„[Rodzice] podejrzewali mnie o ciągoty satanistyczne” – wywiad z Katarzyną Bondą

w dziale Archiwum/Co warto czytać?/Sławni czytają by

Katarzyna Bonda jest najpopularniejszą polską autorką kryminałów. Od lat każda opublikowana przez nią książka staje się ważnym wydarzeniem na rynku wydawniczym, szeroko komentowanym w prasie i czytelniczej blogosferze. Oprócz tworzenia niepokojących powieści i reportaży Katarzyna Bonda prowadzi zajęcia dla początkujących pisarzy. O swojej pracy twórczej, nastoletnim uwielbieniu horrorów i tym, czym naprawdę są jej warsztaty pisarskie opowiada w rozmowie z Mikołajem Kołyszko. 

Katarzyna Bonda
Autorką zdjęcia jest Anna Dziewulska.
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Jest pani nie tylko pisarką, ale także nauczycielką pisania. Stworzyła pani podręcznik dla początkujących pisarzy, uczy na różnych warsztatach, między innymi w Krakowie. Czy według pani każdy może zostać pisarzem?

Po pierwsze, nie każdy powinien zostać pisarzem, niektórzy nawet zdecydowanie nie powinni. Nie lubię mówić, że uczę – to tak, jakbym się wywyższała. A nie jest tak, że mogę kogokolwiek nauczyć pisania. Nie posiadam żadnej tajemnej wiedzy. Z pisaniem jest tak, że można dzielić się tym, co się ma. Jeżeli ktoś ma coś w sobie, to ja mogę mu pokazać, w jaki sposób może to przedstawić w opowieści, mogę uczestniczyć w narodzinach pewnego pomysłu – tylko to mogę zrobić. Mogę pokazać panu mankamenty pańskiego zapisu i największe zalety pana stylu. Tego typu rzeczy mogę zauważyć i zwrócić na nie uwagę. Natomiast potem to pan z tym zostaje, dopisuje tę książkę, więc „uczę” to nie jest dobre słowo. Myślę, że to pewnego rodzaju opieka, coaching, choć nazywa się to wszystko „warsztaty”, „kursy” – tak zupełnie bezpłciowo. Nie stoję przy tablicy i nie nauczam, nie robię wykładów. Najważniejsza jest tak naprawdę grupa wsparcia. Pracuje się tak, jak w dawnych czasach w polskim filmie. Były zespoły filmowe, w ramach których spotykała się grupa ludzi pracujących nad opowieścią. Dokładnie tak to wygląda na moich zajęciach. Jestem równorzędnym członkiem dyskusji, niczym się nie różnię od reszty brygady. Często osoby, którym wydaje się, że nie mają kompletnie żadnego doświadczenia w pisaniu, mogą mieć naprawdę niesamowite spostrzeżenia i ogromny talent fabularny lub dramaturgiczny. Przez to, że opowieść towarzyszy nam dziś przez cały czas, przez to że czytamy książki, że nie ma dzisiaj analfabetów, że oglądamy filmy i seriale, że mamy kontakt z różnymi historiami właściwie od dziecka. Odkąd pamiętam, uczestniczyłam w „fabule”, od bajek bardzo prostych, takich jak Andersen czy bracia Grimm. Dlatego nie każdy musi brać udział w takich zajęciach i szczerze – takie osoby najzwyczajniej w świecie znajdują historie, wykorzystują swoje umiejętności, swój zawód. Są też ludzie, którzy mieli arcyciekawe życie, pełne przygód i wystarczy, żeby taka osoba zamknęła się w domu, odcięła od rzeczywistości i zaczęła pisać. Potem jakoś to pójdzie. Lubię im pomagać i bardzo wiele osób z moich kursów nie tylko wydało już po kilka książek, ale rzeczywiście zdobyło nagrody. To jest bardzo miłe, ci ludzie do mnie piszą, jesteśmy w kontakcie. Jak stworzą pierwszą, drugą, trzecią książkę, to się usamodzielniają. To jest trochę jak z dziećmi, już nie trzeba ich pilnować ani trzymać za rączkę. Mało tego, spieramy się na różne tematy, ja pewnych rzeczy nie pochwalam. Widzę, jak niektórzy odchodzą w bardziej komercyjne rejony albo idą na łatwiznę. Niektórzy z nich mają naprawdę wielki talent, ale zapewniam pana, że to nie wygląda tak, że ci najbardziej utalentowani wydają książki i osiągają sukcesy. Paradoksalnie to pracowitość jest ważniejsza niż talent.

