Pozbądź się książek! – manifest książkoholicznego minimalizmu

w dziale Archiwum/Czytelnik XXI wieku by

Osoby, które dużo czytają, często wpadają w pułapkę zbieractwa. Ich książki szybko przestają mieścić się na regałach, zagarniają szafki, parapety, biurka, stoły, przejmują podłogę. Życiowa przestrzeń ich właściciela kurczy się do rozmiaru chusteczki, bałagan jest nieskończony. A mimo to pozbywanie się nadmiaru książek w wielu osobach budzi silny sprzeciw. Nadajemy książkom taką dużą wartość emocjonalną, że nie potrafimy się ich wyrzec. Zasada szacunku do książki zdaje się silniejsza od wszelkich naszych innych zasad (np. tych dotyczących utrzymywania porządku czy antykonsumpcjonizmu). Nie mówiąc już o tym, że rosnący księgozbiór może być też dla nas źródłem dumy i satysfakcji.

U mnie właśnie tak to działało. Nie żałowałam ani jednej złotówki wydanej na książki. Godzinami mogłam przeglądać Allegro i oferty księgarń internetowych w poszukiwaniu kolejnych okazji; cieszyłam się ze swojego sprytu, zakupów za grosze, kolejnych paczek odbieranych z rąk listonosza. Byłam przekonana, że im więcej książek posiadam, tym lepsze jest moje życie. Potrafiłam spędzać całe dnie, układając je na półkach w tylko dla mnie zrozumiałe konstelacje. Lubiłam na nie patrzeć.

Problem był taki, że ich nie czytałam.

Kiedy ilość nieprzeczytanych książek na moich półkach zaczęła niebezpiecznie wyrównywać się z tymi przeczytanymi, czułam się pokonana. Nie nadążałam z lekturą. Na dodatek musiałam zmieścić się z książkami w jednym pokoju, na kilkunastu metrach kwadratowych. Ich liczba zaczęła mnie niepokoić.

W tamtym czasie interesowałam się już minimalizmem i sposobami na upraszczanie sobie życia. Jako osoba, która zawsze gromadziła wszystko, co się da i robiła kilka rzeczy na raz, czułam się zmęczona i potrzebowałam zmiany. Pierwsze próby zmniejszenia stanu posiadania przez uporządkowanie szafy były na tyle satysfakcjonujące, że postanowiłam kuć żelazo, póki gorące.

I zabrałam się za książki.

Ale najpierw musiałam kilka rzeczy przemyśleć.

Po co kupujemy książki?

Zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle kupujemy książki. Nasuwa się oczywista odpowiedź: kupujemy książki, żeby je przeczytać. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Wiele osób przyznaje, że na ich półkach można znaleźć więcej tomów nieprzeczytanych niż tych przeczytanych. Jeżeli zaś tylko o przeczytanie chodzi – to czym jest książka już przeczytana, która jednak dalej latami mieszka z nami pod jednym dachem i raczej już nigdy po nią nie sięgniemy? Jakie jest jej przeznaczenie? Dlaczego ciągle ją trzymamy?

Mogą się nam nasuwać różne odpowiedzi: że trzymamy książki dla innych, dla naszych dzieci albo dla przyjaciół, może komuś będziemy je mogli pożyczyć, polecić, podzielić się nimi? Ale  gdyby zrobić szczery rachunek sumienia, to okazałoby się, że robimy to przede wszystkim dla siebie. Ustawiamy książki na półkach niczym trofea, dowody naszej intelektualnej sprawności. Zapełniając półki książkami, staramy się zbudować  swój wizerunek – człowieka oczytanego. Ktokolwiek odwiedza nasz dom nie ma najmniejszych wątpliwości: oto mieszka tu intelektualista. A i my sami nie pozostajemy dłużni – rozglądając się dyskretnie po odwiedzanych przez nas mieszkaniach, wydajemy szybkie sądy na temat domowników na podstawie obecności książek w polu widzenia.

Pozbycie się książek byłoby jak usunięcie namacalnych dowodów na nasz intelekt, wrażliwość czy nawet naszą tożsamość. Czy nadal mogę uważać się za człowieka oczytanego, jeżeli fizycznych dowodów na to brak? Skąd inni będą wiedzieli, że czytam, jeżeli moje półki będą świecić pustkami?

