Z okazji Dnia Powolności

w dziale Archiwum/Czytelnik XXI wieku/Jak czytać? by

25 lutego obchodzimy dzień powolności. Czemu jest tak bardzo ważne święto i dlaczego zignorowanie potrzeby spowolnienia życia może kiedyś zaszkodzić? Przeczytacie o tym w poniższym tekście. Mamy nadzieję, że zachęci Was do zatroszczenie się o wewnętrzną równowagę, której towarzyszyć będzie chwila spokoju z dobrą książką w dłoniach, na czytniku czy płynącą z przyjemnie odsłuchiwanego audiobooka.

Dzień dobry, witam Wam wszystkich na spotkaniu grupy wsparcia osób uzależnionych. Nazywam się Mikołaj i [wzdychnięcie] jestem tzw. „news junkies”. Widzę, że Pan z tyłu podnosi rękę, słucham Pana. Tak, może Pan zadać pytanie teraz. Co to jest „news junkies”? Cóż, to osoba, która nie jest uzależniona od narkotyków, alkoholu czy papierosów, ale właśnie od przyswajania i przetwarzania zbyt dużych ilości informacji w zbyt krótkim czasie. Tak, niestety, to też może być szkodliwe. Nie wiedziałem nawet jak bardzo.

Otóż pracując jako redaktor pewnego portalu, w ramach swoich obowiązków codziennie przeglądam to, co pojawiło się w blogosferze i vlogosferze czytelniczej, co oznacza szybkie zapoznanie się z treścią z 400 mediów. Żeby być na bieżąco z trendami internetowymi przeglądam też portale z memami, śmiesznymi filmami i nagrania/artykuły, które „trendują” w sieci oraz przeglądam artykuły z najważniejszych portali horyzontalnych. Jako że jestem redaktorem portalu czytelniczego muszę być na bieżąco z większością nowości literackich. Zanim objąłem tę funkcję czytałem ok. 50 książek rocznie, później liczba ta wzrosła do ok. 100 książek, a mało brakowało, by w uprzednim roku przekroczyła liczbę 170 (planowałem osiągnąć poziom 200 pozycji). Większa część z nich była pisana po polsku, mniejsza po angielsku – próbowałem jeszcze czytać książki szwedzkie, ale moja biegłość w tym języku ciągle nie jest na wystarczającym poziomie. Były to zarówno powieści, jak i literatura faktu, literatura popularnonaukowa i książki naukowe. Oczywiście moja praca nie polega tylko na przyswajaniu danych, ale ich przetwarzaniu – pisaniu artykułów, prowadzeniu fanpage’y, po godzinach pracy etatowej też pisaniu artykułów do innych portali i czasopism, scenariuszy do programów popularnonaukowych, tłumaczenie tekstów z języków obcych, no i zdarzały się też zlecenia na napisanie ghostwrittingowo całych książek. Do tego zacząłem uczyć się programowania, co początkowo pomogło mi efektywnej organizować swoje życie, przeredagowywałem swoje książki, przygotowując je do kolejnych wydań oraz starałem się znaleźć czas na napisanie kolejnej, o którą wciąż wierni czytelnicy mnie dopytywali. No i oczywiście poza tymi wszystkimi aktywnościami byłem na bieżąco z wszystkimi najpopularniejszymi serialami i w dużej mierze udawało mi się też poznawać nowości filmowe, bo wszak wiadomo nie od dziś, że zainteresowanie nimi koreluje z trendami czytelniczymi.

