„1922” – książka czy film

w dziale Archiwum/Jak czytać?/Książka czy film by
Rok 2017 obfitował w ekranizacje prozy króla horroru. Część z nich wypadła znakomicie jak chociażby genialne „To” czy bardzo dobry „Pan Mercedes”, część natomiast znacznie gorzej – tu przykładem jest „Mroczna wieża”, która okazała się totalną klapą. Ekranizacji Stephena Kinga podjął się również Netfliks, serwując swoim subskrybentom „Grę Geralta” i „1922”. Czy ostatnia z wymienionych adaptacji zadowoli wybrednych fanów pisarza?


„1922” wyreżyserowane przez Zaka Hilditcha to wierna adaptacja opowiadania pod tym samym tytułem z tomu „Czarna bezgwiezdna noc”. Jest w niej wyczuwalny charakterystyczny dla Kinga klimat zagrożenia i napięcia, a główna postać została napisana i zagrana bardzo dobrze. A jednak mimo wszystko film zamiast zachwycać – rozczarowuje. Wszystko zostało przedstawione zbyt poprawnie, bezpiecznie i nijako. Brakuje tu szaleństwa i zabawy z materiałem źródłowym lub chociaż wiernego oddania scen trochę bardziej kontrowersyjnych, wulgarnych czy brutalnych. Ale co dokładnie nie zagrało?

Tytułowy rok 1922 nie był dobrym okresem dla głównego bohatera, farmera Wilfreda Jamesa. Jego żona postanowiła sprzedać odziedziczoną po ojcu ziemię i wynieść się z farmy na odludziu do miasta Omaha, gdzie liczyła na lepsze, ciekawsze życie. Była zmotywowana do sprzedania ziemi bez względu na to, że musiałaby okupić swoją decyzję rozwodem i samotnym wychowywaniem czternastoletniego syna w „wielkim” mieście. Jednak jej mąż miał własny plan, od którego także nie miał zamiaru odstąpić – zatrzymać farmę wraz z całą ziemią, nawet za cenę zabicia krnąbrnej i gardzącej nim żony. Nie spodziewał się tylko, że sumienie i demony przeszłości nie pozwolą mu nigdy zapomnieć o dokonanej zbrodni. Okazuje się, że zamordowanie żony i wciągnięcie w całą intrygę własnego syna jest dopiero początkiem najgorszego. Ciało żony Wilfred wrzucił do studni, w której stało się ono pokarmem dla szczurów. Od tego momentu będą one już zawsze obecne w życiu i umyśle mordercy, a kara za popełnioną zbrodnię nieuchronnie doścignie zarówno syna, jak i ojca. Symbolem zbliżającego się fatum są właśnie owe gryzonie, których obecność na ekranie zawsze zwiastuje nadejście klątwy.

Znajdź książkę lub ebooka na Woblink.com

Najlepszym elementem filmu jest jego główny bohater. Reżyser bardzo dobrze pokierował postacią i pokazał na ekranie złożony portret psychologiczny Wilfreda. Na początku historii, spisywanej przez samego farmera w mrocznym hotelu, jest on zwykłym, prostolinijnym człowiekiem. Jego jedynym zmartwieniem jest ziemia i rosnąca na niej kukurydza. Z każdą kolejną sceną widz może obserwować przemianę bohatera. Zaprezentowana przy tym została cała gama emocji, którą Thomas Jane wcielający się w postać farmera odegrał bardzo dobrze. Początkowo mężczyzna jest prostym chciwcem, później podstępnym i bezwzględnym manipulatorem oraz mordercą. Na koniec bohater zanurza się w psychozie i obłędzie, a po prostym farmerze nie zostaje już żaden ślad. Stephen King wykreował w opowiadaniu coś na kształt drogi ku nieosiągalnej pokucie, czego jednak nie udało się dobrze przedstawić w filmie. W tym przypadku jeden aktor nie był w stanie udźwignąć całej produkcji, a jego początkowo widowiskowa rola zaczyna w pewnym momencie nużyć.

