„Kotka i Generał” – fragment nowej powieści Nino Haratischwili

w dziale Archiwum/Co warto czytać?/Fragmenty książek by

15 maja swoją premierę będzie miała najnowsza książka gruzińskiej pisarki Nino Haratischwili, autorki bestsellerowego „Ósmego życia”. „Kotka i Generał” to inspirowana faktami opowieść o porwaniu, gwałcie i brutalnym morderstwie popełnionych w czasie II wojny czeczeńskiej na Czeczence Elzie Kungajewej. Zbrodni dokonali czterej rosyjscy żołnierze. Tę sprawę opisywała w swojej książce „Rosja Putina” Anna Politkowska. Akcja powieści rozgrywa się w trzech miejscach – Haratischwili opisuje Czeczenię czasów I wojny czeczeńskiej, Moskwę lat 90., upadek bloku wschodniego i współczesny Berlin. Na Czytaj PL publikujemy pierwszy, unikalny fragment powieści.

Kup ebooka w przedsprzedaży na Woblink.com

„Kotka i Generał” – Nino Haratischwili, tłumaczenie Urszula Poprawska, Wydawnictwo Otwarte

– Nura, Nura! – przekrzykiwał ktoś huk motorów i pisk opon, trąbienie samochodów, wrzaski i śpiewy.

Najpierw pomyślała o Musie, że wrócił samochodem ojca, żeby ją zawieźć do domu, lecz po chwili rozpoznała ochrypły głos Rustama, swego najstarszego kuzyna. Nie wiedziała, czy poczuła ulgę czy rozczarowanie. Rustam siedział w żółtym, rozklekotanym aucie swego ojca. Zdziwiło ją, że był sam, bez nieodłącznej kompanii braci i kolegów obdarzonych nadmiarem testosteronu.

– Wsiadaj, szybko! – rzucił przez uchylone okno, zatrzymując się z piskiem opon na skraju jezdni.

Wskoczyła na siedzenie obok kierowcy i zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi, samochód ruszył z miejsca.

– Szukam cię już ponad pół godziny! Zwariowałaś? Dlaczego idziesz główną drogą?!

Wyglądał na zdenerwowanego. Zapalił papierosa, choć nigdy nie palił w obecności ojca, a to przecież było auto ojca.

„Typowe dla Rustama: po prostu się nie zastanawiać” – przemknęło jej przez głowę.

Ciepło panujące w aucie było miłe.

– Dlaczego mnie szukasz? Nana wiedziała przecież, dokąd poszłam…

– Nie wiesz o niczym?

Pokręciła głową, a wtedy on włączył radio. Najpierw pojawił się znajomy szum. Tu, w wąwozie, nie było łatwo złapać stację, często widziało się improwizowane krzywe, łączone z kawałków metalu anteny, które konstruowano w nieustannym wysiłku poszukiwania dobrego odbioru.

Z przeciwka pędziły z dużą szybkością dwa wozy terenowe. Rustam zwolnił i wychylił się z okna.

Salam alejkum, bracie! – wykrzyknął ktoś.

Maszallah! – odparł Rustam.

– Wolność narodowi czeczeńskiemu! – krzyczeli mężczyźni, których twarzy Nura nie rozpoznawała.

– Wolność! – odpowiedział Rustam nieco powściągliwiej.

Wykrzykiwali jeszcze inne hasła, ale przestała słuchać, bo radio w aucie złapało stację i dotarły do niej słowa: „wkroczenie wojsk”, „obowiązek obrony kraju”, „interwencja militarna”, „prezydent Federacji Rosyjskiej”. Poczuła miękkość w kolanach. Nie miała odwagi dopuścić do siebie myśli, która nieuchronnie się narzucała. Dopiero kiedy Rustam znów nacisnął pedał gazu i na rozwidleniu skręcił z głównej drogi w małą odnogę w kierunku jej domu, gdzie na szczęście nie było żywego ducha i panowała zupełna ciemność, odważyła się spytać:

– Mamy wojnę?

– Tak.

Poczuła ulgę, że Rustam o nic nie pyta ani nie prawi jej kazań. W milczeniu podwiózł ją pod dom.