Rozumiem. Z tego co pani powiedziała, można wywnioskować, że ciężko mówić o byciu nauczycielem pisania, bardziej mentorem przy pisaniu. Ta analogia z wychowywaniem dzieci chyba mi się najbardziej podoba.

A czy pani zawsze chciała pisać?

No nie… Właściwie, wie pan, ja nadal nie chcę pisać.

(śmiech) To trochę zaskakujące wyznanie.

(śmiech) Ja jestem z natury bardzo leniwą osobą i chciałam mieć zupełnie inne życie, naprawdę. Zazdroszczę takim „wszystkopisarzom”, którzy od dziecka pisali wiersze, opowiadania, a jak mieli 5 lat to napisali książkę. Kojarzy pan ten typ?

Tak, oczywiście.

Coś takiego nie było moim marzeniem. Bardzo wierzę w konkretną wiedzę, a w pisaniu książek nie ma żadnej wiedzy. Chodzi się po świecie i obserwuje, na tym to polega. Obmyśla się kompozycję, potem walczy z zapisem. Taka praca ludzi, którzy pieką chleb, budują mosty, tworzą konstrukcje, udoskonalają samoloty, wymyślają wynalazki – to jest dla mnie imponująca. A pisanie książek? Po prostu tak mi się życie ułożyło i najzwyczajniej w świecie nie potrafię robić nic innego, więc muszę robić to. Marzyłam o tym, żeby grać na fortepianie, ale to nie wyszło. Kiedy prowadzę zajęcia z pisania i analizujemy teksty, to w jaki sposób one powinny być zapisane, często włączam różne utwory muzyczne i pokazuję, że tak naprawdę zapis opowieści za pomocą słowa jest niczym innym niż muzyką. Gdybym nie odnalazła tej koincydencji, gdyby nie było tego połączenia, to bym w ogóle tego nie robiła. Dla mnie jest to substytutem tego, co miałam kiedyś robić.

Rozumiem, czyli konstruowanie powieści jest podobne do tworzenia muzyki?

Tak. Różni się tylko tym, że w jednej sytuacji mamy do czynienia z dźwiękami, a w drugiej ze słowami. A tak naprawdę to też są dźwięki, dlatego, że ja to zapisuję, a pan potem to uruchamia, ożywia w swojej wyobraźni. Dopóki ktoś tej książki nie przeczyta, to opowieść nie istnieje, jest martwa.

Kolejną analogią jest to, że tak jak każdy wykonawca muzyczny trochę inaczej odtwarza dany utwór, tak każdy czytelnik de facto czyta trochę inną historię.