Ogarnięcie tych wszystkich aktywności w ciągu jednego dnia jest sporym wyzwaniem. Blogosfera jest ogromna, na samych portalach horyzontalnych jest mnóstwo artykułów i ciężko je wszystkie ogarnąć, a u mnie dochodziły jeszcze lektury całych książek, mocno angażująca praca twórcza + konsumowanie typowej papki kulturowej. Jak zapoznać się z tym wszystkim? Otóż vlogi na YouTubie oglądałem w podwójnym przyspieszeniu, czytam szybko, a w razie potrzeby przyspieszałem lekturę za pomocą aplikacji korzystających z techniki RSVP (która pozwalała mi 400-stronnicową książkę przeczytać w całości w 4 godziny), tempo odtwarzania podcastów i audiobooków przyspieszałem dwu lub dwuipółkrotnie i w tym też tempie automatyczne speakery czytały mi artykuły i ebooki, kiedy nie mogłem na nich skoncentrować wzroku (bo np. prowadziłem samochód). To i tak było za mało, więc ograniczałem swój czas na sen i, w zależności od potrzeb, spałem najczęściej cztery-pięć godziny, co jakiś czas zmniejszając ilość do dwóch.

Pochłaniając tak dużą ilość wszelkich danych, dowiedziałem się oczywiście, że siedzący tryb życia może mi zaszkodzić, więc w miarę możliwości do pracy jeździłem na rowerze lub chodziłem do niej pieszo. Dla zdrowia parę razy w tygodniu biegałem. Żaden z tych momentów nie był jednak chwilą, w której odpoczywałem od książek, audycji, artykułów czy samej pracy. Wprost przeciwnie, wszak żyjemy w erze smartfonów. Jeśli nie mogłem w danej chwili czytać, to słuchałem przyspieszonych audiobooków lub automatyczne speakery z mojego smartfona czytały mi artykuły (oczywiście też w trybie przyspieszonym). Tak więc jazda na rowerze, autem, spacer, bieg – to ciągle były momenty, w czasie których nieustannie karmiłem się informacjami. Tak samo, gdy robiłem pranie, sprzątałem czy gotowałem.

Nie mogę powiedzieć, bym na swoim uzależnieniu nie skorzystał. Wydaje mi się, że mam dość rozległą wiedzę na wiele tematów. Niestety nie wiedziałem, jak wielkie mogą być koszta takiego stylu życia (które prowadziłem kilka ładnych lat).

Dopóki moja sytuacja była w miarę stabilna, mogłem bez większego problemu tak funkcjonować. Co prawda coraz mniej znajdywałem czasu dla przyjaciół, co powinno zapalić mi czerwoną lampkę ostrzegawczą, ale ogólnie dawałem sobie „świetnie radę”. Do czasu.

Jedyna pewna rzecz w życiu jest taka, że nic w nim nie jest pewne. Kiedy do obowiązków doszły ciężkie problemy osobiste w ilość dość zmasowanej (dotyczące zarówno mnie samego, jak i moich bliskich), coraz ciężej było mi egzystować w ten sposób, czerpiąc przyjemność z życia i znajdując jeszcze czas i energię na pomoc innym. Wiedziałem, że muszę coś zmienić, więc wydłużyłem czas na sen do 6 godzin, licząc, że to rozwiążę mój problem. Pod koniec listopada ubiegłego roku mój organizm powiedział jednak: „sorry, ale ja się na taki tryb funkcjonowania nie piszę”.

Stało się to nagle. Obudziłem się w środku nocy, dusząc się, z sercem szalejącym jak zazwyczaj w nocy nie miało w zwyczaju, oblany zimnym potem, ze spętanymi myślami i uczuciem obezwładniającego lęku. Jako, że jestem dość oczytanym człowiekiem, szybko wykluczyłem zawał, nie rozpoznałem typowych objawów wylewu, za to dostrzegłem typowe elementu lęku panicznego. Mimo świadomości zjawiska, potrzebowałem ponad godziny, by uspokoić swój organizm i umysł.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że oprócz niezwykle stresujących informacji związanych z moim życiem osobistym, w znacznej mierze podniszczyła mnie ilość przyswajanych informacji i tryb funkcjonowania, jaki im towarzyszył.