Przed drzwiami stała niezliczona ilość butów. W dużym pokoju tłoczyły się kobiety z sąsiedztwa, była też ciotka, matka Rustama, która tuliła do siebie przestraszoną Asmę. Stara Rabyat, królowa pszczelarzy, jak ją z sympatią nazywano, chodziła po pokoju w tę i z powrotem z rękami założonymi do tyłu, mrucząc jakieś modlitwy o szczęście i prośby o pokój. Przyszły nawet kobiety Gasujewów. Mężczyzn nie było, zapewne zgromadzili się u muftego, a może zwołali radę starszych.

Kup ebooka w przedsprzedaży na Woblink.com

Nura ściągnęła buty i weszła do środka, skinęła głową obecnym, potem z szacunkiem skłoniła się przed Rabyat. Rabyat odpowiedziała uśmiechem, widać było, że odetchnęła z ulgą na widok dziewczyny, lecz uwagi Nury nie umknęła dezaprobata w spojrzeniu starszej kobiety – nie miała chusty na głowie. Być może Rabyat pocieszała się myślą, że najpóźniej po zamążpójściu nienakryta głowa Nury będzie należała do przeszłości.

– Gdzie byłaś?! O mało nie umarłyśmy z niepokoju! – zawołała matka, podchodząc do Nury.

– Nie wiedziałam o niczym, nic do mnie nie dotarło, skąd mogłam wiedzieć… – cicho mówiła Nura, powtarzając te słowa jak w oszołomieniu.

Może rzeczywiście była oszołomiona, może jej ciało było mądrzejsze od niej, może w ten sposób ją chroniło. Nic nie czuła poza dystansem między sobą a tym, co działo się wokół niej.

– Bogu dzięki, że wreszcie jesteś! – krzyknęła ciotka i ucałowała Nurę w czoło.

Nura nie była przyzwyczajona, by kobiety okazywały na jej widok taką radość, bo przeważnie reakcje, jakie wywoływała swoim pojawieniem się, były zupełnie innego rodzaju.

Jedyną istotą, która budziła w niej jasne i żywe uczucie, była jej dziesięcioletnia siostra Asma, do której zawsze, gdy się widziały, puszczała oko. Właśnie teraz było to konieczne, bo Asma się bała. Widać to było po jej szeroko otwartych oczach. Nura potrafiła dostrzec jej napięcie i niepewność. Musi dodać jej odwagi,  drobnymi gestami przekonać ją, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czego bać. Tak bardzo by chciała, by jej mała śliczna siostra widziała świat od najlepszej strony. Szkoda, że Asma była za mała, kiedy Natalia Iwanowna przybyła do wąwozu z kasetami wideo i swymi czarami. Nura chętnie przekazałaby jej to, czego się nauczyła, pokazałaby jej wszystkie tamte filmy. Asma zasługiwała na wiele, na to, by się śmiać, tańczyć, dostawać torty, wiśnie, kwiaty, zwiewne sukienki, podróżować, mieć perspektywy na przyszłość, własne poglądy i radości.  

Nura poszła do kuchni, gdzie starsza z sióstr Gasujew przygotowywała twaróg na czepałgasze.  

– A, to ta dobra mąka… – powiedziała i wzięła od Nury worek.

W oddali szczekał pies. Nastrój, jaki panował w domu,  był tak przytłaczający, że miało się wrażenie, iż głowę uciska stalowy hełm. Trąbienie aut na głównej szosie ucichło i okolica pogrążyła się znowu w przejmującej ciszy, w której słyszało się tylko szum rzeki, typowy dla tej pory dnia.

Gasujewa zaczęła rozmowę, co oznaczało, że głównie ona będzie mówić, a Nura ma tylko od czasu do czasu pokiwać głową i westchnąć: „Tak, tak, okropne to wszystko”. Nura słuchała chwilę, lecz gdy Gasujewa na moment umilkła, powiedziała, że musi umyć ręce, i wyszła z kuchni. W sieni włożyła gumowce i wymknęła się z domu tylnym wyjściem. Objęła wzrokiem spokojne podwórze. Wydało jej się, że nie ma ono żadnego związku z tym, co dzieje się w domu. Jakby to były dwa zupełnie inne światy.