Już pewnie widzicie irracjonalność takiego myślenia. Niewiele osób spędza pół życia na lekturze tylko po to, żeby zaimponować innym. Czytamy dla siebie, z osobistej potrzeby. Czemu więc posiadanym księgozbiorem mielibyśmy komukolwiek cokolwiek udowadniać? Czy faktycznie potrzebujemy nagrody za nasz czytelniczy wysiłek, uznania w oczach innych?

Kształtuje nas tylko to, co rzeczywiście czytamy, a nie to, co posiadamy na półkach.

Łatwiej jest nam to rozróżnienie przyjąć w innych obszarach naszego kulturalnego życia. Zamiast gromadzić płyty gromadzimy pliki cyfrowe z muzyką, filmami, zdjęciami, grafiką. Tylko tych książek jakoś nie możemy odpuścić, traktując je jak nadprzedmioty. I tym samym oddajemy im władzę nad tym, jak siebie oceniamy.

Trudno jest nam ingerować w księgozbiory, bo powstrzymuje nas lęk przed tym, co inni o nas pomyślą i co my sami będziemy myśleć o sobie. Bo utraty książek nie musimy się bać. Kiedyś trudno dostępne, teraz tak naprawdę każda książka, jaka się nam zamarzy, jest na wyciągnięcie ręki. Nawet pozycje wycofane ze sprzedaży możemy zlokalizować za pomocą Internetu, znaleźć egzemplarze używane albo biblioteczne. Dlatego nie mamy nic do stracenia. Nawet jeżeli pozbędziemy się książki, którą kiedyś w przyszłości zapragniemy znowu przeczytać – znajdziemy ją ponownie bez trudu. Nie musimy trzymać jej w nieskończoność na półce, bo a nuż się przyda.

Książki nieczytane są smutne. Zapomniane, ściśnięte w szeregu na półkach, zlane w obojętne tło. Szkoda, żeby się marnowały, dusiły przykryte kurzem, skoro tak łatwo można dać im nowe życie – przekazać je osobom, które je docenią i z przyjemnością przeczytają.

Porządki

Porządki można zacząć od książek już niepotrzebnych – starych podręczników, lektur szkolnych, książek z dzieciństwa. Pamiętajcie też o książkach pochowanych. Ja miałam kilka kartonów u rodziców, kilka w piwnicy. Samo to, że mogłam się bez nich obyć przez dobre kilka lat, było już wskazówką, że raczej nie są mi potrzebne.

Bez żalu możemy też rozstać się z książkami, które nam się nie podobały. Albo które przeczytaliśmy tak dawno, że nawet nie pamiętamy, jaką historię opowiadały – ale również nie czujemy potrzeby, żeby do nich wracać. Ogółem: wszystkie te tytuły, których ani sobie, ani nikomu innemu nie polecilibyśmy do lektury.

Kolejna grupa książek, których liczbę warto zweryfikować, to książki jeszcze nieprzeczytane. Ja właśnie tych zaczęłam pozbywać się najpierw. Książki kupione w ramach promocji, spontanicznie, książki otrzymane w prezencie. Niektóre przeleżały na półkach kilka lat i nigdy do nich nie zajrzałam. Postanowiłam spojrzeć na nie świeżym okiem, tak jakby były wystawką w księgarni. Czy przyciągają moją uwagę, czy kupiłabym je teraz? Zorientowałam się, jak wiele z nich w ogóle już nie budzi mojego zainteresowania. Nie chcę ich czytać, więc po co mam je trzymać?

Segregowanie książek to proces czasochłonny. Nie wymagaj od siebie, że uporasz się z tym w jeden dzień czy nawet jeden miesiąc. Jeżeli masz ich naprawdę dużo, możesz robić to stopniowo, np. zacząć od przejrzenia jednego regału.

Na początek zdejmij wszystkie książki z półek. Rozłóż je w jednym miejscu, na podłodze, na stole. Po kolei bierz każdą z nich do ręki. Nie przeglądaj ani nie czytaj! Staraj się podejmować decyzję jak najszybciej. Dlaczego chcesz ją mieć? Do czego jest Ci potrzebna? Czy jeszcze chcesz ją czytać?

Odkładaj na bok książki, z którymi na pewno chcesz się rozstać (później podpowiem Ci, co można z nimi zrobić).

Zanim odłożysz na półkę te książki, które postanowiłeś/aś zostawić, przyjrzyj im się jeszcze raz. Najpierw sięgaj po te najważniejsze, te, na których najbardziej Ci zależy, i ustawiaj je na regale. Może się okazać, że jeszcze znajdą się takie tytuły, co do których zmienisz zdanie. Okażą się za mało ważne, żeby je zostawić.