Bycie „news junkies” połączone też ze stresującą pracą (deadline’y!) sprawia, że organizm aktywuje współczulny układ nerwowy dokładnie w taki sam sposób, jak aktywowałby go, gdybym stanął oko w oko z tygrysem. Kiedy czytasz książkę, możesz się rozluźnić, ale jeśli czytasz ją, wiedząc, że musisz skończyć ją w ciągu jednego dnia, korzystasz na zmianę z czytników RSVP i speakerów, musisz napisać o niej artykuł, po którym czeka Ci jeszcze kilka tekstów do skończenia, to zamiast relaksu organizm może czuć potrzebę bycia w ciągłej mobilizacji (tym bardziej jeśli dodatkowo pobudzany jest sporą ilością kofeiny i metalowej muzyki, jak było w moim przypadku). Dla prawidłowej pracy organizmu autonomiczny układ nerwowy powinien się przełączać możliwie często w stan relaksu. Wiedziałem o tym, ale po jakimś czasie życia na adrenalinowo-intelektualno-kofeinowym haju uznałem, że nie mam czasu na medytację czy „bezproduktywny” odpoczynek. Nie mając ku temu żadnych podstaw, wolałem wierzyć, że 4-5 godzin snu wystarczą.

W efekcie takiego stylu życia przyjemność wynikła z karmienia mózgu informacjami zaczęła coraz częściej mieszać się lękiem nawet wtedy, gdy był on nieuzasadniony (co jest naturalną odpowiedzią organizmu na stan ciągłego napięcia). Kulminacyjnym efektem był wspomniany nieprzyjemny epizod napadu lęku panicznego, który zaowocował serią mniej dotkliwych epizodów lękowych (i innych problemów zdrowotnych). Obecnie pozbywam się go, ucząc się na nowo relaksować, co wbrew pozorom nie jest czynnością, której można nauczyć się z dnia na dzień.

Całe szczęście w przeciwieństwie do osób, które mają problem z alkoholem, ja nie muszę odstawiać wszystkiego, co zrodziło we mnie uzależnienie. Książka czytana na spokojnie, bez niepotrzebnie skróconego deadline’u na czas lektury, relaksuje. Teraz gdy czytam, wyłączam transfer danych w smartfonie i starając się odprężyć, skupiam się na lekturze, pozwalając sobie w dowolnym momencie przerwać tekst, by pomedytować nad przeczytanym fragmentem. To co mi w nadmiarze szkodziło, teraz mnie uzdrawia.

Mój przypadek nie jest odosobniony, a zjawisko, które mnie dotknęło jest dobrze znane i opisane. Przyniosłem dla zainteresowanych artykuł z czasopisma Focus dot. tego zjawiska. Przeczytam na głos tylko jeden jego fragment (choć gorąco zachęcam do lektury całości): „Człowiek jest istotą, która z natury łatwo się rozkojarza – uważa Carr. – Dopiero wynalazek pisma, a następnie druku i upowszechnienie książek spowodowało, że ludzie zaczęli się głęboko angażować w informacje, idee i opowieści. Dzięki książkom nauczyli się refleksji, koncentracji i zdyscyplinowanego myślenia.”

Niejednokrotnie nasza praca zmusza nas, o ile rozpiera nas ambicja, do zintensyfikowania naszego życia i np. przerabiania większej ilości informacji. Ważne jest jednak, by zachować równowagę i książki, o ile mamy taką możliwość, traktować jako coś, co pozwoli nam nie tylko przeżywać niesamowite emocje, ale też co nas zrelaksuje.

25 lutego obchodzimy dzień powolności. Pamiętajmy, by spędzić go, nie spiesząc się nigdzie i robiąc rzeczy, które mogą być dla nas przyjemne – np. czytając spokojnie książkę. Tym bardziej, że dzięki Woblinkowi z okazji tego pięknego dnia możemy zaopatrzyć się w naprawdę ciekawe lektury za śmieszne pieniądze.

Mikołaj Kołyszko