„Pielęgniarki” – przedpremierowy fragment szokującej książki

w dziale Archiwum/Co warto czytać?/Fragmenty książek by

13 lutego swoją oficjalną premierę będzie miała książka „Pielęgniarki” Christie Watson, w której autorka zgłębia tajemnice jednego z najbardziej niedocenianych zawodów świata. Nie musicie jednak czekać do premiery, tydzień wcześniej „Pielęgniarki” w formie ebooka dostępne są na portalu Woblink.com za jedyne 21,99 zł. Z tej okazji mamy dla was unikatowy, obszerny fragment książki.

Kup ebooka na Woblinku

„Pielęgniarki” Christie Watson
Fragment:

W placówkach państwowej służby zdrowia co rusz pojawiają się problemy związane z bezpieczeństwem pacjentów. Personel szpitalny przyjmuje starszych pacjentów z posiniaczonymi od uścisku palców ramionami. Albo niewyjaśnionymi złamaniami żeber czy urazami głowy; pewien osiemdziesięciolatek ze złamaną kością policzkową miał na policzku bliznę w kształcie końskiej podkowy. Zagrożeni są też pacjenci młodsi, szczególnie osoby z niepełnosprawnością umysłową, czasem trafiające do kliniki zdrowia seksualnego z kolejną chorobą przenoszoną drogą płciową. Podczas jednego ze szkoleń pielęgniarka z takiej kliniki opowiada mi, że stale powraca do nich pewien mężczyzna niemal na pewno wykorzystywany seksualnie.

– Nie chce nam powiedzieć przez kogo, ale co miesiąc przychodzi z innym problemem. W ubiegłym miesiącu miał na genitaliach ślady zębów. Ludzkich. Twierdził, że pogryzł go pies.

Wszystkie pielęgniarki przechodzą szkolenia z przeciwdziałania przemocy. Uczą się rozpoznawania sygnałów świadczących o występowaniu tego problemu, dowiadują się, do kogo się zwrócić i jak poinformować, że sprawa zostanie zgłoszona. Jednak pielęgniarki, w odróżnieniu od pracowników socjalnych, nie konsultują się regularnie z psychologami. Dla pielęgniarki, która musi przełykać opowieści ofiar i oglądać straszliwe obrażenia, nie przewidziano wsparcia w tym zakresie. Kości pielęgniarki twardnieją i kruszeją z każdym przypadkiem przemocy, którego jest świadkiem, a jest ich wiele. Moje własne kości są już zbyt twarde.

Kup ebooka na Woblinku

W 2015 roku policja w Manchesterze przeprosiła za to, że nie zdała egzaminu w sprawie działającego w latach 2008–2010 gangu pedofilskiego z Rochdale – nie przeprowadziła bardziej szczegółowego śledztwa i popełniła szereg błędów w kontaktach z ofiarami. Żaden z powiązanych ze sprawą policjantów nie został nawet przesłuchany na okoliczność nieprofesjonalnego zachowania, tymczasem Sara Rowbotham, pielęgniarka poradni zdrowia seksualnego, która ponad sto razy zgłaszała wątpliwości w sprawie badanych ofiar, a więc bynajmniej nie przymykała oczu, została zwolniona.

Kto ochroni pielęgniarki?

Mnie opiekę psychologiczną proponowano dwukrotnie. Raz całemu naszemu zespołowi, gdy pielęgniarka, która chciała pokazać rodzicowi jego zmarłe dziecko, stwierdziła, że z powodu awarii komory chłodniczej ciało zaczęło się rozkładać. A za drugim razem, gdy doszło do przerwania obiegu pozaustrojowego i cała krew pacjenta rozprysnęła się po ścianach, suficie, personelu i innych pacjentach. W obu przypadkach odmówiłam, podobnie jak moi współpracownicy. Miałam nadzieję, że pod tym względem sytuacja pielęgniarek się poprawiła, że tym spośród nich, które pracują w tak dramatycznych okolicznościach na oddziałach intensywnej opieki i oddziałach ratunkowych, proponuje się regularne konsultacje, ale koleżanki mówią mi, że nie, nic podobnego, zresztą i tak nikt nie ma na to czasu.