Cały proces powtarzaj co jakiś czas. Nie ma pośpiechu. Mnie porządkowanie księgozbioru zajęło prawie dwa lata i tak naprawdę nadal trwa.

Nie namawiam nikogo do tego, żeby zredukował swój księgozbiór do jakiejś określonej liczby. Dla kogoś najbardziej satysfakcjonująca będzie biblioteczka składająca się z 20 tomów, dla innej osoby taka, która ma ich 500. Chodzi o to, żeby otaczać się książkami, które chcemy mieć, które działają na nas inspirująco. Wzbudzają chęć czytania, a nie przytłaczają.

Co zrobić z książkami, których już nie potrzebujemy

Porządkowanie księgozbioru zaczęłam, kiedy miałam dość niestabilną sytuację finansową. Dlatego zdecydowałam się na sprzedaż. Dodatkowy zastrzyk gotówki był dobrą motywacją do tego, żeby sukcesywnie uporać się z segregowaniem moich książek. Poczucie żalu zostało szybko zastąpione przez poczucie wdzięczności – książki, które kiedyś kochałam, pomogły mi w momencie, w którym bardzo tego potrzebowałam.

Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że sprzedaż książek wymaga czasu i cierpliwości. Ja sprzedawałam swoje książki głównie na Allegro. Niektóre znajdywały chętnych od razu, inne czekały kilka tygodni, aż ktoś się nimi zainteresuje. Poświęcałam czas na zrobienie zdjęć książek, przygotowywanie ich opisów, wystawianie, kontaktowanie się z klientami. Każda sprzedaż związana była również z przygotowywaniem przesyłek, pakowaniem, wypisywaniem kopert, odstaniem w kolejce na poczcie. W momencie kiedy sprzedawałam najwięcej, bo np. około stu książek naraz, zajmowanie się tym było jak dodatkowa praca na pół etatu.

Innym rozwiązaniem jest wystawianie ofert na serwisach takich jak OLX albo w odpowiednich grupach sprzedażowych na Facebooku (w Poznaniu działa m.in. ta: www.facebook.com/groups/ksiazkipoznan). Wtedy najczęściej zgłaszają się do nas osoby z okolicy, które osobiście odbierają książki. Wymaga to trochę elastyczności, dogadywania się w sprawie spotkania, ale zazwyczaj zajmuje mniej czasu. Przygotowanie oferty na Facebooku jest też prostsze. Zamiast zdjęć pojedynczych książek, można zamieszczać takie, na których widać cały sprzedawany przez nas stosik. Zazwyczaj największe zainteresowanie książkami jest w ciągu dwudziestu czterech godzin od zamieszczenia oferty i po tygodniu większość książek jest rozdysponowana, a ogłoszenie traci na aktualności, przesłonięte kolejnymi. Dlatego jeżeli komuś zależy na czasie, to ten sposób sprzedaży może być lepszy.

Prawdopodobnie nie uda się Wam sprzedać wszystkich książek. Możecie też w ogóle nie mieć na to ochoty i czasu. Wtedy rozwiązaniem jest oddanie je tym, którzy będą nimi zainteresowani.

Ja zaczęłam od pokazywania pozostałych książek znajomym, przyjaciołom i rodzinie. Każdy mógł wybrać coś dla siebie. Część książek przekazałam też do biblioteki. Ale uwaga – nie wszystkie biblioteki są chętne, żeby przyjmować książki. Najbardziej interesują je nowości, najmniej – książki starsze, które najczęściej i tak mają już w swoich zbiorach. Dlatego najlepiej wcześniej porozmawiać z bibliotekarzami i bibliotekarkami, zapytać, czy byliby taką darowizną zainteresowani. W tej chwili książki chętnie przyjmie biblioteka w Cieszynie, która na początku roku ucierpiała w wyniku pożaru (http://biblioteka.cieszyn.pl/2017/02/01/pozar-w-bibliotece/).

Inne miejsca, które chętnie przyjmują książki, to np. szpitale, hospicja albo więzienia. W wielu miastach organizowane są również akcje bookcrossingowe, które polegają na tym, że książki można zostawiać w wyznaczonej przestrzeni miejskiej (np. w Poznaniu w centrum miasta stoi kilka przeznaczonych do tego regałów). Z takiej biblioteczki może skorzystać potem każdy. Idea jest taka, żeby przeczytaną książkę później dalej przekazać w świat, żeby była w ciągłym czytelniczym obiegu.