Natalia Iwanowna w ostatnich tygodniach przed wyjazdem nieustannie mówiła o wojnie. Nurę drażniła jej obsesja i łapała się na tym, że coraz rzadziej chciało jej się ją odwiedzać. Zamiast obejrzeć sobie jakiś film, Natalia Iwanowna chodziła zafrasowana w tę i we w tę, wypijała morze herbaty, mokrymi oczyma patrzyła w dal i przepowiadała coś niedobrego. Sprawiała wrażenie, jakby nie była całkiem przy zdrowych zmysłach i Nurze coraz trudniej było zachować przy niej pogodę ducha. Ale teraz, gdy Nura stała w ciemnym ogrodzie, zrozumiała, że to nie były urojenia, i poczuła piekący żal, że nie słuchała jej uważniej. Nie była też dla niej żadnym oparciem i Natalia Iwanowna musiała to odczuć, bo w ostatnich dniach i tygodniach zamknęła się w swojej samotności jak w skorupie. Powróciła tam, gdzie była po śmierci męża, kiedy Nura pierwszy raz przyszła do szopy i próbowała razem z nią rozwiązać zagadkę kostki Rubika.

Pewnego wieczoru Natalia Iwanowna przysłała po Nurę chłopaka z sąsiedztwa, czego nigdy dotąd nie robiła, bo Nura zawsze przychodziła do niej z własnej woli. Nura pobiegła więc do niej, mimo późnej pory i narzekań matki, i zastała Natalię ze spakowanymi walizkami i torbami. Natalia Iwanowna uśmiechała się łagodnie, a w oczach miała dziwny blask.  

– Muszę cię opuścić, moja śliczna – powiedziała, po dziewczęcemu przechylając głowę na bok.

– Jak to „opuścić”?! Wyjeżdżasz?

– Nie mogę zostać dłużej. Spełniłam swoje zadanie. Ruszam dalej.

– Ale co będzie…

– Tu już nie jest dla mnie bezpiecznie.

– Dlaczego?

– Wszystko, co mam ci jeszcze do powiedzenia, napisałam w tym liście. Przeczytasz go po moim odjeździe. Wyjeżdżam jutro rano.

– Ale dokąd?

– Tego jeszcze nie wiem. Jak tylko znajdę dla siebie miejsce, przyślę ci wiadomość, obiecuję.

Trzy walizy z kasetami i cztery torby to było wszystko, co miała. Dorobek jej życia ściśnięty i upchany w tych tobołach. Nurę to kompletnie zaskoczyło, a przede wszystkim rozzłościło. Choć w ostatnich tygodniach oddaliła się od swej nauczycielki, nie znaczyło to jeszcze, że ta przestała być dla niej ważna, to zaś, że Natalia Iwanowna tak po prostu postanowiła wyjechać, nie uprzedzając jej o tym, wydało jej się niezrozumiałe, prawie bezczelne.

Zesztywniała, nie wiedząc, co powiedzieć. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, lecz milczała, niezdolna wyrazić, co czuje.

– To nie-nie-sprawiedliwe – rzekła wreszcie, jąkając się, i strzeliła palcami, czego Natalia Iwanowna nie znosiła.

– Wiem, czujesz do mnie żal, ale mam nadzieję, że gdy przeczytasz ten list, inaczej na mnie spojrzysz. Bardzo bym chciała, żebyś mnie zrozumiała i…

Urwała, podeszła do Nury, objęła ją, przycisnęła jej głowę do siebie, potem pocałowała w policzki i w czoło i powiedziała krótko, rzeczowo, jakby to była formalność:

– Teraz idź już, proszę. Nie lubię długich pożegnań.    

