„Solaris” filmowe oblicza

w dziale Archiwum/Książka czy film by

Ach ten Lem. Niby jest to literatura popularna (tłumaczenie na ponad 40 języków i wydanie w łącznym nakładzie 30 milionów egzemplarzy mówi samo za siebie). Jego bogaty dorobek doczekał się wyróżnień, upamiętnień i unieśmiertelnień, od wysokobudżetowych ekranizacji „Solarisa”, google’ową animację i minigrę opartą na motywach z „Cyberiady” czy nazwanie jego nazwiskiem planetoidy. Fakt jest jeden: co najmniej jedna z jego książek trafiła do polskiego kanonu lektur obowiązkowych – nie istnieje już większy mainstream.

Pomimo światowego rozgłosu twórczości Lema daleko do rozrywkowości. Franz Rottensteiner – nieoficjalny agent literacki Lema na rynkach zachodnich i jego wieloletni znajomy – twierdził, iż pisał on wysoce intelektualną literaturę science fiction z dużym ładunkiem filozoficznym. Co zresztą nie zostało niezauważone, gdyż prace Lema często wykorzystywano w podręcznikach akademickich na wykładach dotyczących filozofii zarówno w Polsce, jak i na świecie. Tylko jego „Solaris” doczekał się wielu głośnych interpretacji – od czerpania z freudyzmu po antykomunistyczne wybrzmienie. Zawarty w powieści cytoplazmatyczny ocean okrzyknięto z kolei najbardziej oryginalną wizją obcego w historii literatury sf, a dramat jego poznania – uniwersalną rozterką egzystencjalną. Całkiem wysoko jak na literaturę popularną dostępną w kioskach i na stosach w Tesco.

Gdy giganci gadają: Tarkovskiego dramat komunikacji

W języku filmowym jest kilka sposobów na portretowanie relacji, kontaktu. Jedni reżyserzy zrzucają to zadanie na barki operatorów, którzy dwoją się i troją w bardzo lub jeszcze bardziej wysublimowanej pracy kamery. Inni stawiają na aktorów, których spojrzenia mają ukazać całą paletę przeżywanych emocji oraz wewnętrznych rozdarć. Są i twórcy, którzy piszą kilkusetstronicowe scenariusze, z których później na ekranie, ustami odtwórców głównych ról, leją się wodospady dialogów opisujące, co i jak im w serduszkach gra. Andrei Tarkovsky okazał się człowiekiem wielkiego apetytu w kwestii form kinematograficznych, a jego ekranizacja najpopularniejszej powieści Lema z 1972 roku do dzisiaj jest epicką mozaiką wszystkiego, co wyżej wymienione.

Była końcówka lat 60., a tematyka podboju kosmosu znajdowała się u szczytu popularności. Ludziom na całym świecie zapierało dech w piersiach na widok artystycznych interpretacji pozaziemskich podróży w „Odysei kosmicznej” Stanley’a Kubricka. Albo z powodu faktycznych dokonań, jak amerykańskie lądowanie na księżycu w 1969 roku.

W tym samym czasie, ale po drugiej stronie globu, rosyjski reżyser znajdował się w trudnej sytuacji. Jego poprzedni film został wstrzymany i nie doczekał się oficjalnej premiery na terenie Związku Radzieckiego, nawet po zmianach w scenariuszu i ponownym montażu. Zostawiony bez pracy i pieniędzy, musiał szukać innych projektów do zrealizowania. Filmowa adaptacja książek Lema, który cieszył się dużą popularnością wśród czytelników, jak również szacunkiem wśród radzieckich krytyków, była logicznym wyborem, z artystycznej i komercyjnej perspektywy. Po trzech latach starań, negocjacji oraz kompromisów światło dzienne ujrzała pełnometrażowa ekranizacja „Solaris”, która odbiła się szerokim echem w filmowym światku, a dzisiaj uważana jest za jedno z największych dzieł w historii światowej kinematografii. Mimo hermetycznych właściwości gatunku sf Tarkovskiemu udało się zawrzeć w filmie metafizyczne aspekty powieści.

Jednym z podstawowych problemów poruszanych przez Lema jest kondycja współczesnego człowieka w nowoczesnym, zautomatyzowanym, ale wcale przez to nie prostszym świecie. Autor odmitologizuje człowieka ery kosmicznej, występuje przeciwko triumfalnemu rozwojowi cywilizacji, który z całą pewnością zbawi ludzkość od problemów. Charakteryzuje nas jako zachłannych, pijanych poczuciem własnej (utraconej) wyjątkowości, którzy w procesie podboju kosmosu nie starają się go zrozumieć, ale pragną nad nim panować.