Należy zaznaczyć, że zarówno film, jak i literacki pierwowzór to nie horror, a dramat psychologiczny z elementami horroru. Film jest za mało plastyczny, brakuje w nim dobitnego pokazania momentów śmierci bohaterów. Sceny przedstawiające zabójstwo lub późniejszą ofiarę są zbyt wyważone. Film zyskałby na dodaniu do niego chociaż niewielkiej ilości gore w scenach, które tego wymagają. Produkcja miała w założeniu emanować mrocznym, ciężkim klimatem i rzeczywiście w paru scenach się to udaje. Jednak w moim odczuciu film nie do końca oddziałuje na emocje widza. Wszystkie postacie, może oprócz głównego bohatera, są nakreślone zbyt ogólnie, by móc poczuć wobec nich jakiekolwiek emocje, czy to sympatię, czy też wstręt. W opowiadaniu natomiast rozegrane jest to znakomicie. Postać żony Wilfa, Arlette, jest tak antypatyczna, że sam czytelnik ma ochotę ją zamordować. Literacka Arlette jest zapijaczona, roszczeniowa i wulgarna, natomiast w filmie jej postać jest zupełnie nijaka.

O ile pierwsza część filmu jest całkiem niezła, o tyle druga po prostu chaotyczna i nieciekawa. Reżyser zgubił sens i wydźwięk całej opowieści we fragmentarycznie przedstawionej i pociętej historii Henry’ego, syna farmera. Jego motywacje nie są do końca zrozumiałe, więc wczucie się w położenie i rozterki postaci graniczy z cudem. Finał jego wątku może oddziaływać na widza, jednak został potraktowany po macoszemu, jak zresztą cała jego historia. Jest niedopracowana i poszatkowana, więc nie angażuje, a jedynie nudzi. Potencjalnie mogłaby to być jedna z mocniejszych stron filmu, gdyby odpowiednio ją zrealizować. Wspomniany finał wątku syna warunkuje dalszą część opowieści aż do zakończenia. Jednak przez ten rozczarowujący moment zakończenie także nie wybrzmiewa tak mocno, jakby mogło. Dużo do życzenia pozostawia również sama relacja ojca z synem – widz nie jest w stanie dostrzec między nimi więzi, która jest fantastycznie nakreślona w książkowym pierwowzorze. Tam fakt zgody syna na współudział w morderstwie matki jest dużo lepiej uzasadniony niż w filmie. Brakuje tu wzajemnej troski i bliskości między bohaterami.

Film nie jest ani bardzo dobry, ani bardzo zły – jedynie przeciętny. Stworzony przez reżysera klimat jest obiecujący, główny bohater sprawdza się dobrze. To w ogromnej mierze zasługa samego aktora grającego tę rolę na wysokim poziomie – nie sposób nie wspomnieć o akcencie, który musiał opanować na potrzeby filmu i którym świetnie się posługiwał. Niestety cała reszta produkcji już się nie sprawdza, jest nudna, miałka i nijaka.

„1922” przedstawia historię z morałem – za każdą zbrodnię tego, kto ją popełnił, czeka kara. Sam motyw jest znany i wykorzystywany w kulturze od wieków. Stephen King wrzuca czytelnika w środek rodzinnego konfliktu, gdzie gniew i zwątpienie obecne są na co dzień. Rodzina Jamesów nie istnieje już w początkowym etapie historii – wina za jej rozpad leży po stronie obu małżonków. Odbiorca może rozsiąść się wygodnie i obserwować drastyczne konsekwencje spowodowane grzechem i degradacją całej rodziny. To właśnie czyni tę historię tak wciągającą. Jednak to, co sprawdza się w prozie, nie zawsze działa w filmie i tak niestety było w tym przypadku. „1922” jest wierną adaptacją książki, ale niestety słabym filmem.

Martyna Gancarczyk

*Zdjęcie wyróżniające pochodzi z oryginalnego plakatu filmu „1922” Zaka Hilditcha.


Akcja Czytaj PL działa w aplikacji Woblink. Jeśli podoba Wam się aplikacja i to co robimy, to pamiętajcie, żeby zostawić jej 5 gwiazdek. Bardzo nam to pomaga w przygotowywaniu kolejnych niespodzianek dla Was.

O autorce artykułu

Z wykształcenia menadżer kultury. Uwielbia mieć dobrą książkę zawsze pod ręką. Wielka entuzjastka horrorów zarówno jeśli chodzi o literaturę, kinematografię, jak i gry. Dzień bez książki lub filmu to dzień stracony. Oprócz tego miłośniczka zwierząt, szczególnie psów (a zwłaszcza własnego).