 

Korzyści z mniejszego księgozbioru

Tyle zachodu, tyle roboty z tymi książkami i po co to wszystko? Nie łatwiej po prostu kupić większy regał i mieć święty spokój?

Pewne pożytki z uporządkowania księgozbioru są oczywiste. Wspominałam o korzyściach finansowych, do tego mniej książek –  mniej kurzu i bałaganu. Ale to za mało.

Dla mnie największą nagrodą było to, że moje minimalistyczne półki z książkami sprawiły, że więcej czytam.

Brzmi paradoksalnie. Jak można czytać więcej, kiedy ma się mniej książek? Kiedy pozbyłam się tytułów latami zalegających na moich półkach, o których z przykrością myślałam, że powinnam wreszcie się za nie zabrać, zrobiło się więcej miejsca na to, co rzeczywiście chciałabym przeczytać. Pilnuję, żeby mój stos książek do przeczytania nie rozrastał się za bardzo, bo to działa na mnie jak kotwica, zatrzymuje mnie w miejscu. Staram się otaczać tylko takimi książkami, które w tej chwili są dla mnie ekscytujące i na które mam czas. Nie gromadzę na zapas, na czarną godzinę.

Efekt yoyo

Po porządkach w księgozbiorze może nastąpić efekt yoyo. Odchudzone półki bardzo szybko się zapełnią, jeżeli nie zmienimy swoich nawyków i zwyczajów zakupowych. Jak temu zapobiec?

  1. Kupuj książkę tylko wtedy, kiedy wiesz, że masz czas ją czytać – jeśli w tym momencie kolejka jest długa albo masz już tyle rozpoczętych książek, że nie wiadomo, kiedy znajdziesz czas na kolejne, powstrzymaj się od zakupów. Największą przyjemność czerpiemy z lektury, kiedy nasza fascynacja książką jest największa. Im dłużej książka czeka na półce na swoją kolej, tym bardziej nam powszednieje, a nasze zainteresowanie nią maleje. Rośnie za to ryzyko, że nieprzeczytana i zapomniana zagnieździ się na półce na wieki wieków.
  2. Kupuj e-booki – w książce najważniejszy jest tekst – nie wydanie, nie okładka. Dlatego jeżeli masz na regałach za dużo książek, kup e-booka, który nie zajmuje fizycznej przestrzeni. E-book to mistrzostwo prostoty. Nie robi bałaganu i nawet nieczytany nie zdąży się nam znudzić i opatrzyć tak bardzo jak książka trzymana na półce. O wiele łatwiej jest też zrobić z nimi porządek – oceniamy ich wartość bardziej obiektywnie i bez sentymentów, którymi obdarowujemy przedmioty materialne.
  3. Odkryj bibliotekę – to skarb. Zwłaszcza w dużych miastach biblioteki są naprawdę dobrze zaopatrzone i wszystko da się tam znaleźć. Termin zwrotu książki będzie nas motywował do tego, żeby czytać od razu i nie odkładać na potem.

Co kupować?

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w ogóle wyrzekłam się kupowania książek. Czasem nadal nie mogę się powstrzymać. Najtrudniej jest mi oprzeć się przepięknym wydaniom. Niektóre książki dzięki okładkom, grafice, papierowi, fontowi są niczym dzieła sztuki. Więc kusi mnie, by te piękności kupować. Chociaż potem, gdy tkwią na półce zapomniane i niedoceniane, zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia.

Marzy mi się stworzenie biblioteki idealnej: takiej, w której znalazłyby się tylko książki, które uważam za najlepsze. Które mogę czytać nie raz i które za każdym razem na nowo rozbudzają miłość do czytania. Ale zdaję sobie sprawę z tego, jak utopijna jest to wizja. I jak bardzo nietrwała – to, co dzisiaj jest dla mnie idealne, na pewno nie będzie takie za kolejne kilka lat.

A więc pewnie nie raz będę jeszcze na półkach sprzątać.

Kasia Juszczak

https://www.youtube.com/watch?v=rA89RbnGDzQ

O autorce

Z wykształcenia psycholożka, ale bez poczucia misji. Odpowiedzi na nurtujące egzystencjalne pytania szuka w książkach albo w oczach swojego kota. Z różnymi efektami. Prowadzi bloga o czytaniu Kasioteka, czasem cytuje ładne wiersze. Oprócz tego gotuje, podróżuje, koloruje.