W swoim dwustronicowym liście pożegnalnym napisanym wytwornym charakterem  pisma i zaczynającym się od: „Najukochańsza Nuro” Natalia Iwanowna mówiła o wojnie. O wojnie i o tym, że dla niej samej nie ma wytchnienia i że ma niedobre przeczucia co do przyszłości, że tęskni za pokojem i za miejscem, do którego chce dotrzeć. Dziękowała Nurze za miesiące ich przyjaźni, za wszystko, co sobie dały, i zachęcała ją, by zawsze pamiętała o swoim „ja”, nie lekceważyła go, nie zdradziła samej siebie. „To w życiu najważniejsze” – pisała Natalia. Dodała jeszcze, że w spiżarce za zielonymi drzwiami w metalowej puszce z napisem „cukier” jest coś, co dla niej schowała, mała pamiątka. Ona sama nigdy Nury nie zapomni i zachowa w sercu na zawsze ze szczególną miłością. List był podpisany „Twoja Natalia”.

Kiedy Nura go czytała, łzy spływały jej strużką po policzkach, a jednocześnie czuła się rozżalona, że Natalia tak po prostu odjechała, tak po prostu odeszła. Niechętnie, przełamując wewnętrzny opór, poszła do szopy. Klucz leżał jak zwykle pod matą. W środku pozostała jeszcze garstka mebli, ale brakowało czegoś ważnego, najważniejszego, i nawet zapach już się zmienił. Pachniało opuszczeniem, pustką, miejscem, które przez jedną noc straciło swój czar. Nura wśliznęła się do spiżarki, cicho, jakby się bała, że powrócą dawne wspomnienia, i zobaczyła tam trzy zakurzone, lekko zardzewiałe metalowe puszki. W puszce na cukier znalazła kolorową kostkę Rubika, czarodziejską kostkę, której zagadkę z początku próbowała rozwiązać, lecz po pewnym czasie, zniecierpliwiona i poirytowana, zwróciła zabawkę jej właścicielce. Zrobiła to, bo się bała, że rozczaruje Natalię Iwanownę, kiedy nie uda jej się rozwiązać zadania. Do kolorowej kostki taśmą klejącą była przyklejona karteczka: „Mnie się nie udało, ale Tobie na pewno się uda”. Obracała w ręku kolorową kostkę, a do oczu napływały łzy. Nie, to było podłe. Natalia nie powinna tak szybko wyjechać, to tchórzostwo, niesprawiedliwość. Wrzuciła kostkę do puszki – nie, z nią nie pójdzie jej tak łatwo, ona, Nura, nie spełni jej oczekiwań. Gdyby Natalia została, to co innego,  ale tak, na odległość, nic z tego nie będzie. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wybiegła, pozostawiając kostkę Rubika w zardzewiałej puszce.

Ogród był pogrążony w uśpieniu. Nura kilka razy głęboko odetchnęła, zanim obeszła dom i zatrzymała się przed oknem dużego pokoju, w którym przed odbiornikiem radiowym zebrały się wszystkie sąsiadki. Nie słyszała dokładnie treści podawanych wiadomości, skupiła się więc na twarzach kobiet – malowały się na nich rozmaite uczucia: niepokój, niedowierzanie, zaskoczenie i gorączkowy entuzjazm. Dziwiła się, że kobiety nie poszły do Gasujewów, którzy mieli kolorowy telewizor, jedyny w najbliższym sąsiedztwie. Pewnie tam siedzieli już mężczyźni, a one tutaj musiały zadowolić się słuchaniem radia. Może zresztą tak było lepiej. Pośrodku podnieconych kobiet dojrzała Asmę, która wyglądała jak gazela zabłąkana w stadzie jeleni, niewiedząca, gdzie jest jej właściwe miejsce. Nura zbliżyła się do okna, ale Asma i tak nie miała szans dostrzec jej w tej ciemności.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 

Nura stała pod oknem, jakby wykradła się z własnego życia i podglądała cudze. Widziała, jak matka co rusz nerwowo wyciera ręce w fartuch, jak młodsza z sióstr Gasujew zagryza dolną wargę, jak ciotka zaciska pięści, by odwrócić swą uwagę od gwałtownej potrzeby zapalenia (w ubikacji w jej domu zawsze śmierdziało papierosami, co starała się tuszować zapachem okropnych perfum). Widziała, jak królowa pszczelarzy, stara Rabyat, kiwa się w przód i w tył jak w transie,  próbując się uspokoić.

