy moment, gdy w dziale recenzji jednego z nich pojawiła się publikacja nie tylko omawiana przez obrońców praw zwierząt, ale też szeroko komentowana przez krytyków literackich (książka było nominowana do Nagrody Literackiej Nike w 2009 roku).

Znajdź książkę, audiobooka lub ebooka na Woblink.com

Kiedy w końcu trafiła na mój czytnik, zachwyciła mnie pierwszoosobową, bardzo osobistą i wciągającą narracją, ciekawą fabułą, która była tylko pretekstem do rozważań natury etycznej i filozoficznej, ciekawym studium psychologicznym osoby zaburzonej (lub chorej psychicznie) w obliczu tragedii i jej własnych dylematów moralnych. Olga Tokarczuk jak nikt inny potrafiła  skonfrontować różne wizje światopoglądowe i odwzorować małomiasteczkowe ksenofobiczne odruchy, gdzie wszystko, co obce, budzi zarówno fascynację, jak i wrogość, która nawet w szkolnych obchodach Halloween każe dostrzegać niebezpieczne praktyki, a ciastka z nadzieniem z egzotycznych owoców traktowane są z podobną dozą „życzliwości” co syrop na sen z heroiną. Autorka świetnie prezentuje również mechanizmy obronne w psychice bohaterów: zarówno morderców, jak i ofiar – zresztą te role w powieści nie raz się odwracają.

Nie mogę powiedzieć, żeby zwrot akcji mnie zaskoczył, ale z pewnością mógłby to zrobić, gdybym w swoim życiu przeczytał mniej thrillerów i kryminałów. Niemniej, nawet podejrzewając, w którą stronę pójdzie akcja, i tak śledziłem ją z przyjemnością.

Książkę ozdabiały świetne monochromatyczne ilustracje Jaromíra Švejdíka, wyglądające jak idealnie skrojone pod publikacje na e-papierze.

Jednym słowem: książką byłem i jestem oczarowany.

By jednak w minimalnym stopniu uchronić się przed ocenianiem filmu tylko przez pryzmat powieści, poszedłem na niego z przyjaciółką, która książki nie czytała. Po filmie poprosiłem ją o opinię.

Przypadki, gdy książka jest lepsza niż film, to w zasadzie standard, i niestety ten przypadek, mimo zdobycia nagrody na prestiżowym festiwalu filmowym, nie jest wyjątkiem.

Zacznijmy od mocnych stron: film jest przepiękny. Tak jak w książce zachwycały mnie proste ilustracje Jaromíra Švejdíka, tak w filmie oczarowywały mnie ujęcia Jolanty Dylewskiej. Gra aktorska prezentowała się na wysokim poziomie.

 

Niestety poza tymi elementami mam z ekranizacją pewien problem.

Wspomniałem już, że Olga Tokarczuk w swojej powieści pod płaszczykiem historii kryminalnej doprowadziła do konfrontacji różnych wizji światopoglądowych na temat praw ludzi i zwierząt. W filmie do takiej konfrontacji nie doszło, a zamiast tego zaprezentowano nam uproszczoną wizję rzeczywistości niczym z amerykańskich filmów: jeśli ktoś jest zły, to do szpiku kości (skorumpowany, niegodny, wyrachowany), jeśli ktoś jest dobry, to tak bardzo, że niemalże posiada atrybuty boskie (jak dostęp do wiedzy tajemnej, dla innych niedostępnej). W ekranizacji zabrakło miejsca dla pokazania prawdziwych rozterek psychicznych głównej bohaterki, jej obłędu i tego, z czego wynikał. „Wariatką” nazywać ją mogą tylko osoby głupie i zaślepione. Nie widać w zachowaniu protagonistki niczego naprawdę nienormalnego, żadnych mechanizmów obronnych, które nadawały powieści wiarygodności i niepowtarzalnego klimatu.