Ten brak wyrozumiałości czy opieki dla pielęgniarek, które przeżyły traumę, nie jest niczym nowym. Po obu wojnach światowych leczono całe zastępy żołnierzy cierpiących na shell shock, obecnie zwany zespołem stresu pourazowego. Nikt jednak nie proponował podobnej terapii przebywającym na froncie pielęgniarkom. Badania na temat wpływu działań wojennych na psychikę człowieka prowadzono zawsze pod kątem mężczyzn, chociaż u ich boku pracowały setki kobiet. W dziennikach i listach pielęgniarki te opisują swój pobyt na ziemi niczyjej, ataki gazowe, własne złamania kończyn i amputacje, a także opiekę nad żołnierzami bez fragmentów ciał, wszystko to, co oglądały z bliska, czego dotykały i co wdychały. Tym kobietom nie przypisywano nigdy traumy, nikt ich nie diagnozował ani nie proponował im terapii.

Podczas wieloletniej pracy w zawodzie dowiedziałam się wielu rzeczy. Niektóre lekcje są naprawdę bolesne, inne wręcz wstrząsające. Pielęgniarka, tak jak ludzki szkielet, musi zapewniać ochronę. Dowiaduję się jednak, że złamać dziecięcą kość jest naprawdę trudno, ponieważ kości dzieci są miękkie i sprężyste: nie łamią się nawet pod wpływem dużej siły. Są jednak dzieci, które nie wiedzą, co to szkielet, co to opieka, życzliwość, ochrona; mleko już się rozlało.

Dowiaduję się, że jest taka siła, która może złamać dziecku nogę. Że do wywołania krwotoku wewnątrzczaszkowego u niemowlęcia siły nie trzeba prawie wcale; wystarczy potrząsnąć. A dziecko dozna przy tym uszkodzenia mózgu tak poważnego, że rodzic lub opiekun, który potrząsa dzieckiem, bo nie daje sobie rady, po wszystkim będzie jeszcze bardziej bezradny. Dowiaduję się, że potencjalne rodziny adopcyjne nie chcą dzieci z poważnymi uszkodzeniami mózgu. A opiekując się dzieckiem, które adopcyjna matka usiłowała udusić, dowiaduję się, że adopcja nie zawsze oznacza dla dziecka większe bezpieczeństwo. Dowiaduję się, jak interpretować abstrakcyjne układy czerwonych kleksów na stopach i pupie, i poznaję straszliwą prawdę: „Ślady wskazują, że dziecko opuszczano do bardzo gorącej wody, a ono dla uniknięcia poparzenia gwałtownie podrywało nóżki. Układ poparzeń na pupie wskazuje jednak, że i tak je wkładano”.

Co za wiedza. O układzie poparzeń na dziecięcych nóżkach.

Dowiaduję się o przypadłości zwanej wtedy zastępczym zespołem Münchhausena, a obecnie zwanej szerzej zaburzeniami pozorowanymi, i objawiającej się tym, że opiekun (w 90 procentach wypadków matka) pozoruje chorobę u dziecka, żeby trafiło do szpitala i przeszło niepotrzebne, a często bolesne i inwazyjne badania.

Pewna matka, którą się opiekuję na oddziale pediatrycznym, podstępem nakłania lekarzy do poddania jej syna zbędnym i bolesnym zabiegom, a nawet do przeprowadzenia operacji. Ilekroć wychodzę z jednoosobowej sali, Luke leży spokojnie w łóżeczku i pogodnie wierzga nóżkami. A ilekroć wracam, stojąca nad nim matka wzdryga się na mój widok, a Luke przeszywająco krzyczy. Rezygnuję z przerw i godzinami przesiaduję w sali, aż burczy mi w brzuchu, przekonana, że matka wyrządza Luke’owi krzywdę. Później dowiaduję się, że rozpoznano u niej zastępczy zespół Münchhausena, przeszła intensywną terapię i wyzdrowiała.