Na krótko przed końcem wojny, w 1944 roku, Rabyat była jedną z pół miliona Czeczenów i Inguszy brutalnie deportowanych do Kazachstanu i Kirgistanu na rozkaz Stalina z powodu rzekomego nieposłuszeństwa i współpracy z nazistami. Teraz jak pochodnia, której nie wolno zgasnąć, przekazywała wspomnienie niekończącej się jazdy w bydlęcych wagonach swoim córkom, synom i wnukom. Opisywała udręki wygnania i wszyscy, nawet ci, którzy od dawna znali jej opowieść na pamięć i na wyrywki, słuchali jak urzeczeni, jakby historie te miały w sobie jakąś okrutną magiczną siłę. Nikt nie odwracał się obojętnie, nikt nie odchodził, gdy zaczynała mówić. Opowieści Rabyat ludzie przekazywali dalej, dzieciom i dzieciom swoich dzieci, przyjaciołom, kolegom z klasy, były one wszechobecne, wpisały się w kolektywną pamięć mieszkańców wąwozu.

Istniało wiele historii – o podróży pociągiem i głodzie, o obozach pracy w Kazachstanie, o tęsknocie za górami i cicho nuconych pieśniach z rodzinnych stron, ale jedna z nich wryła się najmocniej w pamięć Nury i szła za nią przez całe dzieciństwo. Jeszcze dzisiaj, kiedy Nura patrzyła na Rabyat, gdy dostatecznie długo jej słuchała, nawet gdy ta mówiła o jakiś banalnych, błahych sprawach, w pewnym momencie w pamięci Nury pojawiały się te opowieści. Wewnętrznym okiem widziała małą Rabyat. Widziała, jak Rabyat ze swą matką i czwórką starszego rodzeństwa, wyrwana siłą z ojczyzny, ze znanego otoczenia, jedzie przez niekończące się stepy w bydlęcym wagonie, w którym panuje straszliwy upał, brakuje wody i nawet nie można swobodnie stanąć. Ale rodzina zawsze trzymała się razem, a ponieważ Rabyat była najmłodsza, dbano o nią szczególnie: dostawała nawet trochę z racji żywnościowych starszych, a matka pilnowała, żeby nie chodziła do innych wagonów, gdzie, jak szeptano, było wielu chorych, którzy pluli krwią. Pociąg nigdzie nie zatrzymywał się na dłużej, nie było wytchnienia. Brakowało świeżego powietrza i wody do mycia. Matka robiła, co mogła: zwilżała ściereczkę odrobiną wody do picia, wycierała nią dzieci i to najpewniej uratowało im życie.

W wagonie oprócz matki Rabyat – ojciec walczył na wojnie – była też piękna ciotka Hawa z dwojgiem małych dzieci. Jej mąż został oskarżony o udział w powstaniu Israiłowa, który w 1940 roku poderwał garść Czeczenów do walki z Rosjanami o wolność, oraz o kolaborację z nazistami, skazany na śmierć i stracony. Hawa została sama z czteroletnim chłopcem i niemowlęciem przy piersi. Płakała przez całą drogę i matka Rabyat była zmuszona przywoływać ją krzykiem do porządku, czasami ją nawet policzkowała, żeby ta wzięła się w garść ze względu na dzieci i żeby swymi wybuchami rozpaczy nie ściągnęła niebezpieczeństwa na siebie i całą rodzinę. „Hawa kochała swego męża, w całym aule i daleko poza nim krążyły legendy o jej uczuciu do niego – dorzucała w tym miejscu Rabyat – i kiedy go stracono, zawalił jej się świat”. Ale siostra Hawy troszczyła się o jej dzieci, jak umiała, i zmuszała Hawę, by choć czasem coś zjadła. Choroba jednak – Rabyat nigdy nie wymieniała jej nazwy, jakby samo jej wypowiedzenie mogło ściągnąć nieszczęście – zbierała wkoło swe żniwo i również czteroletni syn Hawy zaczął pluć krwią. Chłopiec dostał gorączki i zwracał wszystko, co zjadł. Matka Rabyat błagała strażników pilnujących transportu, by sprowadzili lekarza na jakimś postoju, ci jednak powtarzali jak automat, że rozkaz nie przewiduje dłuższych postojów. Jechali więc dalej i dalej, chłopiec był coraz bardziej chory, aż pewnego dnia umarł z gorączki w ramionach swej pięknej matki. Hawa siedziała jak skamieniała, podczas gdy matka Rabyat i inne kobiety zaczęły śpiewać pieśni żałobne i przeklinały los. Upał nie pozwolił im jednak długo opłakiwać synka Hawy, należało go pochować. Strażnicy powtarzali tępo, że rozkaz nie przewiduje dodatkowego postoju. Matka Rabyat i inne kobiety zaczęły krzyczeć, że strażnicy są nieludzcy, że trafią do piekła. Tylko piękna Hawa – istna gwiazda filmowa, tak wyobrażała ją sobie Nura, bo Rabyat sławiła jej urodę, jej szarozielone oczy, mleczną cerę, gęste włosy w kolorze miedzi i bezbronny smutek w twarzy – tylko Hawa ani drgnęła, nie wypuszczała dziecka z rąk i patrzyła przez siebie, jakby widziała coś, co przed innymi było zakryte: rozwiązanie wszystkich jej problemów.  