Jedna z ilustracji w książce autorstwa Jaromíra Švejdíka

Kolejną sprawą są bohaterowie: w książce wielokrotnie potrafili zaskakiwać, ale nie można było odmówić im konsekwencji. W filmie zostały one spłycone do tego stopnia, że nawet dwie diametralnie różne powieściowe bohaterki (konformistyczna kochanka właściciela firmy futrzarskiej oraz walcząca o byt pracownica sklepu z odzieżą używaną) w ekranizacji zostały połączone w jedną niespójną postać.

Spłycenie bohaterów i historii jest tak wielkie, że o ile słowa Cezarego Gmyza o „antychrześcijańskim” czy „pogańskim” filmie należy uznać za bezzasadne opinie spowodowane ślepą złością, to już zwrócenie uwagi na pochwałę „ekoterroryzmu” trudno uznać za przesadzone. Dodam, że nawet radykalna organizacja na rzecz obrony praw zwierząt Animal Liberation Front nie pochwalałaby tego, co w filmie wydaje się chwalone. Czy film miał być kierowany do jeszcze większych radykałów, znanych z aktów przemocy członków Animal Rights Militia?

Agnieszka Holland pokusiła się też o dodanie niezrozumiałych dla mnie elementów pseudohollywoodzkich. Mamy tu więc wybuchy dynamitu podłożonego pod mostem, samochodowe ucieczki przez granicę, a nawet hakera, który jednym kliknięciem klawisza w laptopie wyłącza prąd w całym mieście (wizja, której spodziewałbym się w niskobudżetowych produkcjach z lat 80. i 90., a nie z dzisiejszego kina).

Bezpośrednie mistyczne, bądź pseudomistyczne, czynniki popychające do zbrodni, które w książce są niezbędne, by zrozumieć stan psychiczny mordercy, zostały podane najpierw w tajemniczy sposób (który trudno było zrozumieć i docenić), a następnie w pełni wytłumaczone. W filmie zostały zaprezentowane w postaci krótkich, niekomentowanych przez nikogo ujęć. Zastanawiałem się, czy ktoś nieznający powieści będzie w stanie je zauważyć i zrozumieć, i tu bardzo przydało mi się w sali kinowej towarzystwo mojej przyjaciółki – zgodnie z moimi przewidywaniami to wszystko było dla niej zupełnie niezrozumiałe.

Co także było przykre dla mnie jako miłośnika thrillerów i kryminałów, to to, że film, w przeciwieństwie do książki, od początku nie pozostawia wątpliwości, kto zabił.

Porównując te dwa dzieła, chciałbym napisać, że ktoś Oldze Tokarczuk zepsuł opowieść i chciałbym skupić swoją złość na tej osobie, ale… autorką scenariusza jest ona sama (wespół z Agnieszką Holland). Nie wiem, co zmotywowało ją do spłycenia tak świetnej historii. Być może całej głębi tej powieści po prostu nie można było zawrzeć w dwugodzinnym filmie. Niemniej końcowym efektem byłem zawiedziony.

Czy mimo tych wad warto zobaczyć ekranizację powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych”? Tak, „Pokot” to wciąż ciekawy i bardzo dobry, choć kontrowersyjny film. Jeśli jednak chcemy poznać tę historię i jej bohaterów we wszystkich odcieniach szarości – zdecydowanie lepiej sięgnąć po książkę. I dopiero później obejrzeć film.

No i bądźmy szczerzy: film do książki się nie umywa. W mojej ocenie zasłużył na nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, ale nie rozumiem, dlaczego powieść, dzieło znacznie lepsze, nie została wyróżniona  na choćby podobnym poziomie. To rażąca niesprawiedliwość.

Mikołaj Kołyszko

O autorze recenzji

Brand manager Woblink.com i red. nacz. portalu CzytajPL.pl. Były red. nacz. magazynu internetowego Masz Wybór.

Z wykształcenia: magister religioznawstwa.

Z zamiłowania: dziennikarz obywatelski, pisarz.

Wyróżniony tytułem Dziennikarza Obywatelskiego 2013 Roku (kategoria „Recenzja”).

Autor książek: Groza jest święta, Tajemne Oblicze Świata, Tajemne Oblicze Świata II. Piekielny Szyfr i Wegetarianizm bez tajemnic.