Dokładnie tak. W mojej powieści pewne rzeczy będą dla pana ważne, a zupełnie inne rzeczy będą ważne dla pana matki, dla pana ojca może to być z kolei całkowicie nudne. Dla pana żony jedna postać będzie się kojarzyła z czymś zupełnie innym niż panu albo będzie ją denerwowała. Emocje, które uruchamiam, nakładają się na doświadczenia i emocje czytelnika i dopiero to, zderzenie tych dwóch rzeczywistości, sprawia, że książka ożywa. To mnie bardzo fascynuje, choć nadal tego nie rozumiem. Ja przecież nigdy nie chciałam być pisarką. Bardzo źle się czuję, gdy zadaje mi się takie bardzo ważne pytania: „Co robić?”, „Jak żyć?“, „Jakie są egzystencjalne problemy współczesnego świata?”. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Jestem tak samo głupia jak większość moich czytelników i to nie jest obraza – to jest właściwie komplement. Ponieważ mam w sobie taką przestrzeń ciekawości dziecka, które chce się czegoś dowiedzieć. W związku z czym większość moich historii stara się odpowiedzieć na te najbardziej kluczowe pytania, które zadaję. Oczywiście teraz inaczej konstruuję te opowieści niż na początku. Wiem, co i jak działa, natomiast wciąż siedzę sobie przed komputerem i coś tam piszę w domu. Nie mam w ogóle świadomości, że kiedy skończę, to różni ludzie potem to w różny sposób analizują, przetwarzają, doszukują się podtekstu, głębi. W momencie pisania jestem zupełnie w tej samej sytuacji, w jakiej byłam, mając kilkanaście lat, grając na fortepianie. Niczym się to nie różni. Jak pan gra, to się nie zastanawia nad tymi zewnętrznymi kontekstami – co autor chciał powiedzieć, co robić, jak żyć. Nie myśli pan o przestrzeniach intertekstualnych. Miałam problem przez długi czas, żeby w ogóle nazywać się pisarką, ponieważ mówiłam o sobie po prostu, że jestem autorką książek. Tak, piszę książki, ale czy to sprawia, że jestem pisarką? Tego nie wiem. Bardzo wiele lat mi to zajęło, dlatego bardzo śmieszy mnie, kiedy ktoś mówi, że jestem bezczelna. Jestem chyba najskromniejszą osobą w branży, jaką znam. To nie jest tak naprawdę kwestia gradacji moralnej, tylko podejścia do tego zawodu.

Rozumiem. Proszę mi jeszcze powiedzieć, co pani czyta w wolnym czasie?

Czytam dobre opowieści. Dokumenty i książki historyczne, gdy potrzebuję dokumentacji. Uwielbiam literaturę piękną, oczywiście kryminały, dlatego że to jest moja praca i czytam je „służbowo”. Jak wchodzi nowy autor na rynek, to sprawdzam, kim on jest, jaki jest jego warsztat i robię tak zwany „biały wywiad”. Czasem się zdarza, że czytam literaturę sensacyjną. To jest moja konkurencja i aż mnie zęby bolą z zazdrości, że ktoś jest w stanie wydawać tak często nowe książki, więc muszę zbadać, jak on działa.

Katarzyna Bonda
Autorką zdjęcia jest Anna Dziewulska.
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Czy mówi pani o Remigiuszu Mrozie?

Remigiusz jest po prostu absolutnym geniuszem, jeśli o to chodzi. Poza tym zawsze uważałam się za osobę pracującą dużo, bardzo dużo, wkładającą w swój zawód całe serce, czas i energię, ale ten człowiek mnie właściwie zdyskwalifikował. Podejrzewałam przez chwilę, że nie pisze tych książek sam, że ma do tego ludzi, jak James Patterson, ale to nieprawda. Remek jest jak maszyna. Dosłownie, niezniszczalny i wszyscy z branży skrycie go za to podziwiają. Zresztą bardzo polubiłam Remka prywatnie. Ma świetne, kostyczne poczucie humoru, które posiadają tylko ludzie inteligentni i wyzbyci kompleksów. Jest to też kwestia savoir vivre’u pisarskiego – jak mogłabym spojrzeć w oczy takiej osobie, kiedy spotykamy się na festiwalach, rozdaniach nagród, jeżeli nie znałabym jej książek. Ten świat jest bardzo mały i nie mówię tylko o literaturze sensacyjnej, mówię o literaturze polskiej w ogóle. Zapewniam pana, że czytam nie tylko kryminały i powieści sensacyjne. Mało tego – przy literaturze pięknej lepiej odpoczywam. To nie jest de facto moja branża, w związku z tym mogę się trochę bardziej odprężyć w trakcie lektury. Nie skupiać się aż tak bardzo na analizowaniu wszystkich szwów, jakbym robiła w przypadku konkurencji.

Rozumiem. A czy mogłaby pani polecić naszym czytelnikom jakieś pięć książek, które uznaje pani za szczególnie wartościowe?