Strażnicy kazali wyrzucić ciało dziecka z pociągu. Kiedy ktoś umarł w innym wagonie, postępowano tak samo, nie mogło być żadnego wyjątku. Cóż by to było, gdyby dla każdego, kto tylko o to poprosi, robić wyjątek. Dano Hawie jeszcze godzinę, po czym przez uchylone na chwilę drzwi małe nieruchome ciałko miało zostać rzucone na spaloną bezlitosnym słońcem stepową ziemię. Matka Rabyat płakała i trzymała niemowlę Hawy mocno przy piersi. Płakało rodzeństwo Rabyat i wszystkie kobiety płakały, tylko Hawa siedziała nieporuszona ze swoim martwym synkiem w ramionach, patrząc przed siebie. I kiedy przyszedł ten moment, i otwarły się ciężkie drzwi, a do środka wagonu wtargnęło gorące, przesycone piaskiem powietrze i wszyscy z przerażeniem zasłonili twarze, piękna kobieta stanęła w drzwiach, spokojna, odprężona, odwróciła się jeszcze raz, uśmiechnęła się do wszystkich, spojrzał swej siostrze w oczy, jakby odbierała od niej przyrzeczenie – Rabyat zawsze w tym miejscu mówiła, że jej matka musiała czuć i zrozumieć, iż nie ma sensu powstrzymywać nieszczęsnej, więc tylko skinęła głową: „Niech się stanie, co ma się stać, nie pozwolę zrobić krzywdy niemowlęciu” – i kiedy strażnik krzyknął do Hawy, żeby się pospieszyła, młoda kobieta z martwym synkiem w ramionach skoczyła w oślepiające światło.

Nura posłała Asmie jeszcze jeden uśmiech, którego Asma nie mogła zobaczyć, lecz który z pewnością poczuła, i odeszła spod okna. W części podwórza, gdzie trzymano drób, panował spokój. Kury spały. Matka nienawidziła tych, jak mówiła, „odrażających zwierząt”. Nura nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego matka tak nie znosiła tego nieszkodliwego ptactwa. Było przecież pożyteczne, a one wszystkie, trzy siostry, od dziecka lubiły pisklęta i chętnie zabierały je do domu, ukradkiem wtulając buzie w ich mięciutki puch. Poza tym hodowla drobiu okazała się bardzo opłacalna, bo w kotlinie hodowano tylko owce i kozy. Lecz matka zapewne nienawidziłaby każde zwierzę i każde zajęcie przypominające jej o odejściu męża. Kury właśnie o nim przypominały i odżywał wstyd, w jakim musiała żyć. Każdego ranka, kiedy wchodziła do zagrody z kurami, żeby ją posprzątać, przeklinała go. Za każdym razem, kiedy zbierała jajka z Nurą i z Asmą, zatapiała się w głębokim i ciężkim milczeniu, a one wiedziały, że  myśli teraz o ojcu. Myśli o tym, że to on powinien tu stać, to on powinien dbać o ptactwo, on powinien troszczyć się o czystość kurnika i karmę dla kur, powinien tu być, z nimi, z nią, swoją żoną, i swoimi córkami. I nie powinien był mieć chorych rojeń, powinien przykrócić pragnienia i marzenia, a historia ich małżeństwa potoczyłaby się inaczej, przyszłość rodziny byłaby inna niż ta, która teraz jest jej udziałem.