W szpitalu zatrudnieni są pracownicy socjalni, osobno dla dzieci, pacjentów psychiatrycznych i osób starszych. Pracownik opieki społecznej i pielęgniarka środowiskowa przychodzą na cotygodniowe narady na oddziale dziecięcym, żeby omówić istniejące lub potencjalne przypadki maltretowania, a więc wskazać dzieci na nie narażone lub już cierpiące. Czasem zagląda też szkolna higienistka. Pracuje w różnych szkołach w zaniedbanych częściach londyńskiego śródmieścia i stale brakuje jej czasu. Dawno przeminęły czasy, gdy każda szkoła miała swoją higienistkę diagnozującą wszawicę oraz mierzącą i ważącą uczniów. Kobieta pracuje jako higienistka od wielu lat.

– Tęsknię za czasami zwichniętych kostek i inhalatorów dla astmatyków – mówi. – Higienistka styka się teraz w szkołach z gwałtami grupowymi czy inicjacją kluczem: kandydatowi na członka gangu nacina się głęboko skórę na ramieniu, a właściwie bardziej dźga, żeby została trwała blizna w określonym kształcie. Mamy samookaleczenia, zaburzenia lękowe, ostrzeżenia przed pedofilami w sieci i profilaktykę narkomanii. A także choroby przenoszone drogą płciową oraz przypadki ciąży. A zaczynamy już w podstawówce. Mam pod opieką dwunastolatki używające antykoncepcji. Dziś to raczej praca środowiskowa, ochrona dziecka.

Czas na najboleśniejsze lekcje bezpieczeństwa w całej mojej karierze pielęgniarki dziecięcej: jeśli rzuci się małym dzieckiem o ścianę lub zepchnie je ze schodów, można spowodować obrażenia tak dotkliwe, że dziecko nie zapomni już, co to ból, ponieważ do końca życia będzie nękane trudnymi w leczeniu atakami. A niemowlę może tak się usztywnić, że w czasie zmiany pieluchy nie sposób podnieść mu nóżek. Pamiętam, jak próbowałam przewinąć takie dziecko.

Katie ma dopiero osiem miesięcy i już od pewnego czasu przebywa na oddziale dziecięcym. Urodziła się zdrowa. Gdy ją poznaję, ma już zesztywniałe mięśnie wskutek uszkodzenia mózgu, którego doznała w następstwie rozległych obrażeń. Lekarze zlecają wykonanie dziewiętnastu zdjęć rentgenowskich jej wątłego ciałka. Badania kości ujawniają liczne złamania. Ma niedowagę i zbyt niski wzrost, ale że u nas stosunkowo szybko przybiera, dochodzimy do wniosku, że ją głodzono. Na całym brzuchu ma blizny po przypalaniu papierosem. Choć staram się ją uspokoić, jak tylko mogę, bezustannie cierpi. Całymi godzinami głaszczę ją po główce i usiłuję jej zmienić pieluchę, ale stawy biodrowe ma tak usztywnione, a nóżki tak do siebie dociśnięte, że to prawie niemożliwe. Gdy krzyczy, szlocham nad nią i próbuję sobie nie wyobrażać, co ją spotkało. Co jej zrobili rodzice. Media przyzwyczaiły nas do myśli, że trzeba się bać nieznajomych. Że krzywdzą i wykorzystują dzieci. Moja praca pokazuje coś innego: to rodziny wykorzystują dzieci, rodziny je zabijają. Rodzice. Osoby, które z nimi zostają. Krewni. Ludzie, którym powinniśmy najbardziej ufać.

Człowiek jest zdolny do takiej dobroci. I takiego okrucieństwa. Pielęgniarka musi się wykazywać empatią, nie oceniać pochopnie, wczuć się w sytuację sprawców. Ale przemoc wobec dzieci napawa mnie grozą. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła ocenić kogoś surowiej niż rodziców Katie. Spędzam z nimi wiele godzin i staram się skupiać na oddychaniu. Próbuję im patrzeć w oczy i nie oceniać za to, co zrobili.

Nie mogę pomóc Katie.

Ale sama adoptuję dziecko.