Przy pomocy długich, statycznych ujęć oraz powolnych dialogów Tarkovski stworzył dzieło, któremu najbliżej do utworu filozoficznego, egzystencjalnej pogawędki. W filmie brak wartkiej akcji, a bohaterowie chodzą między futurystycznymi pomieszczeniami, które zamiast dawać nadzieję świetlanej przyszłości hi-tech są tłem ich samotności i zagubienia. Reżyser, słowami pisarza, snuje rozległe refleksje na temat kondycji człowieka i miejsca, w jakim znajduje się ludzkość. Rozwój nauki nie przyniósł odpowiedzi na wszystkie pytania, co wpędza nas we frustrację, o czym świadczy radykalizacja podejścia względem tytułowego „Solaris”. Częstymi zbliżeniami na twarze swoich bohaterów, w spojrzeniach pełnych goryczy i zawodu, reżyser maluje portret epistemologicznej klęski, dramat niemożności poznania. Nie tylko z obcą formą życia, ale również z drugim człowiekiem.

Wrażliwy Amerykanin

Rosyjskojęzyczna wersja „Solaris” miała swoją prapremierę na festiwalu filmowym w Cannes. Mimo powszechnego zachwytu środowiska na ekranach radzieckich kin film zagościł dopiero w 1973 roku, a zszedł z nich piętnaście (!) lat później, już ze statusem dzieła kultowego oraz inspirującego twórców filmowych na całym świecie.
Okazało się, że wśród natchnionych autorską wizją Tarkovskiego znalazł się sam James Cameron. Twórca „Titanica” podobno już w na początku lat 90.był zainteresowany stworzeniem amerykańskiej wersji „Solaris”. Blisko pięć lat zajęło mu zabezpieczenie praw do ekranizacji zarówno u Lema, jak i u rosyjskiego studia filmowego, które je wtedy posiadało. Niestety, ze względu na szereg długofalowych zobowiązań Cameron nie był w stanie zająć się reżyserią tego projektu. Deską ratunku okazał się świeżo upieczony laureat Oscara w 2001 roku, Steven Soderbergh, który chciał się zaangażować w przedsięwzięcie, gdy doszły go słuchy o przygotowaniach. Do drużyny Cameron–Soderbergh pierwotnie miał dołączyć sam Daniel Day-Lewis, ale finalnie główna rola doktora Chrisa Kelvina przypadła George’owi Clooney’owi, prywatnie przyjacielowi Soderbergha.

Film wszedł do kin w atmosferze dużego zainteresowania, jak również niepewności fanów. 40 lat od premiery książki „Solaris” zdążył stać się nie tylko jednym z najważniejszych przedstawicieli swojego gatunku, ale „przy okazji” klasykiem światowej literatury w ogóle. Pierwsza kinowa* ekranizacja wywołała dyskusję pośród hermetycznych wielbicieli Lema nad wiernością wobec pierwowzoru, ale nadrabiała autorską wizją Tarkovskiego i jego wysoce artystyczną interpretacją. Amerykański remake zebrał mieszane recenzje, natomiast opinię fanów – w tym samego Lema – podzielił na dwa obozy. Krytycy zarzucili Soderberghowi spłycenie tematu wyłącznie do miłosnego wątku. Autor książki zapytany, co sądzi o nowej ekranizacji, odpowiedział, że nie chciał redukować treści książki do obrazów samego tylko człowieka. Dlatego zatytułował książkę 'Solaris’, a nie Love in Outer Space’.

Zwolennicy Soderbergha zwracają uwagę na klimat oraz napięcie panujące w filmie. Reżyser zrezygnował w znaczącym stopniu z filozoficznej debaty nad ludzką egzystencją w jej astrofizycznym oraz biomolekularnym wydaniu, a środek ciężkości umieścił w ludziach. Problem kontaktu z nieludzkim zastąpiła psychodrama opuszczenia, poczucia winy, a przede wszystkim założenia, że pewne cechy człowieka są niezmienne, mimo zmieniającego się świata. Miłość, poczucie samotności, tęsknota to cechy, które są tak samo odczuwane w przeszłości i w przyszłości, niezależnie od rozwoju cywilizacji i technologii. Przed podstawowymi egzystencjalnymi problemami nie ma ucieczki – ani w odległy czas, ani w odmienną przestrzeń, taką, jaką była Solaris.