Nura okrążyła zagrodę dla kur i ruszyła ścieżką, którą znała na pamięć.

Matka Rabyat dotrzymała obietnicy, karmiła niemowlę swej siostry kozim mlekiem i wyrósł z niego zdrowy chłopak. Pod koniec lat pięćdziesiątych wrócili z wygnania  do kotliny, do swych gór, do domu, do aułu, do którego, jak wszędzie, przesiedlono tymczasem wielu obcych z zachodniej części kraju – Słowian o jasnych włosach, bez bród, takich jak Pankow, zdolny weterynarz, który rozdawał dzieciom kolorowe cukierki. Synek Hawy stał się mężczyzną. Rabyat i jej rodzeństwo byli w dzieciństwie zazdrośni o tego kuzyna, o oddanie, z jakim Rabyat się o niego troszczyła. Wydawało się, że przelała na niego całą miłość. Mężczyzna, na którego barkach spoczywał tak wielki ciężar rodzinnej historii, miał dokonać rzeczy nieprzeciętnych. I sprostał tym oczekiwaniom. Jako jedyny z rodziny Rabyat wyjechał z wąwozu, studiował w Moskwie, później pracował w służbie dyplomatycznej, a jeszcze później wrócił w rodzinne strony, wszedł do zarządu Grozneftgazu i w krótkim czasie stał się niezwykle zamożnym człowiekiem.

Nura jeden jedyny raz widziała tego mocnego, wysokiego mężczyznę. Było to na weselu najstarszego syna Rabyat. Rozczarował ją wtedy tak, że o mało się nie rozpłakała. Wyobrażała go sobie przecież jasno i wyraźnie, najbarwniej jak można, z wieloma szczegółami, a wtedy, kiedy w pewnym oddaleniu siedział przy stole i gdy wygłaszał mowę, jej fantazja rozbiła się o rzeczywistość jak mały chlebek o przybrzeżne rafy. Patrzyła na brodacza, który wznosząc toasty, zbyt często jak na jej gust prosił o Boże błogosławieństwo, jakby cała jego historia i to, że przeżył, nie było cudem. Wszyscy go uwielbiali, lecz nie dlatego, że jako jedyny z całej rodziny ocalał z tamtego piekła dzięki desperackiej miłości siostry swej matki, lecz dlatego, że coś osiągnął. Lecz czym było owo coś? Czy to było to, czego pragnęła dla niego jego piękna matka, nim wyskoczyła z pociągu z jego martwym starszym bratem w ramionach? Czy w tym, co czynił i kim się stał, istniała jakaś logika? Jaki byłby, gdyby jego życie było jedną prostą linią? Jakże naiwne było z jej strony oczekiwanie, że powinien się stać kimś w rodzaju Hadżi Murata! Czy życie samo w sobie nie było wystarczającym powodem, by chcieć żyć? A może jego egzystencja tylko wówczas mogła usprawiedliwić śmierć jego rodziny, kiedy on sam coś osiągnął?

Zastanawiała się nad tym cały wieczór, pomagając z matką ciotce Rabyat, jej córkom i szwagierkom w gotowaniu i podawaniu do stołu. Dlaczego widok tego człowieka tak bardzo kłuł ją w oczy? Co ją irytowało? W pewnej chwili wymknęła się niepostrzeżenie i ukryła się w szklarni. Padał deszcz i szklarnię otulał welon ciepłej mgły. Tu od razu poczuła się bezpiecznie. Usiadła i obserwowała deszcz, myśląc o życiu, które stawia tak wiele pytań i które jest dla niej tak wielkim wyzwaniem, a zarazem tak ją pociąga. Nagle usłyszała kroki ojca, a potem swoje imię. Była zaskoczona, bo to matka zwykle jej szukała, nie ojciec, tym bardziej że siedział za stołem z innymi mężczyznami, a po części oficjalnej, kiedy ważni goście już poszli, pił z mężczyznami z sąsiedztwa samogon nalewany z dzbana do herbaty.