Odwracam się teraz do mojej tajnej półeczki z ukochanymi powieściami: „Królowa Południa”, „Mistrz i Małgorzata”, „Pani Bovary”, „Przestępstwo” oraz „Wina” (to 2 tomy jednego autora) Ferdinanda von Schiracha, „Karnawał” Hauptmana, „Ósme Życie” Nino Haratishwili, „Pachnidło”, „Sto lat samotności”, „Anna Karenina”, „Człowiek bez psa” Håkana Nessera.

Czy od zawsze lubiła pani czytanie i czy książki były istotne w pani domu rodzinnym?

W moim domu właściwie nie było ściany, która nie byłaby obłożona książkami. Niestety przejęłam ten zwyczaj. Ponieważ mam małe mieszkanie, u mnie jest podobnie. Wynika to pewnie z wielu rzeczy, nie tylko z tego, że u mnie w domu zawsze były książki i rodzice bardzo dużo czytali. W pewnym momencie kariery moja matka musiała całkowicie przeistoczyć się zawodowo. Pracowała jako chemik w laboratorium, ale okazało się, że ma nowotwór i musiała odejść z pracy. Nowotwór pokonała, natomiast nie była już dłużej w stanie pracować w tym samym miejscu. Lekarze stwierdzili, że to rzutowało na jej stan zdrowia, i w związku z tym zwolniła się. Wyobrażam sobie, że to musi być bardzo traumatyczna sytuacja w życiu człowieka – nie móc robić tego, co się kocha, ponieważ tak nas ustawia rzeczywistość. Moja mama znalazła zatrudnienie w bibliotece. To był czas końca mojej podstawówki i liceum, więc pamiętam, że w domu były książki, a jak przychodziłam do mamy do pracy, to też tam były. Miałam dostęp do najlepszych nowości i do największego chłamu. Widziałam, co ludzi czytają, widziałam, o co ludzie się biją, jakich książek ludzie nie oddają do bibliotek, a które leżą nigdy nieczytane – są takie książki, zapewniam pana.

Często w tamtym czasie wypożyczałam horrory. Nie wiem, dlaczego akurat je, ale romanse mnie nigdy nie interesowały, a powieści grozy owszem, bardzo. Moja matka przeprowadziła rozmowę z ojcem, który z kolei przeprowadził rozmowę ze mną, ponieważ podejrzewali mnie o ciągoty satanistyczne.

[śmiech]. A z ciekawości, jeśli mogę zapytać, jakie to były horrory?

Głównie horrory Grahama Mastertona, choć nie tylko. Kiedyś była taka seria wydawnictwa Amber.

Tak, pamiętam.

Takie małe cienkie książeczki z różnymi krwiożerczymi postaciami na okładkach.

…które się jeszcze błyszczały, o ile dobrze pamiętam.

Dokładnie tak. Uwielbiałam je czytać, wypożyczałam masowo. Nie wiem, z czego to wynikało, ale uważam, że każdy powinien mieć taki etap. Dlatego jestem zwolenniczką literatury każdego typu i ją wspieram, nawet jeśli niektórzy grzmią, że powinna istnieć tylko literatura wysoka, tylko taka, która jest mądra. Uważam, że to nieprawda. Dzieciakom należy pozwolić czytać „Zmierzch” i bajki o wampirach. Młodszym należy dostarczyć Harry’ego Pottera i przygodówki. Kiedyś potrzebowałam czytać horrory, dzisiaj już po nie nie sięgam. Jest po prostu czas na takie rzeczy. Jeżeli kobiety potrzebują funkcjonować w bańce, bo mają za mało romansów i miłości w życiu, to niech sobie o tym czytają, przynajmniej się lepiej poczują. Jestem za dywersyfikacją w tej dziedzinie.

Dziękuję bardzo za poświęcony czas.

Dziękuję serdecznie.

Z Katarzyną Bondą rozmawiał Mikołaj Kołyszko.

W redakcji wywiadu pomagali Kuba Krasny i Martyna Gancarczyk.

Autorką fotografii głównej (wyświetlanej nad tytułem i ilustrującej artykuł na stronie głównej) jest Ewa Żylińska.