Amerykanin zwraca też uwagę na aspekt powieści, z którego Rosjanin zupełnie zrezygnował. „Solaris” Lema nie jest wyłącznie utworem science fiction z elementami filozoficzno-futurystycznych rozważań. Struktura książki ociera się o formę kryminału: Kelvin po przybyciu na stację obserwuje zagadkowe zachowanie współmieszkańców, dowiaduje się o obecności „gości” i odkrywa tajemnicze samobójstwo Gibariana. Zagadka wraz z rozwojem fabuły stopniowo ujawnia się przed głównym bohaterem, czytelnikiem, a w efekcie i widzem. „Solaris” to także utwór o miłości, romans o kosmonautach. Więź, jaka łączyła głównych bohaterów oraz ich ponowne spotkanie jest przykładem połączenia, które w normalnym świecie nie mogłoby się zdarzyć.
Lem w swojej książce wyszedł od idei kontaktu z nieludzkim – Soderbergh uwypuklił brak kontaktu między samymi ludźmi. Dlatego historia jest fragmentaryczna, momentami niejasna. Retrospekcje, sekwencyjność scen i rwany montaż – to obraz myśli ludzi zebranych na stacji, a także, coraz częściej, nas samych na Ziemi.

Lem = Tarkovski + Soderbergh

Znajdź książkę lub ebooka na Woblink.com

Gdy postawimy koło siebie rosyjską i amerykańską ekranizację „Solaris”, wszystkie laury i pochwały lądują pod adresem tej pierwszej. Bo PRZECIEŻ klasyk sf, wizualna space opera i moralitet na temat kondycji ludzkości. Wybitne dzieło wybitnego twórcy, Andreia „Filozofa za kamerą” Tarkovskiego, zapisane złotymi zgłoskami w dziejach światowej kinematografii.

Tuż obok, dokładnie 30 lat później, ukazała się anglojęzyczna wersja, która jest co najwyżej kosmicznym romansem o twarzy George’a Clooney’a i jego trzech grymasów. Ani to Lem, ani „Odyseja kosmiczna”. Ani to dobre, ani CHOCIAŻ epickie. Takie myślenie, paradoksalnie, doprowadza jedynie do spłycenia i ograniczenia treści, jaką zawiera literacki pierwowzór. „Solaris” jest dziełem tak różnorodnym, że nie da się go streścić w jednej kinematograficznej formule – nawet wyniesionej do monstrualnych, a jednocześnie nieoglądalnych rozmiarów (dla przypomnienia rosyjska ekranizacja trwa 166 minut).

Jeżeli Tarkovski zajął się epistemologicznym aspektem powieści, to Soderbergh skupił się na psychice i sercu. Tam, gdzie za pośrednictwem kamery i słów Lema Rosjanin zadaje pytania o uniwersalne zrozumienie poznania i czym ono jest dla człowieka, Amerykanin odsyła widzów do sfery empirycznej – mają dostrzec i poczuć, czym dla Kelvina jest bliskość, kontakt, cierpienie związane z jego utratą oraz dramat niemożności jego nawiązania.

Obydwu filmowych adaptacji nie powinno się analizować na zasadzie rywalizacji (co je dzieli), ale relacji (co je łączy). Należy spojrzeć na obydwa filmy jako na odrębne części większej całości. Wszak najpopularniejsza książka Lema na świecie dotyczy kontaktu. Na każdym poziomie i w każdej relacji: człowiek–człowiek, człowiek–problem, człowiek–obca forma życia, a w tym przypadku film–film.

Damian Nowicki

*Za ciekawostkę niech posłuży fakt, że pierwszą ekranizacją „Solaris” był radziecki film telewizyjny z 1968 roku pod tytułem „Solyaris” który przeszedł zupełnie bez echa. Dla głodnych wiedzy link:
http://www.filmweb.pl/film/Solyaris-1968-643630


Damian Nowicki (ur. 1990) – absolwent filozofii oraz filmoznawstwa. Publikował na łamach Gazety Wyborczej i EleWatora. Autor i wywiadowca dla Xięgarni.pl Bliscy nazywają go 'księciem mainstreamu’, a on po prostu szuka złotego środka między kulturą wysoką, a pornografią. W wolnych chwilach podróżuje i pisze na własny rachunek.