– Jesteś tu, Nura?

Jego głos był zawsze spokojny, rozważny, nigdy krzykliwy. Oszczędnie operował słowami, przez co każde miało szczególną wagę.

Nie zastanawiając się, odpowiedziała:

– Tak.

– Co tu robisz?

– Potrzebowałam trochę ciszy.

– Rozumiem. Ale coś sprawiło, że posmutniałaś, obserwowałem cię – rzekł po chwili.

Stanął obok niej i razem patrzyli na deszcz.

– Ten człowiek, siostrzeniec Rabyat…

– Co z nim?

– Inaczej go sobie wyobrażałam.

– To ważna figura.

– Ale jego historia, wiesz przecież, ona jest równie ważna. To, co spotkało jego rodziców i jego brata…

Nagle zaczęła płakać i choć było jej głupio, że płacze bez wyraźnego powodu, nie mogła się powstrzymać.

– Wydaje mi się…

Urwała, bo nie znajdowała słów. Nie potrafiła jasno nazwać tego, co jej przeszkadzało, co ją tak rozstroiło. Coś tu nie grało, było fałszywe, nie pasowało do siebie, lecz nie wiedziała, co to dokładnie jest, jakby w puzzlach brakowało jednej zasadniczej części, bez której nie dało się rozpoznać całego obrazu.

Ojciec objął ją i przyciągnął do siebie. Położyła mu głowę na ramieniu. Poczuła się dobrze, bezpiecznie i pewnie, jakby już nigdy nic nie mogło jej zagrozić.

– Musiał stać się tym, kim jest, żeby przeżyć – odezwał się ojciec.

Wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Palił te same od lat – gardził wszystkimi zachodnimi, które nagle stały się dostępne.

– Musiał stać się odporny na zranienia, inaczej jego przeszłość odcięłaby mu powietrze potrzebne do życia, zadusiłaby go – powiedział cicho. – Musiał przeżyć, nie miał wyboru. – Zaciągnął się głęboko, a papieros rozjarzył się w wilgotnym powietrzu. – Niekiedy światło bywa maską ciemności.

To dziwne, że od razu, kiedy padło słowo „wojna”, pomyślała o tym mężczyźnie i o bydlęcym wagonie. Czy to była wojna? Przerwane, okaleczone i jakby wypadłe ze swego czasu życie i nielogiczna biografia? A może życiu tak czy inaczej brakuje logiki, zarówno podczas pokoju, jak i w czasie wojny? Dlaczego znowu wraca myślami do tego brodatego mężczyzny, który kiedyś był nieświadomym niczego niemowlęciem? Na co ma się przygotować? Na co wszyscy mają się przygotować?

Czy wojna była bydlęcym wagonem pilnowanym przez mężczyzn, którzy decydowali o życiu i śmierci? Czy były to kobiety, które zastygały jak posągi, i mężczyźni, którzy zapominali o swojej przeszłości, bo był zobowiązani przeżyć, z powodu danej przed laty obietnicy? Ale przeżyć za jaką cenę? A może cena nie miała w tym wypadku znaczenia?

Musi uciekać. Nie, wszyscy muszą uciekać. Nie może pozwolić, żeby jej życie, życie jej matki i Asmy zależało od czyichś rozkazów, nie może się zgodzić, by toczyło się według reguł, których nie będzie akceptować. By jej istnienie straciło logikę. Potrzebowała planu. W najbliższych dniach stworzy mapę przeżycia.

W oddali zaszczekał pies. Spojrzała w niebo. Po księżycu nie było już śladu. Wszechogarniająca ciemność dawała jej bezpieczeństwo, była osłoną i pocieszeniem. Tak, ojciec miał rację: czasami światło bywa maską ciemności. Wysnuła stąd wniosek, który na moment ją pokrzepił: może ciemność jest maską światła.